Advertisement

Są razem i pracują razem. Pat Guzik i Mateusz Kołek tworzą markę wykraczającą poza modę [wywiad]

10-12-2020
Są razem i pracują razem. Pat Guzik i Mateusz Kołek tworzą markę wykraczającą poza modę [wywiad]

Przeczytaj takze

Krakowscy artyści, tworząc swoje kolekcje, czerpią inspiracje z historii sztuki i problemów na świecie. Bestsellerem Pat Guzik są T-shirty z ilustracjami Mateusza Kołek, ale znajdziecie tam również ubrania, które na nowo interpretują historię symboli. To w dodatku jedna z najbardziej zrównoważonych marek odzieżowych na polskim rynku. Z Pat i Matem porozmawialiśmy o łączeniu życia prywatnego z zawodowym, ich podejściu do produkcji i nie tylko.
Czy cerowanie skarpetek to przesada?
Pat: Zdecydowanie nie. Moja babcia robiła to bardzo sprawnie!
Jak daleko w kierunku zero waste powinny iść nasze codzienne działania? Co sami robicie w tej kwestii?
Pat: Każde, nawet małe działanie, robi różnicę. Jeśli sto osób zrobi to samo, odczujemy dużą zmianę. Zamiana plastikowych siat na jedną, bawełnianą, używanie wielorazowych woreczków na zakupy – edukowanie i promowanie takich drobnych działań bardzo mocno i szybko zmienia postawy konsumenckie. Podobnie jest z kupowaniem produktów tylko w lokalnych sklepach, na targach, od małych rodzinnych firm, czy przemyśleniem, co zrobić z koszulką, która przestała nam się podobać, zanim ją wyrzucimy. Istnieje wiele sposobów na to, żeby niechciane rzeczy zyskały drugie życie. Oboje mamy podejście „im mniej, tym lepiej”, bo po co kupować wkrętarkę do przywieszenia grafik na ścianę, skoro można ją pożyczyć od sąsiada? Pozostajemy aktywni w grupach pomagających sobie w tego typu sytuacjach. Jesteśmy fanami gospodarki o obiegu zamkniętym.
Nic dziwnego. Jesteś jedną z czołowych polskich projektantek, dla których liczy się filozofia zero waste. Przybliż, czym dla ciebie jest etyczne projektowanie mody?
Pat: W moim rozumieniu bycie etycznym oznacza świadome projektowanie i produkowanie. To znaczy, że od pierwszej postawionej na projekcie kreski masz świadomość, że ktoś będzie musiał to skroić, uszyć, wykończyć, zrobić nadruk, haft. Nie mówiąc o tym, że wybierasz tkaninę i dodatki, które także są przez kogoś produkowane. Czasem powstanie dekoracji wymaga kilku procesów (cięcie, przeszycie, rozprasowanie szwu), co angażuje kolejnego pracownika, oznacza zużycie większej ilości prądu, wody. Kluczowe pytanie brzmi: „Kto będzie to robił, w jakich warunkach i jakie wynagrodzenie otrzyma?”. Warto się nad tym zastanowić już na samym początku. W moim przypadku łatwiej o transparentny proces, ponieważ mam małą, niezależną markę. Znam swoich producentów, łączą mnie z nimi wieloletnie relacje oparte na zaufaniu i zrozumieniu. Ale to moja perspektywa. W przypadku większych firm trudniej o pełną kontrolę nad całością procesu.
Mateusz, jesteś ilustratorem. Pat Guzik to tylko jedna z marek, z którymi współpracujesz. Zaangażowanie w projekty modowe przyszło ci naturalnie?
Mat: Moim zdaniem koszulki z nadrukami to jeden z najatrakcyjniejszych nośników dla grafiki, jakie wymyślono. Zawsze kręciły mnie też skomplikowane, nieraz narracyjne ornamenty na tkaninach. Wkroczenie ze swoimi rysunkami na nowe płaszczyzny było może nie tyle naturalne, co pociągające. Musiałem się trochę posiłować z tematem, bo rysunek na płaskim arkuszu papieru pracuje zupełnie inaczej niż na bluzie czy podszewce kurtki. Tym bardziej nie chciałem przekładać swojej dotychczasowej stylistyki na ubrania Pat jeden do jednego. Czułem, że muszę znaleźć nowe podejście do kompozycji, by moje prace i kroje Pat dobrze ze sobą zagrały. Z drugiej strony oboje wiedzieliśmy, że narracyjność, język symboli i mocna kolorystyka, czyli środki, których używałem, świetnie się sprawdzą na ubraniach Pat.
Skąd czerpiecie energię i pasję do tworzenia?
Mat: Ta energia zawsze gdzieś jest. Odkąd pamiętamy, oboje robimy swoje rzeczy i jest to dla nas naturalny stan. Od siedmiu lat super nam się ze sobą rozmawia, mamy mnóstwo okazji do łapania wspólnych inspiracji, podsuwamy je sobie nawzajem. Sporo też razem podróżujemy, a to wrzucanie się w nowe konteksty kulturowe, zadawanie pytań, dlaczego coś nas pociąga, intryguje, irytuje albo martwi, stanowi świetny materiał do budowania narracji. Ja lubię używać języka symboli graficznych, ponieważ studiowałem historię sztuki i przesiąknąłem tajemniczymi znakami reprezentującymi konkretne wartości, zjawiska, cechy czy historie. Z kolei Pat studiowała filozofię, więc zadawanie pytań i podważanie tez to jej druga natura. Może ta energia, o którą pytasz powstaje ze zderzenia filozoficznego zacięcia Pat i mojej pokusy do opowiadania historii symbolami?
Co jest dla was kluczowe podczas wspólnego tworzenia kolekcji?
Mat: Koncepcja zawsze powstaje w głowie Pat. Ja doskakuję do procesu w momencie określania tematu kolekcji, czyli tego, co chcemy powiedzieć tym razem. Co kilka miesięcy przychodzi taki moment, w którym Pat przy kawie, śniadaniu albo wieczornym winie zaczyna przewijać ważne dla siebie wątki, które dojrzewały w niej od jakiegoś czasu. Rozmawiamy o tym, co akurat dzieje się na świecie, co nas martwi, co cieszy, a co chcielibyśmy zmienić. Wtedy często, słuchając jej, wewnątrz umysłu zaczynam projektować konkretne obrazy, np. głowę otwieraną kluczem albo oko w płomieniach, mające ilustrować ciekawość świata, otwartość, tolerancyjność. Pat pracuje nad konkretnymi asortymentami i konstrukcjami, a ja przerabiam nasze rozmowy na symbole i wzory, budując wspólną narrację.
Sporo mówi się o oddzielaniu życia prywatnego od pracy, a wy jesteście także parą. Jak udaje wam się osiągnąć równowagę?
Pat: To, co robimy, jest niezwykle ważną i silną częścią nas. Nasza praca jest też naszą pasją, dlatego nawet w czasie wolnym zdarza nam się planować nowe działania i kierunki. Pracujemy w jednym miejscu, dzieli nas w sumie tylko ściana, ale udało nam się osiągnąć idealne proporcje – mamy intymność przestrzeni, lecz w każdej chwili możemy złapać się na kawę w kuchni, by na bieżąco przegadać różne sprawy i projekty. Dla nas to dobry model. Mamy różne dynamiki działania, co mogłoby się wydawać nie do pogodzenia, ale bardzo płynnie się uzupełniamy.
Mat: Taki model na pewno nie jest dla każdego, ale nam zupełnie naturalnie udało się zbudować ten balans między życiem prywatnym a pracą.
Skąd pomysł na waszą współpracę?
Pat: Wyszła bardzo naturalnie i myślę, że w dobrym momencie. Pewnego dnia zaczęliśmy się zastanawiać, jak wyglądałaby wypadkowa tego, co na co dzień robimy w ramach swoich zawodów. Wtedy Mateusz zrobił dla mnie pierwsze printy do „Heaven is a place”. Następną współpracę pokazaliśmy na Hong Kong Fashion Week, podczas konkursu organizacji Redress, w którym brałam udział. Dość szybko okazało się, że razem pracuje nam się bardzo dobrze i gładko, a historie, które opowiadamy za pomocą ubrań i ilustracji, są dla odbiorcy ciekawe. Przeprowadziliśmy się do Hongkongu, ja pracowałam nad swoją kolekcją kapsułową dla Shanghai Tang, podczas gdy Mat rysował dla prasy i klientów. Zaczął też mocno eksplorować miasto, z czego narodziła się seria jego ilustracji „Rzeczy, które widziałem, ale nie miałem smartfona”, a następnie pomysł na wystawę tam.
Wciąż pracujecie i tworzycie w Krakowie i Hongkongu. Jak dzielicie życie między dwa miasta?
Mat: Hongkong bardzo ciepło przyjął najpierw kolekcję Pat, a potem moją wystawę „Alone Together”. Emocjonalnie mocno związaliśmy się z tym miastem. Udało mi się rozpocząć obiecującą współpracę z tamtejszą galerią i jej agentką. Chcemy z Pat stworzyć mini kolekcję, właśnie szukamy nowych klientów w Azji i myślimy o kolejnej wystawie oraz albumie. Chętnie wracamy tam tak często, jak to możliwe. Teraz, w dobie Covid-19, podróżowanie oczywiście nie jest możliwe. W Hongkongu sytuacja jest o tyle bardziej dramatyczna, że od roku trwają tam bardzo intensywne prodemokratyczne protesty. Na razie pozostaje nam więc wspieranie tamtejszych przyjaciół i nadzieja, że sytuacja Hongkongu zmieni się na lepsze.
Jak wyglądają wasze twórcze działania podczas pandemii? Pat, jakie zmiany w kontekście tzw. „szybkiej mody” zaobserwowałaś ostatnio w rodzimej branży modowej?
Pat: Paradoksalnie zamknięcie na te dwa miesiące nas uspokoiło. Mogliśmy w stu procentach skupić się na pracy. Już długo mieszkamy i pracujemy we wspólnej przestrzeni, więc nie stanowiło to dla nas problemu. Był to także czas wielu rozmów na temat redefinicji naszych działań, ponieważ oboje byliśmy przekonani, że ta sytuacja zmieni nas wszystkich. Pierwszy raz doświadczyliśmy sytuacji, której nikt nie mógł przewidzieć. Sytuacji, która sparaliżowała niemal wszystkie branże. U mnie pojawiło się pytanie, jak będzie wyglądał świat „po”? Czego będą potrzebować moi klienci? Jak zdefiniujemy swoje potrzeby i wybory? Sądzę, że będziemy wybierać rozsądniej i bardziej świadomie. Ten kryzys pokazał, jak prędko nasze ulubione miejsca i knajpki mogą zniknąć z mapy miasta, dzielnicy. Jak na co dzień warto wspierać lokalnych twórców, niezależne marki, kawiarnie. Jak ważne są takie przedsięwzięcia dla kolorytu naszej przestrzeni. Uważam, i to już od wielu lat, że „szybka moda” nie ma innego wyjścia niż zwolnić i przejść do zrównoważonej produkcji. Toniemy w oceanach ubrań. To przykre, że idąc do second handu, zamiast perełek z lat 80-tych czy 90-tych przekopujesz sterty ubrań z zeszłych sezonów, marek, które masowo je produkują. Ubrania są tanie, złej jakości, często powstają w dramatycznych warunkach. Warto zadawać sobie pytanie, które Fashion Revolution promuje od dobrych kilku lat: „Who made my clothes?”. Jasna odpowiedź potrafi dużo wyjaśnić. To nie jest pytanie wyłącznie o produkcję w Azji, ale także w Polsce. Dużym plusem małych, niezależnych marek, takich jak moja, jest to, że masz kontrolę nad produkcją. Znasz swoje krawcowe, producentów i to ty bierzesz za wszystko bezpośrednią odpowiedzialność.
Jak wyglądały twoje pierwsze kroki w branży modowej? Branży szczególnie trudnej w naszym kraju.
Pat: Odnoszę wrażenie, że kiedy zaczynałam, było łatwiej. Odbywał się Fashion Week w Łodzi, mieliśmy do dyspozycji strefę Off Out of Schedule i wsparcie dla młodych projektantów chcących zaprezentować swoje kolekcje. Mieliśmy przestrzeń do tego, by pokazać swoje projekty na wybiegu, przygotować przestrzeń dla widza, odbiorcy w każdym aspekcie. Spotykaliśmy się co sezon, mieliśmy bezpośredni kontakt z prasą, stylistami, poznawaliśmy się i wspieraliśmy nawzajem, łączyliśmy się w kolaby i projekty artystyczne, przyjaźnie, które trwają do dziś. Od razu mieliśmy też feedback ze strony prasy polskiej i zagranicznej. To był niesamowity i bardzo twórczy czas. Moda jawiła się jako zjawisko na pograniczu sztuki i eksperymentu, nie baliśmy się ryzykować nawet fatalną recenzją, bo takie też dawały nam kopa i sporo uczyły. Biznes zawsze znajdował się na drugim miejscu. Wiedzieliśmy, że moda jest czymś, co chcemy robić w życiu, i pragnęliśmy móc się z tego utrzymać. Mieliśmy świadomość, że w pewnym momencie będziemy musieli się tego biznesu nauczyć, ale to przychodziło naturalnie i w swoim czasie. Mam wrażenie, że teraz od młodych projektantów wymaga się całego pakietu naraz, a do tego ogromnego wkładu finansowego. To trudne dla osób znajdujących się na początku swojej drogi, nie posiadających dużego zaplecza finansowego.
Niedawno ukazała się wasza najnowsza kolekcja There Were Never Flowers, There Was Fire. Pracujecie już nad czymś nowym, czy dajecie sobie trochę czasu na relaks?
Pat: Pracujemy nad nowymi pomysłami. Przez czas pandemiczny musiałam też redefiniować działania marki, zadać sobie kluczowe pytania dotyczące tempa i produkcji. Dlatego wkrótce pojawią się nowe ścieżki, których sama jestem bardzo ciekawa. Będzie różnorodnie i bardziej lokalnie. Jednocześnie ogarniam produkcję There Were Never Flowers, There Was Fire, podczas gdy Mateusz pracuje ze swoimi klientami i nad materiałem ilustracyjnym do albumu. Sporo się dzieje, ale też staramy się dać sobie czas na przyjemności, spotkania z przyjaciółmi. Poza tym kilka lat temu odkryliśmy dużą przyjemność z wypadów na wieś. Tak spędzamy wolne weekendy; ładujemy baterie, gotujemy, oglądamy gwiazdy i przegadujemy nowe kierunki działań. Wszystko się w jakiś sposób przeplata, ale spokojnie, bo to mój cel na ten rok. Tamten rok był szalony i wykańczający. Jak wielka, rozpędzona kula, która przez swoje tempo poruszania się nie miała nawet czasu nacieszyć się tym, co się dzieje.
Mat: Pandemia zmusiła nas do zwolnienia, skasowała wybiegające na kilka miesięcy do przodu plany i wyjazdy zawodowe, ale to nam dało możliwość większego skupienia na tym, co robimy. Ten czas, który normalnie spędzilibyśmy gdzieś na mieście albo w innym kraju, teraz pozwolił mi przypomnieć sobie powody, dla których tak naprawdę lubię to, co robię. W głowie zaczęły mi majaczyć nowe, chyba nawet bardziej osobiste wątki, które chciałbym eksplorować. W pierwszych tygodniach zamknięcia w domu nasz świat zewnętrzny się skurczył, ale ten wewnętrzny jeszcze bardziej otworzył. Mogliśmy na nowo wejść do swoich umysłów, poszukać świeżych, ciekawych tropów. Zupełnie jak na naszej koszulce Go Inside.
Wasze działania wykraczają daleko poza projektowanie. Angażujecie się w mnóstwo akcji społecznych poruszających kwestie takie jak prawa kobiet czy zanieczyszczenie środowiska. Poczucie misji jest ważnym aspektem waszej pracy?
Pat: Angażujemy się w akcje społeczne, ponieważ oboje dysponujemy platformami, za pomocą których możemy dotrzeć do większej liczby odbiorców. Uważamy, że trzeba rozmawiać, edukować i propagować otwartość, tolerancję, różnorodność. To dla nas ważna część naszych działań. Zawsze wierzyłam, że moda to coś więcej niż tylko ubrania. To narzędzie do opowiadania historii, manifestowania poglądów, walki w słusznej sprawie. Myślę, że podobnie jest w każdej dziedzinie życia. Ważne, by dostrzegać, że nasz głos jest ważny i nawet najmniejsze kroki robią różnicę. Marzę o otwartej i tolerancyjnej Polsce, w której każdy może poczuć się bezpiecznie i dobrze.
Mat: Oboje widzimy, jak rzeczywistość lokalna i globalna się zmienia. Coraz częściej w bardzo niepokojący sposób. Super jest poczucie, że wystarczy robić swoje i nie przejmować się „sprawami, na które nie mamy wpływu”, ale ten czas dla nas chyba minął. Dla mnie budująca jest już sama świadomość, że ktoś myśli podobnie do mnie i martwią go te same kwestie. Bo im więcej z nas będzie zwracało uwagę na problemy nietolerancji, wykluczania środowisk czy wyniszczającego eksploatowania planety, tym większa szansa, że uda się coś z tym zrobić. Zmiany zaczynają się od małych kroków. Dziś możesz okazać solidarność, wrzucając czarny kwadrat na Instagram, ale za miesiąc może będziesz już na tyle świadoma, że wytłumaczysz komuś w rozmowie rasizm instytucjonalny, zmieniając jego pogląd na sprawę. To przekłada się na wiele innych płaszczyzn. Drobne zmiany mogą przerodzić się w globalne. Moda zrównoważona jeszcze kilka lat temu też była znana jedynie wąskiemu gronu osób, a dzisiaj właściwie niemożliwe jest, żeby marki odzieżowe omijały ten temat. Klienci są coraz bardziej świadomi i wymagający. Być może to w przyszłości przełoży się na to, że nasza planeta trochę odetchnie, a nam będzie się żyło lepiej.
/tekst: Daria Krawczyk/
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement