Advertisement

Koniec z „clean girl aesthetic” – czas na wielki powrót „messy chic”

17-09-2025
Koniec z „clean girl aesthetic” – czas na wielki powrót „messy chic”
Ulizane koki, slick ponytails i perfekcyjny make-up no make-up odchodzą w zapomnienie. Ich miejsce zajmują rozpuszczone fale, luźne upięcia, rozmazana kreska, przydymione oko i stylizacje wyglądające jak wrzucone w ostatniej chwili. Definicją tego stylu w latach 90. była Kate Moss, dziś wyznaczają go internetowe It Girls – Gabriette czy Alex Consani.
Przez ostatnie lata estetyka „clean girl” definiowała wyobrażenie o perfekcji: dopracowany minimalizm, gładko zaczesane włosy, nieskazitelna cera i neutralne barwy stały się jej wizytówką. Jednak u progu 2026 roku widać wyraźny zwrot. Młodsze pokolenia odchodzą od wyrafinowanej sterylności na rzecz estetyki, która celebruje niedoskonałość. „Messy chic” przywraca modzie i urodzie autentyczność: odrobinę chaosu, szczyptę nonszalancji i dużo więcej przestrzeni na bycie sobą.
Hailey Bieber to idealny przykład przysłowiowej „clean girl” – perfekcyjnie dopasowane jeansy, starannie ułożone włosy, delikatny makijaż i obcisły top, zestawiany raz ze sportowymi butami, a innym razem ze szpilkami. W 2020 roku kultowym dodatkiem były oversize’owe Stanley cups i legginsy – uniform, w którym „clean girls” ruszały rano na pilatesową sesję. Dziś jednak ta estetyka powoli odchodzi w zapomnienie, bo na scenę wchodzi maksymalizm. Nie ten barokowy, rodem z Moschino Jeremy’ego Scotta, ale raczej w duchu grunge’owych kolekcji Marca Jacobsa dla Anny Sui, czy boho-romantyzmu Ann Demeulemeester i Chloé – z większą swobodą i przestrzenią na osobistą ekspresję.
„Messy chic” to twoja cool koleżanka z hobo bag albo dużą Balenciaga City Bag, w której znajdziesz absolutnie wszystko, czego potrzebujesz. Może jej torebka nie jest perfekcyjnie zorganizowana, ale ona doskonale wie, co gdzie ma. Nie przejmuje się tym, co ma na sobie – dla niej liczy się wygoda, autentyczność i naturalny styl. To właśnie ona pokaże ci najlepsze vintage shopy w mieście i zdradzi, gdzie naprawdę warto imprezować i co dobrego czytać.
To zupełnie inna definicja naturalności niż ta wcześniejsza – ułożona i perfekcyjna. „Messy chic” stawia na autentyczność i zgodę z samym sobą, a nie na nierealne standardy. Wbrew pozorom, messy girl nie ignoruje swojego wyglądu – przeciwnie, dba o niego i starannie go kalkuluje, ale pozwala sobie na luz i ekspresję.
W tym samym duchu projektanci i influencerzy coraz śmielej odwołują się do buntowniczego DNA lat 70. i 80., włączając do współczesnych stylizacji skórzane kurtki, koszulki zespołów czy masywne bojówki. Powrót tej nonszalancji to nie tylko estetyczny gest, lecz przede wszystkim manifest – afirmacja autentyczności ponad konformizmem i przypomnienie, że moda może być narzędziem wolności, a nie wyłącznie perfekcji.
Być może wracamy do najlepszych lat mody, w których artystyczna ekspresja i wolność wyrażania siebie stały na pierwszym miejscu. Nic dziwnego, że „messy chic” zaczyna dominować właśnie teraz – w momencie, gdy wolność słowa i ekspresji bywa kwestionowana. Dzisiejsza sytuacja polityczna wydaje się bowiem jeszcze bardziej „messy” niż torebka naszej cool koleżanki.
Młode pokolenie walczy dziś przede wszystkim o autentyczność i akceptację. Nie chce być kopią innych, lecz czuć się dobrze we własnym ciele i mieć prawo głośno o tym mówić. Na tym właśnie polega siła „messy chic” – to estetyka, która pokazuje coś więcej niż tylko fajny styl czy nostalgię za latami 70. i 90. To manifest wartości, które zawsze szły w parze z modą: wolności, ekspresji i odwagi bycia sobą.
W estetykę i styl życia „messy chic” idealnie wpisują się Gabriette i Alex Consani. To dziewczyny, które są sobą, nie udają nikogo i budują własny styl na tym, co kochają – nie na tym, co akurat dyktują trendy. Ich estetyka to współczesny powrót punku i grunge’u w jednym: mocniejsze kolory, rozczochrane włosy, za duże marynarki, a nawet napoleońskie kurtki zestawiane ze sneakersami na platformie, które w ostatnich miesiącach stały się gorącym hitem. To także powrót sloganów na T-shirtach. Nawet Stella McCartney – marka kojarzona dotąd raczej z „clean girl” niż „messy girl” – wraca do buntowniczych korzeni. Projektantka odświeżyła swoje młodzieńcze rockandrollowe DNA, wypuszczając tank topy z hasłami w stylu: „Mother Fucker” czy „About Fucking Time”. Znudziły ją basicowe uniformy, a wraz z nią w stronę nonszalancji i ekspresji skręcają też celebryci, którzy prędzej czy później rozpropagują tę estetykę na masową skalę.
To estetyka, która zachęca także do powrotu robótek ręcznych i DIY – sposobu na jeszcze bardziej osobistą ekspresję. „Messy chic” daje przestrzeń na tworzenie własnych detali, które czynią styl unikalnym: od charmsów przyczepianych do torebek, przez biżuterię XXL, aż po romantyczne, lekko poszarpane szyfony, jakie mogliśmy zobaczyć na pokazach Chloé. Największa siła tego trendu kryje się właśnie w detalach i swobodzie łączenia – w odwadze, by łamać zasady i kreować modę na własnych zasadach. Bo kto powiedział, że czerni nie można nosić z granatem? Tu można wszystko i wszędzie.
Long live messy chic girl – bo to nie tylko trend, a mentalność. Styl, który pokazuje, że w niedoskonałości kryje się siła, a w chaosie – wolność. To zaproszenie, by wreszcie odpuścić presję perfekcji i pozwolić sobie na bycie prawdziwie sobą.
A jeśli tej jesieni chcecie wyglądać jak prawdziwa messy chic girl, postawcie na kilka kluczowych elementów: vintage jeansy, duże futro, koronkowy top, ciężkie buty i obowiązkowo spora torba vintage. Idealnym wyborem będzie kultowa Paddington Bag od Chloé – i wcale nie musicie wydawać fortuny na nową wersję. Wystarczy zajrzeć na Vestiaire Collective czy Vinted, by znaleźć perełki, które świetnie wpiszą się w tę estetykę.
tekst: Patrycja Pyza
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement