Mimo że niedługo kończy 86 lat i ma już naszykowaną urnę w kształcie szpilki, jego kariera nie zwalnia: został twarzą marki kosmetycznej, wystąpił w teatrze i teledyskach Ralpha Kaminskiego, został bohaterem niezwykłego dokumentu „Boylesque” w reżyserii Bogny Kowalskiej. My również od dawna zachwycamy się Lullą, z którą przeprowadziliśmy wywiad w 2021 roku.
„Gdybym się bał, nie doświadczyłbym tylu cudownych chwil, które będę pamiętać do końca życia. A uwierz mi: żyć, to ja potrafię... Wyjątkowo potrafię”, mówi Lulla.
W książce opowiada o początkach kariery w świecie drag, kulisach gejowskiego życia w PRL-u i odkrywaniu swojej tożsamości. Książka miała swoją premierę na początku kwietnia i ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Przeczytajcie fragment:
„Makijaż zaczyna się od brwi. Kim Lee nauczyła mnie, że one są najważniejsze”
– Nie żałujesz, że tak długo czekałeś z pierwszym wyjściem na scenę?
Że straciłem kilka dekad? Nie, wcale. Uważam to za swój sukces. Niewielu siedemdziesięciolatków zdecydowałoby się na coś takiego. Dzięki Kim Lee zapragnąłem spróbować czegoś nowego. Ona dodała mi tego ognia, który do dzisiaj nie wygasa i dzięki któremu ciągle chce mi się robić drag. Nie żałuję, że to się stało tak późno. To też ma swój urok. W PRL-u podśpiewywałem przed lustrem, malowałem krzywo usta i wkładałem kiecki matki, kiedy w domu nikogo nie było, a teraz robię to profesjonalnie!
– Każda drag queen w mniejszym lub większym stopniu inspiruje się innymi artystkami.
Od jakich polskich diw uczyła się Lulla La Polaca? W moim mniemaniu Hanna Banaszak jest świetną piosenkarką i ma wyborny repertuar. Jej interpretacje utworów są dla mnie niezwykle przekonujące. Różne inne artystki lubię i cenię, ale Banaszak najbardziej. Przypadła mi do gustu. Uwielbiam też Wierę Gran – do tego stopnia, że jedną z jej piosenek, utwór Gdy w ramiona bierze mnie, włączyłem do swojego repertuaru. Ostatni raz śpiewałem go podczas występu w Centrum Społeczności Żydowskiej z okazji święta Purim, inaczej nazywanego Świętem Losów. Z aktorek moją wielką idolką była zawsze Kalina Jędrusik, uwielbiałem monodram Jacka Bocheńskiego Tabu z jej udziałem. Na scenie był tylko klęcznik i Jędrusik grała zakonnicę, która spowiadała się księdzu z grzechów. Niesamowite wrażenie.
– Odwołujesz się w dużym stopniu do największych gwiazd PRL-u, ale Lulla jest ewidentnie damą z dawnych lat, ma w sobie ten niepowtarzalny szyk i styl przedwojnia. Dobrze to odczytuję?
Zdecydowanie! Ostatnio reżyserka Bogna Kowalczyk zapytała mnie, do jakich lat chciałbym się przenieść w czasie, gdybym mógł. Od razu znałem odpowiedź. Chciałbym wylądować w latach dwudziestych i trzydziestych. Nie żyłem w tej epoce, ale jest mi ona niezmiernie bliska. Boże! To był okres fantastycznych teatrzyków, rewii, kabaretów... Ten szelest, ten sznyt, te pióra, te futra, te limuzyny, te dorożki! Gdybym się tam przeniósł, z pewnością zostałbym gwiazdą przed- wojennych parkietów.
– W jednym z wywiadów, których udzieliłeś, mówisz: „Drag to też aktorstwo, prawdziwa sztuka. To nie jest tak, że któraś wyjmie szminkę z torebki, przypudruje czubek nosa i wyjdzie na scenę. Drag to praca, nauka i sztuka, w której trzeba walczyć o to, żeby zaistnieć, pokazać się i przetrwać”.
Pozornie może wydawać się to błahostką, głupotką, łatwizną, żeby włożyć damski strój, umalować się i odgrywać postać kobiety na scenie. Kto tak zakłada, myli się niezmiernie. Dla mnie sztuka drag to sposób artystycznego wyrazu, który – mimo że tyle lat już noszę na karku – pozwala mi się odmłodzić w jednej chwili. No, może z tą jedną chwilą to przesadzam, bo proces przeistaczania się Andrzeja Szwana w Lullę La Polacę zajmuje około trzech godzin. Ułożenie włosów, zrobienie makijażu, włożenie kreacji... Lullowe emploi jest wymagające i czasochłonne, a mnie zależy, żeby było na jak najwyższym poziomie.
– To zdradź nam, jak przebiega twoja metamorfoza.
Makijaż zaczyna się od brwi. Kim Lee nauczyła mnie, że one są najważniejsze. Bo brwi, prawie jak oczy, są zwierciadłem duszy. Mężczyźni mają łuki brwiowe osadzone niżej od kobiecych, dlatego prawdziwe brwi najpierw zakleja się, czyli blokuje, specjalnym klejem, a nowe dorysowywane są wyżej. Zajmuje to chwilę, bo to ważny element image’u każdej drag queen, niektóre nawet robią z nich swój znak rozpoznawczy. Potem na twarz nakłada się kilka warstw podkładu, a całość wykańcza się pudrem sypkim. Ten element makijażu ma dla mnie przedwojenny sznyt, jaki pamiętam ze zdjęć czy opowieści mojej mamy i babci. Obie używały takiego pudru. Za sprawą kolejnych specyfików i mazideł nadaje się twarzy odpowiednie rysy, czyli konturuje, żeby męska twarz jak najbardziej przypominała kobiecą. Tu trzeba zwęzić, tam poszerzyć, tu troszkę ukryć, tam odrobinkę podkręcić, tu umaić, tam zataić.
No gdzie już! To zajmuje mnóstwo czasu! Ostatnim ważnym elementem są rzęsy, które dokleja się do naturalnych. Im więcej, tym lepiej, bo widzowie muszą dostrzec makijaż nawet z ostatniego rzędu. Nie wyobrażam sobie, żeby tylko przypudrować nosek, lekko wytuszować oko i tak lecieć na scenę. Czułabym się naga! Poza tym jaka byłaby ze mnie drag queen bez przesadzonego makijażu, bez wyczesanych pukli i wieczorowej kreacji? Widzowie poczuliby się zawiedzeni – i słusznie!
– Kiedy i jak nauczyłeś się sztuki makijażu?
Chociaż występuję już na scenie kilkanaście lat, nigdy nie potrafiłem sam się umalować. Makijaż na mój pierwszy występ wykonała Kim Lee, a teraz mam od tego profesjonalną wizażystkę Anię Czyżykiewicz, która do perfekcji opanowała sztukę powoływania Lulli do życia. Najpierw nasze spotkania trwały po dwie, trzy godziny. Byłam bliska obłędu, bo trudno mi usiedzieć w jednym miejscu. Czułam się, jakby mnie ktoś mumifikował za życia. Anka musiała się nauczyć mojej twarzy. Poznać ją, jej mankamenty, jej rysy, jej zmarszczki, jej powieki, policzki, załamania, kolor i fakturę skóry. Bo twarz jest jak terytorium, które – żeby śmiało się po nim poruszać – trzeba gruntownie poznać i wiedzieć, gdzie czyhają zasadzki. Dziś nakładanie makijażu przed wyjściem na scenę zajmuje nam około półtorej godziny i to dzięki Ani Lulla wygląda jak stylowa kobieta, a nie malowana lala na wiejskim odpuście. A właściwie dzięki Aniom, bo moją drugą makijażystką jest teraz Ania Piechocka. Odkąd Ania Czyżykiewicz pracuje na etacie w Teatrze Dramatycznym i robi charakteryzacje do programu „Twoja twarz brzmi znajomo”, to Ania Piechocka najczęściej dba o mój makijaż.


– Metamorfoza drag queen to nie tylko twarz. Opowiedz o tym, co się dzieje od szyi w dół!
Zaczynamy od rajstop, na rajstopy nakładam majtki wyszczuplające, a na to idzie gumowa dupa, którą można dowolnie modelować – zrobić sobie albo większą, bardziej jędrną, albo trochę skromniejszą.
– A Lulla jaką woli?
Ja wolę większą, taką dobrze nabitą! Zwłaszcza że jak w „Orlandzie” Arek Brykalski mi ten tyłek zakłada, to zawsze potem lubi sobie w niego klepnąć. Potem idzie gorset, zapinany na trzydzieści dwie haftki. Zamierzam sobie kiedyś sprawić sznurowany, robiony na wymiar, bo takie gotowe są dopasowane do kobiecej anatomii, a ja potrzebuję porządnego, który z męskiego ciała Andrzeja zrobi kobiece ciało Lulli. Ostatnia rzecz to stanik, do którego czasem wkładam wypełnienia z gąbki. Do kreacji z „Orlanda” mam przygotowane specjalne wkładki zrobione przez panią Bożenkę z teatru. Dopiero na to wszystko idzie kreacja: suknia, potem rękawiczki, klipsy, naszyjnik, bransoletki, pierścionki. Oczywiście zakładam jeszcze buty, zazwyczaj na słupku, bo na wysokim mi lekarz zabronił. No i finał: peruka!
– Masz garderobę pełną różnych kreacji – sukienek, błyskotek, dodatków. Jak dobierasz sobie strój na daną okazję?
Mam to szczęście, że zajęła się mną stylistka Mikaela Sandell. To ona wyszukuje suknie, uzupełnia kreacje dodatkami i dba o to, żeby wszystko było eleganckie, wysmakowane, ale też trochę szalone – bo taka jest Lulla i taki jest drag. Niedługo wybieram się na sesję organizowaną przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i tam zamierzam na przykład wystąpić w obłędnej sukience od Gosi Baczyńskiej oraz pięknej peruce, którą dostałem w prezencie od perukarki z wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol, Magdaleny Chabrowskiej-Oleksiak. Tyle że korzystanie z usług fachowców do spraw image’u jest w naszej branży rzadkością. Wiele moich koleżanek nie może sobie na to pozwolić. Same dbają o swój wygląd. A to jest ogromna praca, żeby wymyślić oryginalny look, dopasować kreację do repertuaru, ruchu, świateł. Oczywiście większość drag queens ma jakąś swoją perukarkę czy krawcową, która pomoże uszyć kostium. Ale własna scena, własny teatr, gdzie będą garderoby, gdzie będzie można przyjść i normalnie usiąść tak, jak przychodzą aktorzy do teatru i przygotowują się do wyjścia na scenę – to jest wciąż dla wielu z nas nieosiągalne marzenie. Chciałbym, żeby zwracano uwagę i dbano o oprawę spektaklu, bo atmosfera na scenie i za kulisami liczy się tak samo jak nasz makijaż, włosy czy falbanki. A miałem takie przypadki, że zapraszano mnie na występ, po czym makijażystka musiała mnie umalować w obskurnym klozecie, w którym kilka mi- nut wcześniej jakiś jegomość załatwiał swoje potrzeby.
Mnie to mówisz! Nieraz na plakatach byłam nazywana gwiazdą wieczoru, a nie miałam do dyspozycji lustra, w którym mogłabym się przejrzeć przed występem. To zniechęca, bo w takich warunkach nie da się pracować solidnie, a mnie zależy, żeby wykazywać się profesjonalizmem. Cały czas szlifuję swój warsztat, udoskonalam Lullę, żeby nie osiadła na laurach, nie zardzewiała. Niedawno trafiłem na dziewczynę, świetną choreografkę, od której pobieram nauki z ruchu scenicznego i tańca. To, co robiłem do tej pory na scenie, wymyślałem sam, ale już po pierwszych zajęciach z nią wiem, że wiele rzeczy trzeba robić zupełnie inaczej!
– Nie czujesz się za stara na naukę?
Jestem zadowolona z tego, że chociaż mam osiemdziesiąt sześć lat, to jeszcze ktoś chce się mną zająć i powiedzieć: „Lulla, trzeba robić to w ten sposób, pewne rzeczy należy wyeliminować, niektóre poprawić”. To, że ktoś ślicznie tańczy w łazience przed lustrem czy daje czadu na parkiecie w klubie, nie znaczy, że na scenie będzie poruszać się jak należy. Poczucie rytmu i kilka ruchów nie wystarczą. Potrzebne są trening i technika, by cały czas podnosić poziom swoich występów.