Śladami Helmuta Newtona
Fundacja Helmuta Newtona jest dla mnie miejscem szczególnym i zarazem obowiązkowym punktem na liście „must see” w Berlinie. To właśnie jego prace z zapartym tchem podziwiałem na lekcjach sztuki, szczególnie portrety wielkich projektantów. Jeszcze na początku 2023 roku w holu głównym można było podziwiać zdjęcia przedstawiające Henriette Allais, modelkę, której fotografia pojawiła się na okładce legendarnego albumu „SUMO”. Dzisiaj ściany dawnej kantyny zdobi jeden z autoportretów June Newton. To tutaj spotykam się z moim dzisiejszym rozmówcą, Tomaszem Janusem, artystą młodego pokolenia, dla którego postać Helmuta Newtona jest ważna.
„Muzeum Fotografii było numerem jeden na liście atrakcji kulturalnych w Berlinie, które chciałem zobaczyć. Oprócz prac i rzeczy osobistych wybitnego artysty tym, co urzekło mnie najbardziej, są dzieła, które wyszły spod innej ręki, znajdujące się na drugim piętrze. Wystawa była prawie w całości poświęcona twórczości Alice Springs, czyli June Newton występującej pod pseudonimem. Nie licząc świetnych portretów, najsilniej zapamiętałem fotografie przedstawiające Newtona, często przy pracy, jednak wykonane w niezwykle czuły sposób. Jeśli wierzyć, że nie każda fotografia kłamie, można odnieść wrażenie, że musieli darzyć się prawdziwą miłością”, mówi artysta, zatrzymując wzrok na jednej z wywieszonych prac będącej stykówką, przedstawiającą fotografa w procesie.
„To jeden z moich faworytów”, dodaję po chwili, uśmiechając się do mojego gościa.
„Cenię sobie twórczość Newtona, to jeden z moich ulubionych fotografów. Uważam zdjęcia w jego wydaniu za istotne, ponieważ był jednym z pierwszych artystów, który zapraszał publiczność do swojego studia”, podkreśla Tomasz.
Początki fascynacji fotografią
W trakcie zwiedzania wystawy poświęconej Alice Springs rozmawiamy o pierwszych wspomnieniach Tomka związanych z fotografią, która była obecna w jego życiu już od najmłodszych lat. Jako dziecko zaczął interesować się kamerą, bawić aparatem, który zawsze miał pod ręką. W późniejszym czasie naturalnie przeszedł do działań w terenie, wychodząc ze znajomymi, tworząc ich portrety, co sprawiało mu ogromną satysfakcję. Kto zaraził go fotografią?
„Sam zaraziłem się wszechobecnym obrazem. Tak naprawdę wykorzystywałem aparat do swoich dziecięcych potrzeb. Tworzyłem obrazki, których nie byłem w stanie posiadać”.
Tomek od zawsze fascynował się metamorfozą płazów, do której nawiązał w jednej z prac na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wykorzystał nagranie cyklu rozwojowego kijanki jako bazę do materiału wideo: „Myślę, że miałem dużo empatii dla tych stworzeń”. Kiedy rozmawiamy o świadomej decyzji zostania fotografem, odpowiada, że to wynik wieloletniego procesu.
„W ogóle nie traktowałem fotografii jako medium artystyczne. Wchodząc w okres nastoletni, w wieku 14 lat zacząłem używać fotografii do opowiadania o sobie. Miałem silną potrzebę oddzielenia się od mojego prawdziwego »ja«. Nieświadomie zacząłem w ten sposób budować swoją platformę, na początku jako bloger/influencer, dorabiając do kieszonkowego. Dwa lata później zrobiłem pierwsze zdjęcia dla Croppa. Od tego czasu zacząłem poważnie myśleć o fotografii zarówno w działaniu komercyjnym, jak i artystycznym”.
Richard Avedon, Herb Ritts, Annie Leibovitz czy Man Ray to tylko kilka nazwisk, których twórczość inspiruje debiutującego fotografa. Obok amerykańskich legend szczególne miejsce w sercu artysty zajmuje jednak Petra Collins, kanadyjska artystka i reżyserka, jedna z najbardziej rozchwytywanych i wpływowych fotografek fashion na rynku.
„Tak jak Petra swoje pierwsze przemyślane fotografie komponowałem na filmie, fotografia tradycyjna mocno ukształtowała również moją kreskę. Mało osób zdaje sobie sprawę, jak duży wpływ Collins miała na estetykę dzisiejszej popkultury”.
Czy prace Petry Collins można nazwać sztuką?
„Zdecydowanie! W większości przypadków łączy komercję z fotografią artystyczną. Ma niesamowitą zdolność do przemycania w swoich fotografiach niezwykle ważnych zagadnień. To mnie fascynuje w świecie fotografii - możliwość odzwierciedlenia swoich nastrojów, przemyśleń czy budowania osobnej rzeczywistości. I ona to robi, tworząc własne uniwersum. Petra pozostaje moim numerem jeden”.
Petrę Collins można nazwać reprezentantką „new age of photography”, która jest głosem pokolenia Z. Potrafi w bardzo umiejętny sposób wejść w dialog z jej przedstawicielami.
Tomasz Janus jest przykładem twórcy, który rezonuje z artystami i przedstawicielami amerykańskiej popkultury. Kiedy zatrzymujemy się przed portretem Andy’ego Warhola, odpowiada bez cienia wątpliwości, że to dla niego obecnie najbardziej wpływowy artysta w sztuce. Trudno się z nim nie zgodzić. Twórca pop-artu, którego inspirowały prace Marcela Duchampa, jest autorem jednej z największych rewolucji w sztuce współczesnej.
„Uważam, że jest artystą, który miał ogromny wpływ na to, jak sztuka współczesna wygląda w dzisiejszych czasach, szczególnie w sferze foto-wideo. Jako jeden z pierwszych artystów osiągnął nie tylko światową sławę, ale także rozpoznawalność za życia. Zmusił rynek do uznania dzieł sztuki w formie niejako pozbawionej oryginału, o co tak długo walczyła fotografia. Myślę, że to dzięki niemu dzisiejsi twórcy coraz częściej mogą liczyć na obecność i uznanie, także po drugiej stronie kamery. Cenię jego zainteresowanie pięknem, wizerunkiem, ale przede wszystkim kreacyjnością w obrazie”.
Kiedy spoglądam na twórczość Tomasza, odnoszę wrażenie, że jego sztuka jest mocno personalna. Widać w niej wrażliwość, która bierze się z zacięcia artystycznego, przejawiającego się już od najmłodszych lat na wielu płaszczyznach.
„Czynnikami stymulującymi moją sztukę są wydarzenia z życia prywatnego, które staram się zgrabnie przemycać do moich realizacji w taki sposób, że tylko ja wiem, w której pracy zakodowany jest osobisty przekaz”.
Najczęściej prace artysty są tajemnicze, bohaterowie nieobecni, a nawet nieszczęśliwi. Czy to celowy zabieg?
„To zależy. Pozwalam patrzeć swoim modelom poza kadr. Wydaje mi się, że media społecznościowe są tak przesycone obrazami, w których ktoś patrzy na nas bezpośrednio, że czasem wydaje mi się to zbędne. Linia wzroku często staje się »punktum« w fotografii. W swoich pracach lubię zwracać uwagę odbiorcy na inne elementy kadru lub nawet zmusić go do wyobrażenia, co może się znajdować poza kadrem”.
W portfolio Tomka nie brakuje charakterystycznych portretów przedstawiających ludzkie emocje, które są dla niego najbardziej interesujące:
„Lubię pracować z ludźmi, poznawać ich na planie. Uważam, że portret, który jest odpowiednio przygotowany bez użycia słów, potrafi opowiedzieć historię człowieka”.
Zanim przystępuje do pracy, najczęściej rysuje, robi szkice kadrów, które w danym momencie przychodzą mu do głowy. Często posiłkuje się zrobionymi na telefonie notatkami lub nagraniami głosowymi. Wchodząc na plan, zawsze wie, jakiego obrazu szuka i jak chce go wydobyć. Sama realizacja zdjęcia to dla niego często zwieńczenie procesu artystycznego zapisanego miesiące wcześniej o trzeciej nad ranem. Zwraca szczególną uwagę na plan i atmosferę:
„To zawsze widać po zdjęciach, kiedy atmosfera jest odpowiednia. Czasem portretowanych spotykam dopiero na planie i to, czy uda mi się do nich dotrzeć, znalezienie wspólnego języka jest dla mnie niezwykle istotne. Z kolei w drugą stronę, spodziewam się poszanowania dla mojego czasu i pracy wykonanej na planie. Jeśli te dwa czynniki są spełnione, praca staje się przyjemnością, a pozostałe etapy postprodukcji to czysta formalność”.
Pracą Tomasza, która estetyką wybija się na tle pozostałych, jest „Mięso” - niezwykły obraz przedstawiający damskie i męskie sylwetki w ruchu tworzące efekt trójwymiarowości. Z jednej strony mam przed oczami obraz Pabla Picassa, a z drugiej motyw śmierci znany z „Boskiej Komedii”. Czy jest to jedna z najważniejszych prac?
„Nie. To bardziej mój »rzut artystyczny«, jedno z działań, które od dłuższego czasu znajdowało się w przysłowiowej szufladzie. Nigdy wcześniej nie robiłem zbiorowego aktu. Zgromadzenie i w końcu wyreżyserowanie ruchu trzynastu nagich osób na planie było dla mnie zupełnie nowym przeżyciem. To miało być ciało w formie odczłowieczonej, nieseksualizowalnej, pulpy tkankowo-mięśniowej”.
Zapytany o to, jak silnie sztuka zakorzeniona jest w jego pracy, odpowiada, że to zależy od tego, jak pojęcie sztuki jest definiowane.
„Mimo tego, że sam używam pojęcia »fotografia artystyczna«, nie lubię tego określenia, ponieważ tak naprawdę każda fotografia jest artystyczna. Wystarczy spojrzeć na fotografię komercyjną, która również czasami zakrawa o artystyczną. Również wielu legendom fotografii zdarzało się działać komercyjnie. Myślę też, że świetnie odnajduje się w tym wspomniana Petra Collins, której większość ikonicznych realizacji jest wynikiem działań, jakby nie patrzeć, masowych”.
Pokolenie Z a posiadanie
Dwudziestotrzyletni fotograf należy do pokolenia Z, któremu zawdzięcza się przywrócenie do łask na przestrzeni ostatnich lat aparatów analogowych. Na ulicach miast, festiwalach, koncertach, a także sesjach zdjęciowych można zaobserwować pasjonatów z kliszami fotograficznymi.
„Moda na analogi wraca jak bumerang. Fotografia ta jest dla dzieci cyfryzacji (generacji Z) bardziej namacalna. Mają w swoich rękach negatyw, czyli ślad za oryginałem w sztuce. Jest to proces i przede wszystkim tajemnica, bo nie wiesz do końca, co wyjdzie”
A jak jego sztukę interpretuje pokolenie Z? W swoim portfolio ma nazwiska, które można zaliczyć do najważniejszych przedstawicieli wspomnianej generacji.
„Wydaje mi się, że dostaję całkiem dobry feedback, dlatego że sam reprezentuję pokolenie Z. Wychowaliśmy się w pełnej kulturze obrazkowej, w dobie pełnej cyfryzacji. Spojrzenie na obraz, fotografię, która nas otacza, jest zupełnie inne niż w przypadku poprzednich pokoleń i myślę, że przez to może okazać się rewolucyjne”.
Artysta, który w przyszłym roku ukończy Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną im. Leona Schillera w Łodzi, jak sam mówi, pozostaje w wydłużonej fali debiutu. W ostatnich latach studenckich sporo eksperymentował ze swoją sztuką i orientuje się, co z nim rezonuje, a co nie. Interesuje go wiele zagadnień, o czym nieraz mówi w swojej pracy.
„Próbuję się nie ograniczać i aktualnie oscyluję pomiędzy kilkoma zbiorami estetycznymi, które opanowałem, albo które odpowiadają mojej kresce. Natomiast staram się do tego aż tak nie przywiązywać. Kiedy wyrażasz się twórczo przez długi czas, a ja robię to połowę swojego krótkiego życia, to w pewnym momencie zaczyna brakować ci wrażeń i przychodzi taka potrzeba, żeby spojrzenie artystyczne przekierować w inną stronę. Aby wydobywać obrazy przy pomocy innych środków” podsumowuje.
Czy boi się, że sztuczna inteligencja go zastąpi?
„Nie. Był taki moment, kiedy AI faktycznie zaczęła funkcjonować w kulturze. Bardzo szybko zrozumiałem jednak, że obraz generowany sztucznie nigdy nie zastąpi tego, który jest przygotowany i przede wszystkim zaprojektowany przez człowieka. Patrzę na AI jak na narzędzie, które będzie ułatwiać pracę twórcom. Sam korzystałem już z prostego retuszu, kiedy na przykład próbowałem dobudować tło za pomocą AI. Myślę, że jest to o tyle stymulujące, że przyspiesza w znaczący sposób proces postprodukcji”, podsumowuje.
Tomasz Janus dzięki pasji do obrazu i kreatywnemu podejściu znalazł swoje miejsce w świecie sztuki. Jego podróż artystyczna to historia inspiracji i ciągłego rozwoju. Nieustannie podąża śladem własnych fascynacji, tworząc wrażliwe i osobiste obrazy. To artysta, który odnajduje w swojej pracy równowagę pomiędzy komercją a sztuką, przekazując niezwykłe historie i emocje za pomocą obrazu. Jego podejście do sztuki wydaje się być reakcją na otaczającą go kulturę, eksperymentuje z różnymi estetykami i technikami, wciąż poszukuje nowych wyzwań. Wierzy w wyjątkowość ludzkiego wkładu w twórczość artystyczną. Zapytany o największe marzenie bez cienia wątpliwości wskazuje na swobodę artystyczną i bycie szczęśliwym.
Tomek Janus, zdjęcie dzięki uprzejmości artysty