„Pogłos” dał mi dużo radości. Czuję miłość i wdzięczność do tego albumu, ale też lekki niedosyt, bo nie miałam jeszcze okazji zagrać go na żywo. Często wracam do tych piosenek. Sprawdzam, czy wciąż podobają mi się tak, jak w momencie premiery. Emocje są oczywiście zupełnie inne niż pół roku temu, ale ten materiał nadal we mnie pulsuje. Zwłaszcza teraz, gdy przygotowujemy się do trasy. Nie skupiamy się jednak tylko na „Pogłosie”. Nieustannie powstają nowe rzeczy, które znajdują się na pogłosowej orbicie i mają z nią wiele wspólnych mianowników, lecz stanowią osobne utwory. Ten rok przyniósł mi wiele wyjątkowych znajomości i okazji do pracy ze świetnymi ludźmi.
Jak opisałabyś moment, w którym teraz jesteś?
Czuję, że jest niezwykle ważny. To newralgiczny punkt. Znajomy z branży powiedział mi, że właśnie ta płyta okaże się decydująca i to od niej najwięcej zależy. To prawda. „Pogłos” jest moim drugim debiutem, a nie mogę zadebiutować po raz trzeci [śmiech]. Chcę pokazać słuchaczom, że zasłużyłam na zaufanie, którym mnie obdarzyli. Przez moją muzykę powiedzieć: „Hej, to nie żaden patent marketingowy. To prawdziwa ja”. Jestem naprawdę wdzięczna za wsparcie, które otrzymałam podczas ostatnich premier. Cały czas spływają do mnie dobre recenzje i wiadomości.
Nie myślę jeszcze o terminie oddania trzeciego albumu. Wolę wszystko na spokojnie zaplanować, ale wiem, że muszę mieć deadline, ponieważ lepiej mi się wtedy pracuje. Choć i presja jest większa. To taki przypadek gwiazdy jednego przeboju – wydajesz piosenkę, która okazuje się hitem, po czym trudno ci udźwignąć sukces. Nie twierdzę, że „Pogłos” odniósł jakiś spektakularny sukces, ale dobrze się przyjął, więc fajnie byłoby utrzymać tę tendencję.
Co wkurza Natalię Szroeder?
Zacznijmy od tego, że potrafię się wkurzać z przytupem. Nieraz wychodzi ze mnie kaszubski temperament. Często za dużo na siebie biorę i w końcu dochodzę do momentu, kiedy emocje muszą znaleźć ujście. Jestem dzielna do czasu. Poza tym nie lubię złośliwości i fałszywej bezinteresowności. Gdy ją wyczuwam, potrafię być naprawdę wredna.
Tak, ale trzeba mi naprawdę mocno zajść za skórę. Gorzej, gdy zajdzie się za skórę moim bliskim. Wtedy jestem nie do poznania, budzi się we mnie prawdziwa kaszubska lwica i wytaczam najcięższe działa [śmiech]. Wiele we mnie sprzeczności i myślę, że słychać to też na nowej płycie.
Często się śmieję, jestem pogodna, towarzyska i uwielbiam ludzi. Jednak gdy siadam do pisania, słowa płyną same. Ostatnio sporo myślę o mojej babci, która odeszła niespodziewanie rok temu. Byłyśmy ze sobą blisko. Wydaje mi się, że nie do końca przepracowałam tę stratę. To był szalony czas, a teraz zbieram tego pokłosie. Bliżej mi do nostalgii i trudniejszych emocji, zwłaszcza w warstwie tekstowej. Nie wiem, czy to cecha charakterystyczna „Pogłosu”, czy po prostu taka jestem. Nie robię nic na siłę, przelewam na papier to, co we mnie siedzi. To taka autoterapia. Szykujemy edycję limitowaną „Pogłosu”, na której najprawdopodobniej znajdą się trzy nowe piosenki. Pomysł dość spontaniczny, ale mieliśmy sporo niezrealizowanych pogłosowych pomysłów, które szkoda zmarnować.
Planujesz trasę koncertową?
Mamy już wstępnie wybrane daty i miejsca. To raczej kameralne kluby, bo chciałabym zacząć tę przygodę na spokojnie, nie martwiąc się o frekwencję. Nie mogę się doczekać, aż zagramy ten materiał w takich okolicznościach. Myślę, że dobrze się sprawdzi, bo jest bardzo intymny. Jeśli wszystko się uda, nie przydarzy się apokalipsa zombie lub nie przyleci do nas UFO, wszystko potoczy się zgodnie z planem i będzie to moja pierwsza klubowa trasa. Wcześniej zagramy na Męskim Graniu, Olsztyn Green Festival i New Pop Festival. Jestem tym absolutnie podekscytowana. Przygotowujemy nowy materiał, dopieszczamy każdy szczegół. Będzie pięknie!
A czy obawy nie są poniekąd lekcją pokory?
Masz na myśli stres związany ze sprzedażą biletów? Myślę, że wielu artystów mainstreamowych ma problem z wyprzedaniem koncertów. W moim przypadku dochodzi fakt, że to mój pierwszy raz. To chyba stresuje mnie najbardziej. Po latach funkcjonowania w branży stawiam krok w nową, nieznaną mi przestrzeń. W ostatecznym rozrachunku zapewne podążanie za znanymi, utartymi schematami jest łatwiejsze. Trzymając się wytycznych, łatwiej osiągnąć komercyjny sukces. Najwyższe rotacje w radiach, występy na telewizyjnych festiwalach, plenerowe koncerty. To wszystko się ze sobą łączy. Jeśli pozwalasz się w tym zamknąć, z łatwością utrzymasz się przez jakiś czas na topie. Jeśli wolisz podążać własną drogą, ryzyko niepowodzenia jest znacznie większe. Nie ma wytyczonej ścieżki, bo każdy robi to inaczej. I to jest najbardziej ekscytujące. Podoba mi się droga, którą podążam. Jest dużo ciekawsza niż tkwienie w szablonie: co cztery miesiące singiel, badania radiowe, szybka poprawka refrenu, aby bardziej wpasował się w gusta słuchaczy, promocja w śniadaniówkach. Możesz to zaplanować trzy lata wcześniej, bo wszystko zawsze wygląda tak samo. Tutaj tego nie ma. Jest za to jedna wielka niewiadoma.
Odczuwasz potrzebę buntu?
Nie wiem, czy to kwestia buntu, czy doświadczenia. Wiem już, czego nie chcę. Teraz mogę sobie pozwolić na odmawianie i często z tej możliwości korzystam. To pewnie jakiś rodzaj wewnętrznego buntu, ale daje mi ogromne poczucie wolności.
Ostatnio pokazujesz swoje nowe oblicza. Jedno z nich mogliśmy zobaczyć w tanecznej reklamie Belvedere… Jak się czułaś w takim wydaniu?
Świetnie! Choć nie ukrywam, że byłam trochę zawstydzona, gdy opublikowałam to wideo. Odbiór tego projektu totalnie mnie zaskoczył. Fajnie mieć różne oblicza. Na „Pogłosie” zaprezentowałam się ludziom w moim ulubionym, na ten moment, muzycznym wydaniu, ale wspaniale jest szukać bodźców w różnych miejscach. Niedawno świetnie się bawiłam na koncercie Rammsteina, nazajutrz z rodziną wybraliśmy się do filharmonii, a kilka dni później skakaliśmy do rapowych nawijek. I to jest piękne.
Jesteś ładną, młodą dziewczyną. Wiele osób oczekuje, że będziesz to wykorzystywać.
Uroda jest pojęciem względnym, zawsze to powtarzam. Wszyscy lubimy czuć się ze sobą dobrze, ja również, ale nie analizuję swoich muzycznych działań pod tym kątem. Wizerunek stanowi ważną część mojej pracy i można podbijać nim wrażenia widza, jednak dla mnie zawsze najważniejsza była i jest muzyka. Przykładam się do tego, by wszystko razem stanowiło harmonijną całość.
Czym jest dla ciebie kobiecość?
Dla mnie to swoboda wyrażania siebie, odejście od dość przestarzałych już kanonów piękna. Kobiecość ma tyle oblicz, ile jest kobiet na świecie. Osiem lat temu robiłam sobie rzęsy metodą 3:1 i dumnie chodziłam z takimi wachlarzami, bo taka była moda. Teraz nie mogę patrzeć na zdjęcia z tego okresu. Nieraz widzę jednak dziewczyny z takimi samymi upodobaniami, jakie sama miałam kiedyś, i choć dzisiaj znajduję się na innym biegunie, myślę sobie: „Okej, jeśli te rzęsy dodają jej pewności siebie, jeśli lepiej się z nimi czuje, niech tak będzie”. Staram się nie oceniać. Niech każdy nosi takie rzęsy, jakie chce. Takie włosy, jakie chce, takie stroje, jakie chce. Żyjemy w cywilizowanym świecie i byłoby super, gdyby każdy mógł bezstresowo być sobą.
Jak wspominasz swój okres dojrzewania?
Zaczęłam pracować w wieku szesnastu lat, więc przeszłam przyspieszony proces dojrzewania. Jestem szczęściarą, bo mam kochających i mądrych rodziców, którzy uczyli mnie i moje rodzeństwo, jak lubić siebie takimi jakimi jesteśmy. Wiadomo, łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Z dziewczynami z klasy zastanawiałyśmy się kiedyś, z kim chciałybyśmy się wymienić na twarze. Wiesz, gimnazjalne rozkminy. Lista była naprawdę długa: modelki, hollywoodzkie aktorki, zachodnie piosenkarki… Niedawno sobie o tym przypomniałam i stwierdziłam, że już nie chciałabym się z nikim zamienić. Dojście do tego zajęło mi wiele długich lat. To trudna droga, ale warto ją pokonać.
Dorastałaś na Kaszubach. Dzielisz życie między Warszawę i rodzinne strony?
Kocham wracać do rodzinnego domu, nawet jeśli muszę być stale pod telefonem i mailem. Życie na Kaszubach płynie dużo wolniej. Jadąc do domu na Święta Wielkanocne, miałam postanowienie, żeby usiąść do pisania tekstów. Mama zrobiła herbatę, poszliśmy na spacer, zajrzeliśmy do wujka i… skończyło się jak zawsze. To miasto kojarzy mi się z pracą. Warszawa jest bardzo intensywna, a ja mam dużo siły i jestem spragniona doznań. Wolę jeździć do domu, gdy wiem, że na to zapracowałam i mogę sobie pozwolić na chwilę oddechu.
Dokąd uciekasz, gdy czujesz się przytłoczona?
Na Kaszuby, choć od jakiegoś czasu mieszkam pod Warszawą, gdzie mam ciszę i spokój. Pracuję jednak głównie w okolicach centrum, przez co spędzam sporo czasu w samochodzie. Muszę się nieźle natrudzić, żeby unikać jeżdżenia tam i z powrotem.
Natura mnie koi, działa uspokajająco i wyciszająco. Wychowałam się w małej miejscowości i myślę, że stąd u mnie ten szczególny stosunek do natury. Powietrze ma zupełnie inny zapach, a z okien mojego domu rozciąga się widok na totalny bezkres. Niezabudowane, zielone obszary. Życie tam i życie w mieście to dwa różne światy.
Jaki jest twój ulubiony zapach?
Chyba maj jest moim ulubionym zapachem. Pachnie wiosną, bzem, lipą kwitnącą na Saskiej Kępie. To mój ulubiony czas w roku, kiedy wszystko budzi się do życia.
Masz jakieś nowe postanowienia?
Tak! Chciałabym lepiej pamiętać o self care i znajdować więcej czasu dla siebie. Zaplanować wizytę u dentysty, którą zawsze odkładam na później. Umawiam się dopiero, gdy umieram na ból zęba. To tylko przykład, po prostu chcę mieć siebie bardziej na uwadze. Wiem, że dzięki temu będę bardziej wydajna, a czeka mnie bardzo intensywny czas. Rodzice stale przypominają mi, że muszę najpierw zadbać o siebie, abym mogła zadbać o innych.
Natalia Szroeder – artystka, której dotychczasowa droga artystyczna pokazuje świadome dążenie do eksplorowania kolejnych obszarów twórczej aktywności. Scena jest jej żywiołem, co udowodniła, dając ponad czterysta koncertów. Od najmłodszych lat komponuje muzykę i pisze teksty, uczęszczała też na lekcje gry na skrzypcach. W listopadzie 2021 roku ukazał się „Pogłos”, drugi album Natalii Szroeder. Płyta pokryła się Złotem.
Twórcy sesji zdjęciowej:
foto i dyrekcja artystyczna Kamil Kotarba
stylizacja Ewelona / Art Faces
makijaż Ania Ampulska
włosy Bartek Janusz
produkcja Karolina Bordo
podziękowania dla Studia Świt (ul. Dzika 4, Warszawa) & DH Vitkac (ul. Bracka 9, Warszawa)