W pierwszej części włoski mafiozo Massimo porywa Polkę Laurę i daje jej 365 dni na pokochanie go. Finalnie Massimo udaje się skraść serce Laury i kobieta zgadza się zostać jego żoną. Druga część nie różni się wiele od poprzedniej, a główni bohaterowie spędzają swój czas na uprawianiu seksu. Jak można się domyślić, nie pozostawia to zbyt wiele czasu na angażującą fabułę oraz ciekawe dialogi.
Laura i Massimo dają upust swoim uczuciom z dużą intensywnością i częstotliwością, a miłosnym uniesieniom towarzyszy skoczny podkład muzyczny. Widzowie mogą przez to poczuć się, jakby oglądali teledysk. .
W zagranicznych mediach pojawiły się liczne recenzje najnowszego dzieła Barbary Białowąs. Na portalu recenzenckim Rotten Tomatoes film zebrał 0% pozytywnych recenzji od krytyków oraz raptem 20% pozytywnych recenzji widzów. Na temat filmu wypowiedziały się również Jessica Kiang z „Variety” oraz Kate Erbland z „Indiewire”, czyli recenzentki najpopularniejszych anglojęzycznych portali branżowych o filmach i serialach.
Jessica Kiang rozpoczyna swoją recenzje od wiele mówiącego „LOL" (ang. laughing out loud). Dziennikarka zaczyna od przypomnienia scen gloryfikacji gwałtu z pierwszej części i zaznacza, że nie znajdziemy ich w kontynuacji. Drwi również z buntu Laury, która w pewnym momencie nazywa porwanie „chorym". Zdaniem Kiang opór Laury jest „skąpy jak jej bielizna".
Recenzentka porównuje film do oper mydlanych takich jak „Wszystkie moje dzieci” czy „Jak się kręci świat”. Jej zdaniem „365 dni: Ten Dzień" przypomina telenowelę, „która była emitowana na tyle długo, że ucieka do pomysłu fabularnego wywołujacego u widza przewracanie oczami”. Kiang jest również pod wrażeniem odrealnienia głównej bohaterki, która przeżyła utratę ciąży oraz wypadek, lecz wciąż ma idealną sylwetkę i nadal prezentuje „nieograniczoną elastyczność" w scenach intymnych.
Dziennikarka wyśmiewa sceny miesiąca miodowego, które są utrzymane w sekwencji teledysku. Po wakacjach natomiast bohaterowie wracają do normalnego życia, gdzie „napotykają takie problemy jak nuda". Kiang pisze, że nie dziwią jej problemu komunikacyjne Laury i Massima, para uprawia seks zbyt często, aby „zrobić kurs językowy w Duolingo”. Kiang kończy recenzję podsumowaniem, że filmy z serii „365 dni" są nie tyle o seksie, co o luksusowych rzeczach. – (....) Beznadziejne wątki gwałtu i romansu mogą trwać 365 dni, ale rzeczy? Rzeczy są wieczne – kpi dziennikarka.
Kate Erbland z „Indie Wire" zwraca uwagę na pozbawione pasji sceny seksu, nazywając je pustymi oraz pozbawionymi uczuć. Jej zdaniem aktorstwo jest „drewniane" a fabuła „cienka niczym kartka papieru".
Dziennikarka wytyka, że Laura jest naiwnym, głupiutkim i gapowatym narzędziem w rękach okrutnych mężczyzn, którzy używają jej do spełniania swych perwersyjnych fantazji. Recenzentka zdaje sobie sprawę, że film nie jest historią o sile kobiet i że nie zależy mu na spójnej fabule, lecz nie podoba jej się pogardą, z jaką produkcja traktuje nie tylko swoich widzów, ale także swoją gwiazdę – Annę Marię Sieklucką. No cóż... Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze.