Tymczasem nie tak optymistyczną wizję wpływu programów „true crime” na naszą rzeczywistość prezentują pomijane w hollywoodzkich wywiadach rodziny ofiar i specjaliści. Czy nasza obsesja na punkcie zbrodni napędza coś niebezpiecznego?
Zamiłowanie ludzkości do mrożących krew w żyłach opowieści nie jest w żadnym razie nowością. Jednak „true crime”, które kiedyś służyło oddaniu złożoności zagadki, odnalezieniu i wymierzeniu sprawiedliwości mordercy, dziś ma zgoła inną formułę. Widz poznaje sprawcę od podszewki i zaczyna przeżywać jego dzieciństwo, przemoc, której doświadczył w młodym wieku, osobiste wzloty i upadki. Tym samym sympatyzuje z nim, próbuje wyłowić moment, który uczynił go bestią i zaważył na jego przyszłości. W centrum zainteresowania jest morderca, współczucie dla niego, nie dla ofiary. To właśnie konflikt wewnętrzny w widzu jest tak uzależniający.
Danielle Slakoff, adiunkt na Uniwersytecie Stanowym w Sacramento, w swoich badaniach zwraca uwagę na radykalną zmianę sposobu przedstawienia przestępców w mediach:
W ten sposób, argumentuje naukowczyni, producenci targetują widzów (przede wszystkim kobiety), którzy trzymając z przystojnym antagonistą, będą bardziej zaangażowani w oglądanie.
Twórcy zdają sobie sprawę, że stąpają po kruchym lodzie - ich hit jest nierozerwalnie sprzężony z cudzą tragedią. Chcąc dbać o swój dobry wizerunek zapewniają, że ofiary „pozostają w centrum ich uwagi”. Celem programu jest „upamiętnienie” i „informowanie”, jednak wiele doniesień o bagatelizowaniu potrzeb rodzin poddaje w wątpliwość motywy, którymi rzekomo się kierują. Matka Tony’ego Hughesa, jednej z ofiar Dahmera, zwróciła uwagę na fakt, iż Evan Peters nawet słowem nie wspomniał podczas gali Złotych Globów o tych, którzy zginęli z rąk pierwowzoru jego postaci. Bliscy Roberta Masta, zamordowanego w 2015 roku, prosili przedstawicieli Netflixa, aby wstrzymali produkcję „I Am a Killer”, gdyż program przyczyni się do ponownego przeżywania nieuleczonej traumy wielu rodzin. Brak reakcji obnażył ich zdaniem nieludzkość i obłudę giganta, który ponadto nie przeznaczył na rekompensatę za wykorzystanie z ich tragedii ani centa.
Falę obaw wywołały ujawnione niedawno zeznania dotyczące domniemanego mordercy czwórki studentów z Moscow w stanie Idaho. Sąsiad oskarżonego Bryana Kohbergera twierdzi, że mężczyzna był niepokojąco zafascynowany Dahmerem i studiował motywy właśnie na podstawie serialu Netflixa. Czy ekspozycja na makabryczne opowieści może faktycznie mieć wpływ na nasze zdrowie psychiczne i owocować podobnymi zbrodniami?
Doktor Chivonna Childs z Cleavland Clinic zapewnia, iż zainteresowanie takimi programami wiąże się z charakterystyczną dla naszego gatunku ciekawością, większość z nas nie ma „predyspozycji” do stania się seryjnymi mordercami. Jednak ostrzega, że u niektórych osób tego typu treści mogą potęgować paranoję, stany lękowe oraz problemy z zaufaniem. Dlatego przed następnym maratonem kryminalnym można sobie zadać pytanie: „komu tak naprawdę służy ten serial - producentom, ofiarom, mojej rozrywce?”.
tekst: Antonina Mierzejewska