Na początku listopada ukazał się długo wyczekiwany krążek Rubensa, dzięki któremu mamy możliwość poznania go z zupełnie innej strony. „Piosenki, których nikt nie chciał” to po prostu kawał dobrej muzyki. Od melancholijnej „Pięknej katastrofy” przez słodko-gorzki „Plaster” aż po imprezowy „To już ostatni raz”. Na albumie znajdziemy również utwór „Wszystko OK?”, od którego wszystko się zaczęło.
Rozmowa z Rubensem
Jak to wyglądało czasowo? Najpierw zrobiłeś EP-kę, a potem płytę?
Nie, to nie tak. Te piosenki powstawały równocześnie. W pewnym momencie zorientowałem się, że mam ok. 20 piosenek, które chcę wydać. Wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego teraz, to później już do nich nie wrócę. Długo zastanawiałem się, jak to zrobić, ponieważ nie chciałem zamieszczać dwudziestu kawałków na debiutanckim krążku. Po rozmowach z wytwórnią doszliśmy do wniosku, że podzielimy je na dwa wydawnictwa. Czułem, że ta EP-ka pozwoli mi przedstawić się słuchaczom. Pracuję w branży od kilku lat, ale dla odbiorców jestem kimś zupełnie nowym. EP-ka była trochę przedstawieniem się i zaproszeniem słuchacza do mojej wrażliwości.
Na płycie pokazałeś się z zupełnie innej strony.
Gdy wydawałem EP-kę, to już wiedziałem, że płyta będzie się od niej trochę różnić. EP-ka jest mocniejsza, bardziej gitarowa, podczas gdy płyta jest dość łagodna. Warto zaznaczyć jednak, że EP-kę i płytę dzieli tylko pół roku. Muzycznie jestem mniej więcej w tym samym miejscu. To ten sam proces twórczy.
A jaka jest geneza tytułu? Wydaje mi się on bardzo przewrotny.
Pomysł na tytuł przyszedł do mnie bardzo szybko. Podczas wysyłania „demówek” do wytwórni utworzyłem roboczą playlistę „Piosenki, których nikt nie chciał”. I tak już zostało. Jestem w branży muzycznej już od ponad 10 lat. Często zdarzało się tak, że robiłem jakiś numer lub podkład i wysyłałem go moim znajomym, którzy śpiewają. Pytałem, co o nim sądzą, i czy chcieliby go wykorzystać. Czasem byli zachwyceni, a czasem mówili, że to nie dla nich.
W pewnym momencie zauważyłem, że dosyć często ta sytuacja się powtarza. Wysyłam numery i dostaję odpowiedź w stylu: „To jest super, ale ja tego nie czuję”. A ja uważałem, że te piosenki są naprawdę dobre i dziwiłem się, czemu nikt nie chce do nich śpiewać. Finalnie stwierdziłem, że po prostu sam je zrobię. Paradoksalnie jednak to nie są te piosenki, które trafiły na album ani EP-kę. To był na pewno pierwszy impuls do tego, żeby zacząć tworzyć swój solowy materiał. Kolejne znaczenie odnosi się do tematyki tekstów. Śpiewam o wielu bolesnych momentach i przeżyciach, więc stwierdziłem, że ta nazwa idealnie się nadaje.
mat. pras. Sony Music Polska
Męska wrażliwość to wciąż często temat tabu. Ty nie masz z tym problemu, prawda?
Wydaje mi się, że jestem bardzo wrażliwym facetem. Jestem jednak na takim etapie, że nie chcę się z tym kryć i udawać kogoś, kim nie jestem – na siłę wpisywać się w jakiś z góry określony archetyp. Chcę być sobą. Uważam, że powinniśmy odczarować mit faceta, który nie ma żadnych uczuć i jest totalnie gruboskórny. Nie jestem taki i nie chcę taki być.
Czy kiedyś było ci przez to trudniej?
Na pewno. Dorastałem w systemie edukacji, który wywodził się ze starego systemu politycznego. To było zupełnie inne podejście do wrażliwości młodych osób. Facet miał być taki i taki, kobieta miała być taka i taka. Stereotypy odgrywają ogromną rolę w tym, jak jesteśmy kształtowani. Próbujemy by tacy i tacy, choć niekoniecznie tacy jesteśmy. Ja zawsze byłem wrażliwcem, który przeżywał rzeczywistość na swój sposób. Pochodzę z małego miasteczka i zawsze było to dla mnie bardzo trudne. Kiedy ktoś interesował się sztuką lub graniem na gitarze, to mógł uchodzić za dziwaka. To sprawiało, że nie potrafiłam się w tym odnaleźć. Właśnie dlatego marzyłem o tym, aby wyrwać się do większego miasta i znaleźć otoczenie, w którym będę się czuł dobrze. Rzeczywistość, w której będę mógł chodzić na wystawy, chodzić na koncerty, obcować ze sztuką i spotykać się z ludźmi, którzy mają podobne zainteresowania. Bycie sobą to coś, o co walczyłem przez cały okres mojego dorastania. Zresztą nie tylko ja. Kiedy rozmawiam z kolegami i koleżankami, to wszyscy przyznają, że kiedyś próbowali wpasować się w te ramy i mają bardzo podobne historie.
„Powiedz mi, czy wszystko Ok?” – śpiewałeś w pierwszym singlu promującym EP-kę. Z kolei w singlu zapowiadającym album mamy fragment: „Kiedy pytasz, co u mnie/W sumie to nie jest źle/ W sumie to jakoś trzymam się”. Czy to zamierzony follow up?
Nie, absolutnie nie (śmiech). To nie jest tak, że siadam i mówię: „Dobra, to nagram taką płytę i poruszę takie, a nie inne kwestie”. Niektórzy tak robią i myślę, że to super. Zazdroszczę im takiego pragmatycznego podejścia do swojej twórczości. Ja jestem bardzo emocjonalny, więc moja praca również jest bardzo emocjonalna. Kiedy coś przeżywam, to piosenki po prostu ze mnie wypływają. Moje piosenki to zapisy moich przeżyć i tak po prostu wyszło.
Niedawno miałeś okazję wystąpić w roli supportu przed koncertem Dawida Podsiadły na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Zaprezentowałeś swoją twórczość przed 60 tys. ludzi! Jak wrażenia?
Dzięki temu występowi wiele osób miało szansę odkryć moją twórczość. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego debiutu koncertowego. Kiedy myślałem o swoich pierwszych koncertach, to wyobrażałem sobie raczej skromną trasę po niewielkich klubach. Myślałem, że zagram kilka koncertów i dopiero wtedy trafię na większą scenę. Wszystko zmieniło się, gdy Dawid zaprosił mnie na otwarcie swojego koncertu na Stadionie Śląskim. To był pierwszy koncert, jaki kiedykolwiek zagrałem. Nie miałem pojęcia, co się wydarzy, kiedy wejdę na scenę i stanę przy mikrofonie. To było niesamowite przeżycie. A co najlepsze, skończyliśmy jakieś 15 minut przed koncertem Dawida, więc graliśmy przed wypełnionym stadionem.
Oczywiście! Bardzo się stresowałem i martwiłem się, że zapomnę tekstów. Stresowałbym się nawet przed koncertem w niewielkim klubie, więc w tym wypadku stres i adrenalina były nieporównywalnie większe. To było otwarcie jednego z największych koncertów polskiego artysty w historii polskiej muzyki. Wtedy jednak starałem się o tym nie myśleć. Wiedziałem, że muszę wyjść, stanąć na scenie, zaśpiewać swoje piosenki i zejść. Kiedy tylko zaczynałem myśleć o tym, ile tam jest ludzi, to zaczynało mnie paraliżować. Starałem się skupić na tym, aby zrobić swoje.
Wcześniej byłeś członkiem zespołu, lecz dziś wszystkie oczy skierowane są na ciebie. Jak odnajdujesz się w świetle reflektorów?
Na szczęście chyba jeszcze nie zdążyły mnie oślepić. Myślę, że odnajduję się w tym całkiem nieźle. Zainteresowanie dotyczy głównie mojej twórczości, poza tym zazwyczaj spotykam się z pozytywnymi opiniami. Często słyszę komentarze typu: „Ej, Rubens, to co robisz, jest zajebiste i bardzo do nas trafia. Rób tak dalej”.
Co chciałbyś, aby ludzie wynieśli z tej płyty?
Kiedy przechodziłem w życiu przez jakiś cięższy okres i słuchałem płyt moich ulubionych zespołów, to zawsze w jakiś sposób podnosiło mnie to na duchu. To sprawiało, że czułem się lepiej. Muzyka zawsze była dla mnie pewnego rodzaju „uplifterem” i jeżeli moja muzyka spełni podobną funkcję, to ja jestem totalnie spełniony jako artysta.