Advertisement

Penetrują, bawią się, tworzą i jeszcze na tym zarabiają. Erotyka wśród młodej generacji

20-08-2021
Penetrują, bawią się, tworzą i jeszcze na tym zarabiają. Erotyka wśród młodej generacji

Przeczytaj takze

Materiał pochodzi z numeru K MAG 105 Euforia, tekst i foto Milena Liebe.
Z czym kojarzy się euforia? Z serialem, perfumami Calvina Kleina o zbyt słodkim zapachu, z seksem, przyjaciółmi, narkotykami? Zastanówcie się przez chwilę, bo zadaliśmy to pytanie dziewięciu różnym bohaterkom. Porozmawiałyśmy o życiu, pracy, ulubionych filmach, książkach, teledyskach i różnych czynnościach, które, jak głoszą internetowe rankingi, „powinno się zrobić przed śmiercią”, by poczuć euforię.
Left Arrow
1/9
Right Arrow
Katarzyna
Katarzyna
Ukończyła wzornictwo przemysłowe na uniwersytecie School of Form. Praca dyplomowa – projekt MUSCHI – zorientowała działania artystki wokół cielesności, seksualności oraz norm narzucanym kobietom.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Nieczęsto zdarza mi się osiągnąć ten stan. Jestem raczej zachowawcza, mocno kontrolująca (zwłaszcza siebie) i introwertyczna. Częściej doznaję wzruszenia niż euforii. Kiedyś pewnie określono by mnie melancholikiem, ponieważ bardzo się przejmowałam tym, że nie odczuwam uniesień radości. Zrozumiałam jednak, że taką mam osobowość. To może brzmieć paradoksalnie, ponieważ w projekcie MUSCHI skupiam się na samomiłości zwykle kojarzonej z orgazmem. Dla mnie orgazm to bardziej uczucie spełnienia i odprężenia, ale dla kogoś innego może być euforią. Wracając do pytania, euforię odczuwam przede wszystkim, spotykając się z osobami, które kocham i są dla mnie ważne, albo gdy uda mi się zrobić coś, czego bardzo pragnęłam, lecz długo bałam się za to zabrać. Jak na przykład niedawne przejście się boso po parku albo wyjście na deszcz w sukience.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Mój serial skupiałby się na kobietach. Wykreowałabym świat, który od samego początku byłby tworzony przez kobiety. System i normy podporządkowałabym cyklom kobiecym i naszemu sposobowi funkcjonowania, ale nie byłaby to zero-jedynkowa zamiana, gdzie kobiecie nadałabym cechy i zachowania charakterystyczne dla mężczyzn. Taki zabieg stosowano w różnego rodzaju spotach reklamowych, kampaniach społecznych czy nawet na TikToku. Mam na myśli zanalizowanie możliwych scenariuszy w interdyscyplinarnym zespole. Zaczerpnęłabym wiedzę od specjalistów z różnych dziedzin, między innymi socjologii, psychologii, ekonomii. Byłoby to oparcie świata na matriarchacie, by dostrzec jego wartości, ale też pułapki. Nie laurka dla kobiet, choć nie skłamię, mówiąc, że uważam rolę kobiet za niedocenianą od wieków. Sama jestem ciekawa, jak wyglądałaby nasza rzeczywistość, gdyby historia świata potoczyła się inaczej. Czy byłybyśmy tyrankami? Czy mężczyźni wychodziliby teraz na ulicę walczyć o swoje prawa? Czy doszłoby do tylu wojen czy nawet pandemii? Na pewno byłby to krótki serial, ale intensywny. A po jego obejrzeniu wpisywałoby się w Google frazę „kiedy drugi sezon?”.
Jako pierwsza na świecie odkryłaś, że Marcel Breuer (architekt i projektant form przemysłowych, absolwent Bauhausu) wyprodukował linię seks zabawek. Opisz, jak wyglądają.
Na pewno byłyby metalowe z elementami skórzanymi. Nie mam na myśli wyłącznie estetyki, z której zasłynęły projekty Breuera, ale również fakt, że metal jest bardzo wytrzymały i twardy. Można go ogrzać, schłodzić. To pozwalałoby na dodatkowe doznania podczas samomiłości. Uważam, że Breuer eksperymentowałby ze skórą, ponieważ sam metal w kontakcie ze skórą jest zimny, a imitujący skórę silikon wiedzie prym w zabawkach erotycznych. Niestety, nie jest tworzywem ekologicznym, a Bauhaus opiera się na interdyscyplinarności, gdzie ekonomia czy środowisko odgrywają dużą rolę w projektowaniu. Kiedy się nad tym zastanawiam, dostrzegam podobieństwo do mojego myślenia projektowego – ja także wybieram materiał, patrząc szerzej niż tylko na człowieka i jego przyjemność. Wracając do mojego odkrycia – widzę modularny przedmiot. Jego konstrukcja opierałaby się na rdzeniu i możliwości samodzielnego doboru odlewanych z form modułów. Każdy moduł byłby inny i pozwalał na innego rodzaju stymulację, ale wszystkie posiadałyby element pozwalający łączyć moduł z rdzeniem. Wydaje mi się, że kształt zabawek byłby falliczny – nie realistyczny, a bardziej uproszczony, geometryczny i nieorganiczny w formie. Poza czymś w rodzaju dildo pewnie znalazłabym kolekcję przypominającą wyposażenie „sali zabaw”. Metalowe, modularne konstrukcje oparte na rurach i skórzanych elementach. Byłby to z pozoru prosty zestaw kilku elementów, ale pozwalający na wiele różnych konfiguracji i próbowanie nowych pozycji bądź dominacji, takich jak krępowanie. Wyjściowy kształt tych elementów mogłoby stanowić wyposażenie mieszkania – na przykład krzesła, sofa, stolik. Przekształcałoby się je w meble do zabaw seksualnych, a dzięki swojej zmienności nie wymagałyby dodatkowego miejsca. Podejście praktyczne przede wszystkim.
Wymień pięć filmików na YouTubie, które „powinno się zobaczyć przed śmiercią”.
To może zabrzmieć dziwnie, ale zaczęłam oglądać YouTube’a dopiero podczas pandemii i to głównie treści, które mnie rozluźniały, czyli jakieś commentary kanały albo kryminalne historie. Social media to dla mnie przede wszystkim oderwanie od rzeczywistości i poniekąd zagłuszanie jej. Można by to nazwać guilty pleasure, choć uważam, że wolno spokojnie umrzeć bez oglądania filmików na YouTubie. Nie jestem w stanie wybrać pięciu przełomowych. Możliwe, że nie trafiłam jeszcze na takie treści. Na szybko przychodzi mi do głowy Girls Girls Girls Magazine – „Be a Lady They Said”, ponieważ bardzo rezonuje z tym, co przeżywam każdego dnia. Ilustruje, jak czuje się większość kobiet wobec wymagań stawianych im przez społeczeństwo. I nawet mając świadomość, że nigdy nie sprostasz tym wymaganiom, są niczym wyryte w kościach. Możesz rozumieć mechanizm, szkodliwość i demaskować ich fałsz, ale żyjemy w świecie, gdzie jesteśmy nimi zarzucane. Nieraz brakuje siły, by być „inną”, i po prostu pragnie się akceptacji nawet za cenę utraty części siebie. Rezygnuję na przykład z „nietypowego” stroju, który mi się podoba, bo nie mam siły znosić komentarzy na jego temat. Co więcej, najgorsze nie są wymagania innych, ale moment, w którym stawiasz je sama przed sobą. Trudno zmienić to, co zostało nam wpojone, ale da się i warto. Przede wszystkim dla siebie, ale to później wpłynie na strukturę społeczeństwa.
Jak będzie wyglądał seks w 2120 roku?
Trudno przewidzieć, jak będzie wyglądał świat za sto lat i czy w ogóle będzie istniał. Moim zdaniem są dwa scenariusze oprócz końca naszej cywilizacji. Jeden z nich to urzeczywistnienie „Opowieści podręcznej”. Martwi mnie, że istnieje taka część naszego społeczeństwa, która chce decydować za nas i narzucać nam swoją wizję świata, w tym wizję seksualności. Prawdą jest, że seks istniał, istnieje i będzie istniał. Spychanie go w sferę tabu nie przyczynia się do lepszego życia, prowadzi jedynie do braku wiedzy na temat naszej biologii. Uważam, że żyjemy w momencie historii, w którym naprawdę możemy doprowadzić do fundamentalnych zmian między innymi w sferze seksualnej. Myśląc o seksie za sto lat, nie zastanawiam się nad nowymi technologicznie gadżetami do dawania szybszych i intensywniejszych orgazmów. Takie technologie nie mają znaczenia w momencie, gdy wstydzimy się po nie sięgnąć. Już teraz mamy łatwy dostęp do ciekawych rozwiązań mogących pomóc nam w rozwijaniu swoich seksualnych zdolności. Seks jak każda inna czynność wymaga praktyki. To nie wiedza, która spływa na nas w magicznym uniesieniu zaraz po włożeniu obrączki. Każdy z nas jest inny i musi sam siebie poznać, by móc wieść satysfakcjonujące życie seksualne lub świadomie z niego zrezygnować. Chcę wierzyć, że seks w 2120 roku będzie przede wszystkim seksem bez wstydu, takim, jakiego pragniemy, świadomym i za zgodą uczestniczących w akcie seksualnym. Wspaniale, że powstają nowe, skuteczniejsze gadżety erotyczne czy inne zabawki, ale zmiana musi się dokonać w fundamentach. Jeśli zadbamy o dobrą edukację seksualną kolejnych pokoleń i sami skonfrontujemy się z własnym bagażem doświadczeń, to seks przyszłości będzie najlepszym seksem w dziejach świata.
Julia
Julia
Striptizerka, onlyfansiara, camgirl. Zdarza jej się działać aktywistycznie, wspólnie z Olą prowadzi podcast „Dwie dupy o dupie”. W wolnym czasie pielęgnuje ogród działkowy. Planuje zamieszkać na jachcie.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Mój pies, sukcesy, bycie dla siebie miłym, przesadzony trening, spojrzenie partnera i czasem narkotyki.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
O striptizerkach! Słodko-gorzka komedia o losach dziewczyn ze stripa. O tym, z czym mierzą się w życiu codziennym i pracy. O ich rodzinach, planach, beznadziejnych warunkach zatrudnienia, o przyjaźniach, klientach, ale też kobiecych relacjach, bo w polskich klubach większość obsługi to kobiety. Dużo rapu, blichtru i trochę syfu.
Jak wyglądałby twój własny strip marzeń?
Byłoby to queerowe miejsce dla osób wszystkich płci, kolorów skóry, typów sylwetki i stylów. Dużo szalonych show i klubodolary na wejściu, pięćdziesiąt procent prowizji dla osób występujących lub wysoka podstawa i nieco niższa prowizja. Wzajemny szacunek, wypieprzanie na zbity pysk klientów, którzy przekraczają granice osób tańczących, jacuzzi i dobry didżej. Wystrój typu „szaleństwo” albo „przepych” – wysoka scena bądź kilka rur i oświetlenie, które nie podkreśla wszystkich mankamentów sylwetki i nie sprawia, że zęby świecą na zielono. Może prysznice do specjalnych show… Ale jesteśmy w Polsce. Dlatego chciałabym jedynie podstawowych praw pracowniczych, umowy o pracę i ubezpieczenia zdrowotnego. Do tego brak mobbingu, ludzkie godziny pracy i niezmuszanie pracownic do harowania ponad siły. Ustaliłabym normalną prowizję dla tancerek (w niektórych klubach wynosi już zaledwie dziesięć procent) i sto procent procent napiwków dla osób tańczących. Klienci kupowaliby klubodolary na wejściu (do tipowania na scenie), a ochrona pilnowałaby każdego tańca prywatnego, dbając o bezpieczeństwo dziewczyn. To takie moje małe marzonko.
Jak rozkwasić patriarchat?
Jak się dowiecie, dajcie znać, bo moje oddolne metody póki co nie przyniosły wymiernych efektów. Ale chyba każda seksistowska nędza, której zwróci się uwagę na zachowanie, to jakaś kolejna gwiazdka. Nie bójmy się reagować i edukować, choć wiem, że czasem to trudne.
Wymień pięć książek, które „powinno się przeczytać przed śmiercią”.
Kiedyś ze śmiercią pomagała mi się oswoić „Tybetańska księga życia i umierania”, ale później się okazało, że jej autor wcale nie był taki, jak go malowali, więc przeżyłam wielki zawód. Czytam książki, które mnie cieszą, więc nie popiszę się erudycją. Bardzo lubię „Psią trawkę”, z tym że pierwsze czterdzieści stron jest nudne, dlatego żadne z moich znajomych nie przebrnęło dalej, mimo moich gorących rekomendacji. Na drugim miejscu umieściłabym „Paragraf 22”, następnie „Trainspotting”, a później wszystkie dzieła wybitnego polskiego pisarza Malcolma XD. Na końcu „Opowieści o kronopiach i famach” Julio Cortázara, których nie czytałam od piętnastu lat, ale służyły mi kiedy trzeba. Może niebawem je sobie odświeżę i najwyżej podeślę sprostowanie.
Ola
Ola
Full service escort, współprowadząca najlepszy podcast w Polsce „Dwie dupy o dupie” i jeszcze przez chwilę aktywistka.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Kilka osób typu „kochane” i kilka narkotyków typu „mocne”.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
O paczce queerowych przyjaciół pracujących seksualnie i działających aktywistycznie. Takie „Dziewczyny” Leny Dunham, tylko fajne.
Jak wyglądałby twój własny strip marzeń?
Nie byłoby w nim mężczyzn, choć pomysł Julki też jest niezły. Szczególnie brak wyzysku i podstawowe prawa pracownicze.
Jak rozkwasić patriarchat?
Dam znać za kilka lat, jak już będzie po wszystkim.
Wymień pięć książek, które „powinno się przeczytać przed śmiercią”.
1. „Mały książę” Saint-Exupéry’ego dla wykształcenia w sobie anarchoqueeru i praktyki wzajemnej troski.
2. „Teorie feministyczne” Bell Hooks dla załapania, czym jest feminizm i że walka feministyczna to też kwestia klasowości oraz rasy. Jak feminizm, to tylko intersekcjonalny.
3. „Łaknąć” Sarah Kane – to akurat totalnie kongenialny w formie tekst dramaturgiczny o skrajnej miłości, o której, jak powiedziała Claire Armirsread, „można pisać tylko w skrajny sposób, inaczej zupełnie nic to nie znaczy”. I za to wieczna chwała Kane!
4. „Kobiety” Bukowskiego, co by do reszty znienawidzić mężczyzn.
5. Mój zin „Save us from Saviours”, żeby dowiedzieć się, co mają do powiedzenia pracownice seksualne, i może nawet zacząć nas wreszcie słuchać.
Kaja
Kaja
Artystka w pracy i w życiu. Złota rączka. Zajmuje się grafiką, ilustracją, malarstwem, ale też dizajnem i modą – ogólnie tworzeniem rzeczy z byle czego.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Robienie rzeczy, których nigdy nie robiłam, pójście w nieznane. Tak jak ostatnio, kiedy postanowiłam sama wymienić akumulator. Gdy już odpaliłam silnik, czułam się jak Bóg. Usiadłam w samochodzie, słuchając jego dźwięku, jakbym go wcześniej nie znała. Szalenie mnie to kręci, sprawia jakiś sensoryczny szał w ciele. To pewna namiastka tego, co czuje dziecko, gdy poznaje świat. Podobnie dzieje się, gdy maluję, czy za sprawą tańca, szybkiej jazdy bądź jedzenia papai. I miłości. Niedawno odkryłam, co to znaczy i jaki obłęd w oczach powoduje to uczucie. Zero granic, euforyczny szał.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Genialne pytanie! Zawsze marzyłam o napisaniu scenariusza. Na pewno poszłabym w fantasy – w klimat z „Labiryntu” z Davidem Bowie połączony ze „Star Trekiem”. Historia zaczynałaby się od planety, na której znajdowałoby się piękne złote miasto w chmurach pokryte tropikalną zielenią. Żyłyby tam wyłącznie nieskazitelnie urokliwe anielskie dusze – ludzie, pół-ludzie, zwierzęta, gremliny, wróżki i wiele innych stworzeń. Do tego jedna istota zepsuta do szpiku kości, przekonana, że nie pasuje do tego świata. Serial opowiadałby o jej podróży w głąb siebie – w przeszłość, przyszłość, inne wymiary i planety. Czekam na propozycję od Netfliksa [śmiech].
Jakie czary ostatnio uprawiałaś? Masz swoje ulubione zaklęcia/rytuały?
Wiele razy odwiedziłam wróżkę, ale czarów nie uprawiam. Jedynie jako dziecko chciałam z koleżanką wywołać ducha przy pomocy tablicy Ouija. Natomiast rytuałów mam mnóstwo – od takich najprostszych, jakimi są codzienne afirmacje. Często odprawiam rytuał z mamą i przyjaciółką podczas pełni Księżyca. Oczyszczamy się szałwią, medytujemy, zabezpieczamy swoją delikatną aurę. Wszechświat ma niesamowitą moc, jeśli się na niego otworzymy. Robię to od roku i mam poczucie, że coraz więcej wiem na temat tego, jak leczyć umysł i ciało. Śpiewam też mantry, piękna sprawa.
Możesz ożywić jedną ze swoich ilustracji. Którą wybierzesz?
„Chasing the Ghost”. Opowiada o miłości od pierwszego wejrzenia, która zaczęła się na początku pandemii. O dziewczynie pływającej „in the sea of dicks”, pragnącej pokochać tylko jednego, na co nie pozwoliła jej sytuacja pandemiczna.
Piszesz wiersze, napisz coś w pięć minut.
Dobra, ale umiem tylko po angielsku.
Hello hi
I like cherry pie
The one that’s sour n’ a lil sweet
The one that smell’s like Angel’s feet
With lot’s of cream
Fluffy as a cloud
One that will make me moan very loud
The end
Gabriela
Gabriela
Pochodzi z małego miasta na Podkarpaciu. Absolwentka liceum plastycznego w klasie rozszerzonej z projektowania ubioru. Wystąpiła w roli modelki w najnowszej kampanii polskiego projektanta Fal-asha.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Zdecydowanie moda. Uwielbiam realizować mini sesje zdjęciowe ze znajomymi i tworzyć nowe stylizacje. Idealnie do tego pasuje kieliszek szampana i tanie wino.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Nie chciałabym zabrzmieć narcystycznie, ale stworzyłabym serial o własnym życiu. Byłaby to historia małej dziewczynki z głową pełną marzeń, żyjącej w małym miasteczku wyrwanym z czasów PRL-u, gdzie zmaga się z niezrozumieniem otoczenia. Zależałoby mi, aby odbiorca nie do końca rozróżniał sceny marzeń od rzeczywistości, co przybliżyłoby mu świat dziecięcego rozumu. Byłoby wzruszająco, zabawnie i z podkreśleniem dramatu samotnych dzieci.
Lecisz w kosmos, gdzie możesz zabrać tylko jeden kosmetyk. Co wybierzesz?
Róż do policzków, to najważniejsza rzecz w mojej kosmetyczce.
Zostałaś wybrana, by uratować Britney Spears. Co robisz?
Porwałabym ją helikopterem i odleciała na jakąś egzotyczną wyspę. W malutkim domku z ogródkiem codziennie byśmy medytowały, sadziły rośliny i tańczyły do zachodów słońca. Pewnego dnia wzięłybyśmy sekretny ślub przy wodospadzie, a w wolnym czasie zrealizowałybyśmy dokument eksponujący wszystkie okrucieństwa, których dokonał jej ojciec.
Wymień pięć kont na Instagramie, które „powinno się zobaczyć przed śmiercią”.
Savannah Crystal
Savannah Crystal
Performerka zajmująca się sztuką drag queen od pięciu lat. Modelka, bizneswoman, dyrektorka i niezależna agentka „undercover”. Jej debiut sceniczny w muzyce klubowej miał miejsce w 2016 roku, kiedy zdobyła główną nagrodę na festiwalu Kim Lee w Warszawie. Fundamentem jej występów artystycznych jest wolność, brak granic i pewność siebie.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Przede wszystkim spotkania i spędzanie czasu z przyjaciółmi. Bliskie osoby, które cię nie oceniają, nie próbują zmienić i akceptują taką, jaka jesteś. Euforia płynie również z występów. Kiedy wchodzę na scenę i widzę tłum ludzi klaszczących i cieszących się na moje show, przepełnia mnie niesamowita radość. Robię to dla nich. Oczywiście dla siebie też, ale bez takich odbiorców nie miałoby to sensu.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Na pewno oprawiłabym go w stylistykę lat osiemdziesiątych, z nutą kryminału, poruszałby tematy wykluczenia społecznego, dyskryminacji i wszystkiego, co miałam okazję zaobserwować w życiu. W głównej roli obsadziłabym mężczyznę, właściciela wytwórni filmowej, który pewnego dnia postanawia nakręcić film biograficzny, lecz robi to anonimowo ze strachu przed brakiem akceptacji. To historia jego życia jako drag queen – o występach, długich cekinowych sukniach i wysokich szpilkach. O romansie z wpływowym politykiem. O rodzinie, którą zasłania się przed kolegami z pracy, ukrywając swoje prawdziwe pragnienia i fantazje. Czuję, że ten serial ukazywałby sporo prawdy.
Savannah Crystal dostaje złotą kartę kredytową, której nie musi spłacać. Gdzie idzie na zakupy?
Podarowanie mi takiej karty kredytowej to skazanie siebie na wieczny dług. Wykorzystałabym limit nawet w takiej bez limitu [śmiech]. Ale gdybym już ją otrzymała, spełniłabym obietnicę, którą jako dziecko dałam mojej mamie. Nie była to (chyba) poważna konwersacja, bo był(em) dzieckiem, ale pamiętam, jak rozmawiałyśmy o samochodach i obiecałam jej czarnego Bentleya z czerwoną tapicerką w środku. Takiego, jakim jeździ Cher. Moja mama jest jej wielką fanką. Dlatego najpierw kupiłabym Bentleya dla mojej mamy… a później dla siebie. Zabrałabym ją na zakupy, po których pęka szafa. Sukienki, wysokie szpilki, dużo biżuterii (tylko od Cartier, ewentualnie Tiffany’s). Pamiętam, jak w dzieciństwie jeździłam z mamą na zakupy. Zawsze jej podpowiadałam, co powinna wybrać, by wyglądać jak seksbomba. Zresztą to dzięki mamie w wieku dziewięciu lat zrobiłam swój pierwszy drag – pożyczyłam od niej kozaki do szkolnego przedstawienia. Kozaki, które dojrzałam pierwsza, gdy byłyśmy razem na zakupach.
Powstaje polska wersja „RuPaul’s Drag Race”. Kto startuje w pierwszym sezonie, kto jest prowadzącą, kto robi największą dramę?
Nie wiem, czy mamy w Polsce aż tyle drag queens, żeby powstał więcej niż jeden sezon, ale na pewno byłby ciekawy! Widzę w nim wszystkie moje koleżanki drag, choć chętnie zobaczyłabym też postaci drag kings. Tego chyba nie było, a mogłoby wzbudzić spory zachwyt. Mamy przecież takie fajne osoby w kraju. Tak czy inaczej, z mieszanką stylów, jakie prezentujemy, byłoby różnorodnie. W każdym sezonie „RPDR” muszą być dramy i tutaj ciśnie mi się na język kilka koleżanek, które niekoniecznie chciałabym zobaczyć, ale to zostawiam na marginesie. Z pewnością postawiłabym na dwie, które oglądałoby się z dużym zaciekawieniem – Mariolę Rebell i Elektrodę. Pierwsza dostarcza świeże jak rogale marcińskie dramy do każdego zakątka Polski, zaś druga przekazuje newsy z prędkością lepszą niż światłowód i to zza granicy. Obie uwielbiam. W roli prowadzącego natomiast widzę tylko jedną osobę – RuPaula. Gdyby taka gwiazda pojawiła się w polskiej telewizji, z pewnością mnóstwo osób jeszcze bardziej zainteresowałoby się kulturą drag queens. No i może dzięki temu nie ściągnęliby programu z anteny przed końcem sezonu.
Zakładasz swoją własną markę kosmetyczną. Co byś zaoferowała?
To pytanie idealnie dla mnie. Zarówno moje marzenia, jak i część wykształcenia (kosmetologia w medycynie estetycznej) pchają mnie w kierunku stworzenia czegoś takiego. Moja marka nazywałaby się S.O.S – dla wszystkich twarzy wołających o makijażową pomoc. S.O.S to skrót w zależności od linii kosmetyków. „Shade of Savannah” to paleta cieni do powiek inspirowana miastami w Polsce, w których byłam i miałam okazję zaprezentować swoje show. Każde miasto miałoby swój kolor. „Smile of Savannah” – pomadki i błyszczyki, koniecznie powiększające usta. Do tego „Shine of Savannah”, czyli rozświetlacze, bo przecież wszystko złoto, co się świeci.
Dellfina
Dellfina
Artystka multidyscyplinarna. W swoich projektach zgłębia zakamarki ludzkiej natury. Szczególnie interesuje ją psychologia głębi C.G. Junga. Często wybieraną przez nią formą ekspresji są autoportrety. Mieszkała i tworzyła w Londynie, Barcelonie, Sztokholmie i Paryżu.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Chyba wszystko, w co wchodzę na flow. To stan, w którym całkowicie oddaję się temu, co robię. Wyłączam głowę, krytyczne myślenie i analizowanie, wsiąkam w coś, totalnie się otwierając. Może to być tworzenie nowego obrazu, sesja fotograficzna, praca na planie, seks, taniec, gotowanie, nurkowanie, ale też rozmowa. Wczoraj w stan euforii wprowadziła mnie aura. Ta pełnia w Koziorożcu, Noc Świętojańska i do tego dzika burza. Magia!
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Właśnie to zrobiłam. Tak się składa, że w kwietniu skończyłam zdjęcia do serialu dokumentalnego, który zrealizowałam z moją przyjaciółką, reżyserką Agnieszką Mazanek. Ze względu na pandemię był to niezły rollercoaster, ale się udało. Chciałabym zdradzić więcej, ale póki co mogę jedynie powiedzieć, że będzie bardzo „Euforycznie”. Natomiast jeśli chodzi o kolejny serial – chętnie zrobiłabym go z Hunter Schafer.
Twoja impreza życia to…?
Tych najlepszych mogę nie pamiętać. Mam za sobą masę imprez – zarówno jakichś „ą,ę” bali wiedeńskich i gal z rodzinami królewskimi, jak i paryskich VIP parties z celebrytami w roli głównej (tu Vivienne Westwood, tam Jean Paul Gaultier), secret parties w Saint Tropez, gdzie szalałam z kolesiami z Hell’s Angels, dzikich rave parties w Moskwie, w klubach fetyszowych w Londynie, prywatnych koncertów w Monte Carlo, domówek, na których gotowałam dla Charlotte Gainsbourg i Emmanuelle Seigner… I wiecie co? Najlepsze imprezy to te spontaniczne i z przyjaciółmi. Ostatnia w Barze Studio na koniec pandemii, kiedy po miesiącach izolacji wreszcie mogłam poskakać na parkiecie i po prostu poocierać się o ludzi. Jestem kinestetykiem, brak fizycznego kontaktu z ludźmi w lockdownie był dla mnie najtrudniejszy do zniesienia. Świetną imprezą może być też wieczór we dwoje albo z książką w wannie i z psem.
Wygrywasz dwa miliony dolarów w kasynie w Las Vegas. Co z nimi robisz?
Zabieram przyjaciół w podróż dookoła świata w poszukiwaniu nowego domu. Towarzyszyłaby nam mała ekipa filmowa. Kocham Polskę, ale obecnie nie jest to kraj dla wolnych ludzi.
Wymień pięć filmów, które „powinno się zobaczyć przed śmiercią”.
To niemożliwe! Znam setki filmów, bez obejrzenia których wolałabym nie umierać, i mam nadzieję, że jeszcze wiele takich powstanie przed moją śmiercią. Nie wiem, czy jestem w stanie wymienić choćby pięciu reżyserów. Na szybko przychodzą mi do głowy Jodorowsky, Lynch, Fellini, Linklater i Bergman, ale już czuję, że to niesprawiedliwy wybór. Tak samo uwielbiam „Metropolis” Fritza Langa czy „Caravaggia” Dereka Jarmana, jak „Plan dziewięć z kosmosu” Eda Wooda czy „Morderczą oponę” Quentina Dupieux. W kinie Muranów był kiedyś cykl „Najgorsze Filmy Świata” – prawdziwa uczta! Przyznaję, że mam słabość do kiczu i kina eksploatacji; poruszają mnie równie dogłębnie jak filmy nowofalowe. Mogę podać pięć filmów, które ostatnio zrobiły na mnie wrażenie: „Babyteeth”, „Ema”, „Na rauszu”, „Malcolm i Marie” oraz „Ludzki głos”. Kocham Tildę Swinton, czekam na jej pełen metraż z Almodóvarem. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć dwóch odcinków specjalnych „Euforii”. Utwór „Liability” Lorde to mój hit ostatniego półrocza.
Sylvia
Sylvia
Transpłciowa raperka, aktorka i eskortka. Autorka tekstów piosenek. Jej debiutancki singiel „Amazing” miał premierę 17 września 2020 roku i został doceniony przez edytorów Apple Music, którzy dodali go do oficjalnej playlisty „GLITCH”. Autobiograficzne teksty Sylvii opowiadają o relacjach, emocjach związanych z tranzycją oraz doświadczeniach w pracy seksualnej. Zagrała jedną z głównych ról w pełnometrażowym filmie „Wabik”, który wkrótce zadebiutuje na ekranach. Niedługo ukaże się też jej pierwszy album.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Bardzo rzadko mi się on zdarza, ale chyba najczęściej za sprawą spędzania czasu z moimi przyjaciółkami, tańców w klubie, żartów czy podczas słuchania starych polskich hitów. Nie za często widzę się z bliskimi osobami, ponieważ mieszkamy daleko od siebie, ale każde spotkanie jest dla mnie celebracją naszych relacji. Udany dzień w pracy sprawia też, że czuję się spokojniejsza o moją przyszłość. Spokój jest dla mnie bardzo cenny, praktycznie cały czas się czymś martwię.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Byłby to remake „Galerianek”. Wcielenie się w postać Mileny Trecz to moje największe marzenie. Jeśli miałby to być serial – jeszcze lepiej. Niemal codziennie myślę, co można zrobić z tą historią. Bałabym się wyreżyserować taki serial, ale gdybym się za to zabrała, pewnie zagrałabym w nim główną rolę.
Megan Thee Stallion prosi cię, żebyś zamiast Cardi B nagrała z nią „WAP”. Jak wygląda wasz teledysk?
Hmm… Na pewno w momencie, kiedy chodzimy po korytarzu (jak w oryginalnym klipie), nagle otwierałyby się drzwi, w których stałabym ja w różowej sukni z długimi rękawami, trzema paskami i wielkim diamentowym logo Adidasa na plecach. Znajdowałabym się przy trzepaku obok mojego starego bloku w Białymstoku, a obok twerkowałyby dresiary. Paliłabym różowego Black Devila, rapowała, że j**ać TERF-y, i dissowała fałszywe suki, których nie lubię. KMWTW. Na koniec oczywiście kręciłabym moim ogromnym tyłkiem w stringach i szklankach, gasząc papierosa na języku jakiegoś łysego kibola będącego moim niewolnikiem.
Opisz swoją willę w Los Angeles, apartament w Nowym Jorku i domek w Aspen.
Ja dosłownie marzę o najzwyczajniejszym mieszkanku w kamienicy w centrum jakiegoś większego polskiego miasta albo Monachium. Nie potrafiłabym żyć w ogromnym mieście, choć na wsi czy w lesie też bym nie wytrzymała. Chyba że z jakimś seksownym i bogatym drwalem. Rolnik nie wchodzi w grę. Moje mieszkanie musiałoby być bardzo estetyczne – w klimacie vintage, z różowymi ścianami i sporą ilością bieli, z wieloma obrazami, ozdobami, ładnymi lustrami, pluszakami My Little Pony i Care Bears. Do tego ogromne łóżko i jedwabna pościel w kolorze baby pink. Chciałabym mieć sypialnię przypominającą pokój księżniczki, ponieważ jako dziecko zawsze o takiej marzyłam. Otoczyłabym się też nostalgicznymi pamiątkami – zdjęciami mojej mamy i przyjaciółek. Wszystkiego byłoby pełno, bo nienawidzę minimalizmu.
Wymień pięć albumów, które „powinno się przesłuchać przed śmiercią”.
1. Oczywiście „Under My Skin” Avril Lavigne. Jeśli nie miałaś swojej fazy buntu, nie możesz bez niego umrzeć. Ten album to PODSTAWA. Nie poradziłabym sobie w życiu bez muzyki Avril.
2. „Ultraviolence” Lany Del Rey. To takie „Under My Skin” Lany, dlatego te dwa albumy zawsze idą pod rękę w mojej głowie.
3. „200 Po Vstrechnoy” t.A.T.u. Najlepszy album koncepcyjny. Idealny projekt, pięknie zagrany. Muzyka, projekt okładki i całego bookletu, teledyski, występy na żywo. Świat bez tego albumu byłby gorszy.
4. „Jagged Little Pill” Alanis Morissette. Co tu dużo mówić, ten album trzeba przesłuchać i zostać przez niego rozwalonym na jakiś tydzień. Nigdy się nie zestarzeje. Natknęłam się na niego w wieku czternastu lat – był to idealny moment na odkrycie twórczości Alanis. Kolejna osoba, która uratowała mi życie, choć nie wie o moim istnieniu.
5. „ΛΛ Λ Y Λ” M.I.A. Po przesłuchaniu dyskografii Björk byłam pewna, że muzycznie już nic mnie nie zaskoczy – dopóki nie trafiłam na ten album. Poleciła mi go najlepsza przyjaciółka. Pamiętam, jak leżąc na podłodze w swoim pokoju, słuchałam go i totalnie odlatywałam. To było dla mnie przebudzenie. Jest niesamowity.
Vola
Vola
Vola Default/Vola Sarmata. Producentka muzyczna, artystka multimedialna, tancerka vogue. Aktualnie pracuje nad produkcją muzyki i reżyserią dźwięku w grze Final Form w studio Reikon Games. Jest członkinią domu voguingowego Kiki House of Sarmata.
Co wprawia cię w euforyczny stan?
Poczucie, że znalazłam to „coś” podczas komponowania utworu. Praca w stanie przepływu i niemal każdy trening voguingu na sali.
Gdybyś mogła wyreżyserować własny serial, o czym by opowiadał?
Jest mnóstwo seriali, więc jeśli miałabym stworzyć kolejny, chciałabym, żeby był wartościowy i coś wniósł. Zostałabym jego reżyserką i główną aktorką, a serial opowiadałby o mnie – byłabym niczym Rachel Bloom albo Phoebe Waller-Bridge i dodała sporą dawkę „czarnego humoru”. Pokazałabym okres, dużo okresu i dużo PMS-u. Cierpienie, ale psychologiczne, więc oglądalność pewnie byłaby niska. Opisałabym drobne, niezręczne sytuacje z perspektywy kobiety w Polsce: walczącej o kontakt ze sobą i swoje cele na zdominowanym przez cis mężczyzn rynku pracy. Kobiety, która stara się być lepsza, ale dwa tygodnie w miesiącu ma po prostu przerąbane. Byłby to mockument cringe comedy musical. Na każdy odcinek minimum trzy teledyski. Eksperymentalna praca kamery, przemyślane choreografie. Sporo tańca i pięknych tancerzy (może jednak oglądalność byłaby wyższa). Poprzez to piękno starałabym się przemycić jakąś mądrość.
Cofasz się w czasie i poznajesz bohaterów dokumentu „Paris is Burning”. O co chciałabyś ich zapytać?
O sposób zbudowania tak niesamowitej pewności siebie na wybiegu. Nie chciałabym się nauczyć pozy czy maski, lecz jak odegrać tę pewność siebie. Interesuje mnie podróż emocjonalna – od bycia boleśnie wykluczonym na wielu polach do silnego oparcia się na sobie wewnętrznie. Fascynuje mnie przekucie odrzucenia w siłę i charyzmę na scenie.
Piszesz piosenkę w duecie z robotem Sophia. O czym byłaby jej treść?
To kawałek o tym, jak obie staramy się otworzyć na uczucie, lecz jesteśmy zablokowane. Chciałabym, żeby trafił do szerokiej publiczności i edukował o seksizmie w polskiej rzeczywistości oraz patriarchalnych zawłaszczeniach obecnych w naszym języku i kulturze. O bezsensowności norm nakładanych na płeć i opresyjności systemu, który jest w każdym z nas. Zależałoby mi na pokazaniu, że wszyscy na tym tracimy – również cis mężczyźni.
Wymień pięć teledysków, które „powinno się zobaczyć przed śmiercią”.
1. Sevdaliza – „Human”. Niesamowicie potężna, niezależna i jednocześnie delikatna kobieta, zupełnie różna od ideałów piękna narzucanych przez popkulturę.
2. Christine and the Queens – „People, I’ve been sad / A Colors Show”. Jej osobowość sceniczna stanowi dla mnie niezwykle inspirującą mieszankę kobiecych i męskich elementów. Mimika i emocjonalność Chris w tym nagraniu są bezcenne, a piosenka powstała zaraz po śmierci jej mamy
3. Jamie xx – „Gosh”. W moim odczuciu to piękny, wrażliwy, przerażający i abstrakcyjny portret systemu.
4. FKA Twigs – „Cellophane”. Artystka przez rok ćwiczyła pole dance na potrzeby tego teledysku, by użyć go jako metafory. Klip stanowi opis jej pracy emocjonalnej, dialog wewnętrzny, rozmowę z „inner child”. Ostatnie słowa piosenki: „I’m not enough”…
5. Ciara – „Like A Boy”. Teledysk z lat dwutysięcznych pokazujący Ciarę jednocześnie w roli mężczyzny i kobiety. Piosenkarka pyta swojego chłopaka, jak zniósłby sytuację, w której ich role by się odwróciły i zaczął być traktowany jak ona.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement