Krok po kroku
Pierwszym punktem planu Andi stało się stworzenie listy budynków, do których chce wejść. Znalazła ich 25. Większość z nich zlokalizowana była właśnie przy wspomnianej już 57. ulicy. Następnym etapem planu stało się wyszukanie ogłoszeń o sprzedaży ulokowanych tam apartamentów. Ich cena wahała się od 79 do nawet 150 milionów dolarów.
Potem przyszedł czas na element najtrudniejszy. Artystka stworzyła dwie fałszywe tożsamości, które przyjęła na potrzeby swojego projektu. Jedną z nich była Gabriella, drugą Coco – jej asystentka, która umawiała wizyty z agentami nieruchomości. Aby jeszcze bardziej uwiarygodnić swoją nową postać, a także lepiej wypaść we wczesnej weryfikacji agentów, przyjęła nazwisko fałszywego męża. Stał się nim jej znajomy z Budapesztu, zarządzający kilkoma firmami.
Gabriella ubrana była w ciuchy z sieciówek, ale dobrane w taki sposób, by imitowały najlepsze kolekcje projektantów. Z wystającym z torebki magazynem o luksusie, pojawiała się w swoich nowych potencjalnych miejscach zamieszkania.
Tour d’appartement
Wizyty w apartamentowcach przebiegały w mniej więcej podobny sposób. Najpierw następowała specjalna prezentacja, podczas której mogła zakosztować drinków oraz obejrzeć materiały reklamujące daną nieruchomość z atrakcjami, jakie znajdują się w jej wnętrzu. Przykładowo były to wykwintna restauracja czy specjalny pokój do palenia cygar. Następnie przechodzono do prezentacji samego wnętrza. Po zwiedzeniu kilku z nich, Andi uznała, że mają bardzo podobny układ. Naczelną rolę odgrywał zawsze salon. Na drugim miejscu była główna sypialnia. Ponadto, widok jakiego się spodziewała nie był tak zachwycający. Często zamiast panoramy miasta, widziała mgłę lub same chmury.
Zamierza pani tutaj mieszkać?
Ciekawe okazały się również same rozmowy z agentami. Bardzo stereotypowo podchodzili oni do sprawy. Mówiąc o pomieszczeniach i ich przeznaczeniu, jak np. o garderobie, kierowali zainteresowanie na postać Gabrielli. Z kolei, wspominając o sprawach ekonomicznych, zaznaczali, aby na pewno przekazała te informacje mężowi.
Andi wskazała na jeszcze jedną osobliwość.
„– Nigdy nie zapomnę zdziwienia na twarzach agentów, kiedy pytali mnie, czy będę mieszkać w apartamencie, jeżeli zdecydujemy się go kupić, a ja odpowiadałam, że tak. Zawsze próbowali dać mi do zrozumienia, że prawie nikt nie mieszka w tym budynku, więc większość usług będzie tylko dla nas. Te apartamenty nie są tak naprawdę stworzone do mieszkania. One mają być bezpieczną formą trzymania pieniędzy dla nabywców”, mówiła artystka w swoim wykładzie dla TED.
Aby zrozumieć to zjawisko, należy cofnąć się do 2008 roku. Krach na giełdzie, najbogatsi szukają sposobu, aby ulokować swój kapitał. Wtedy też powstają słynne drapacze chmur przy ulicy miliarderów. Większość z nich stoi pusta. Są to domy-duchy, w których właściciele nierzadko nawet się nie zjawili. No, bo co może być bardziej atrakcyjne do zainwestowania, niż własny penthouse w centrum Wschodniego Wybrzeża? Tylko 50% luksusowych apartamentów przy 57. ulicy jest zamieszkana przez właścicieli, a 44% nie została nawet sprzedana. Powód jest jeden: nasycony rynek.
Z minimum do maksimum
Deweloperzy wiedzieli, co zrobić z choćby najmniejszym kawałkiem ziemi, który udało im się kupić. Budowali wysoko, bo im wyżej, tym cena też rośnie. To ukształtowało dzisiejszą architekturę miasta. Jest jeszcze jedna wspólna cecha, którą mają odwiedzone przez Schmied drapacze chmur, mianowicie: brak korytarzy. Mieszkania zajmują zwykle całe piętra, dlatego wchodzi się do nich bezpośrednio z windy. To, że nie trzeba dzielić się niczym z sąsiadami, wpływa na ich wartość, a także łatwość sprzedaży.
Artystka wskazuje na problem, który wiąże się z dzisiejszą architekturą. Uważa, że to właśnie szklane, wysokie budynki dominują w panoramie miasta:
„– Niepokojące jest, że pokazują ludziom coś, czego nigdy nie zobaczą, choć muszą na to patrzeć”, tymi słowami podsumowała swój wykład.