Advertisement

Luna: „Nie lubię być opisywana jako artystka alternatywna" [wywiad]

Autor: Monika Kurek
23-04-2022
Luna: „Nie lubię być opisywana jako artystka alternatywna" [wywiad]
W piątek 21 kwietnia odbyła się premiera długo wyczekiwanego, debiutanckiego albumu Luny „Nocne zmory". Luna, jedna z najciekawszych polskich artystek młodego pokolenia, zabiera słuchaczy w podróż po swojej tajemniczej galaktyce, snując oniryczną opowieść, która zaskakuje uniwersalnością.

Przeczytaj takze

Była pierwszą polską ambasadorką akcji Spotify Equal, której wizerunek był prezentowany na nowojorskim Times Square. Występowała na Opolskiej scenie alternatywnej i była nominowana do Odkryć Roku w plebiscycie Bestsellery Empiku 2021 za EP-kę „Caught in the night". A to wszystko jest przed wydaniem debiutanckiego albumu! My już wtedy wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. – Nazwijmy moją muzykę popem kosmicznym -– mówiła Luna w naszym wywiadzie z 2020 roku.
W końcu nadszedł ten czas i Luna zaprezentowała światu swoje dzieło. Jest magicznie, kosmicznie, poetycko i przejmująco. „Nocne zmory" to album spójny, ale jednocześnie pełen smaczków i eksperymentalnych dźwięków. Luna żyje w zgodzie z fazami księżyca i bądźmy szczerzy – wcale nie bylibyśmy zdziwieni, gdyby w poprzednim życiu była wróżką lub szamanką!
W jakim miejscu swojego życia byłaś, gdy zaczynałaś pracę nad tym albumem?
Jak tak sobie myślę, to przygotowywałam się do wydania tego albumu od kiedy pamiętam (śmiech). Tak naprawdę jednak zaczęłam pracę po rozpoczęciu pandemii. To był trudny czas, ponieważ kiedy coś wpadało mi do głowy, to nie mogłam sobie pójść do studia i tego nagrać. Musiałam robić notatki, nagrywać dyktafonówki. Dzięki temu spędziłam dużo czasu sama ze sobą, co zmusiło mnie do zmierzenia się z pewnymi rzeczami. Wcześniej spędzanie czasu w pojedynkę sprawiało, że tęskniłam za kontaktem z ludźmi i popadałam w bardzo negatywne stany. W trakcie pandemii udało mi się to przekuć w sztukę i nauczyłam się żyć ze swoimi myślami, które przestały być aż tak destrukcyjne. Miałam czas, żeby zastanowić się nad tym, kim jestem artystycznie oraz nad tym, co chcę przekazać. Jestem nocnym markiem, więc często działo się to nocą. Byłam wtedy w moim domu rodzinnym i przesiadywałam nocami, pisząc i grając. To właśnie wtedy narodziła się cała wizja „Nocnych zmór” oraz większość tekstów na płytę.
Jak zatem wygląda twój proces artystyczny?
Bywa różnie. Bardzo dużo piszę i mam sporo tekstów, które nie są piosenkami. Wierszy, opowiadań czy nawet pojedynczych fraz. Zapisuję też swoje sny i tworzę na ich podstawie różne historie. Lubię operować słowem i sprawia mi to dużą łatwość. Jest to dla mnie bardzo terapeutyczne i wyciszające. W moim przypadku pisanie nie zawsze idzie w parze z muzyką, ale najczęściej pierwszy jest tekst. Czasami po prostu czuję, że coś do siebie pasuje - wchodzę do studia i czuję, że dziś chciałabym zawrzeć takie i emocje. Nie mam tekstu, ale mam jakieś konkretne uczucie – przebłysk emocji, obraz, który chciałabym namalować. Często patrzę na piosenki okiem malarza. Na przykład widzę morski krajobraz, które wiąże się z uczuciem wzburzenia i wchodzę z taką wizją do studia. Wtedy od razu wiem, jaka to będzie muzyka, a tekst przychodzi do mnie naturalnie. Jest to bardzo trudne do przewidzenia, bo wiele piosenek rodzi się pod wpływem chwili.
Co wtedy robisz?
Jeśli jestem na mieście, to zatrzymuję się i sprawdzam, czy nikt nie idzie (śmiech). Chowam się w bramie i zaczynam coś do siebie mówić lub podśpiewuję coś do telefonu. Liczę na to, że akurat nikt nie będzie tamtędy przechodził, bo pomyśli sobie że jestem wariatką (śmiech). W ogóle często piszę teksty od razu po przebudzeniu. Najgorszy jest moment tuż przed zaśnięciem, kiedy jestem już w fazie snu, ale wciąż wiem, co dzieje się dookoła mnie. Wpadają mi wtedy do głowy najfajniejsze pomysły. Zresztą nie tylko pomysły, ale także frazy, metafory, plany na życie… Sęk w tym, że nie mogę się przebudzić, żeby je zapisać. A kiedy budzę się rano, to już zupełnie ich nie pamiętam.
Często pamiętasz swoje sny?
Opracowałam sobie metodę zapisywania snów, bo kiedyś często mi uciekły. Prawie codziennie coś mi się śni. Kiedyś pamiętałam tylko te najbardziej wyraziste, ale zmieniło się to, gdy zaczęłam przykładać do nich większą wagę. Serio, mogłabym ci opowiedzieć mój wczorajszy i przedwczorajszy sen!
A czy fazy księżyca odgrywały jakąś rolę podczas tworzenia tego krążka?
Im bardziej interesowałam się astrologią i kosmosem tym bardziej dostrzegałam, jak duży ma wpływ na mnie i moje życie. Kiedy księżyc jest w pełni zawsze dzieje się coś kulminacyjnego, nieprzewidywalnego. Kończyliśmy trasę koncertową, miałam premierę singla, urodziny, czy po prostu byłam na super imprezie. A kiedy jest nów to wszystko się zaczyna i trochę uspokaja. Gdy zaczęłam zwracać na to uwagę, to dostrzegłam, że fazy księżyca funkcjonują wraz ze mną, a nie obok mnie. Co ciekawe, podczas pełni zawsze mam bardzo dużo energii. Lubię ten czas i muszę się wtedy wyładować artystycznie. Dużo się dzieje, jest we mnie dużo emocji. Zauważyłam, że prawie wszystkie moje klipy były robione podczas pełni księżyca. A co najlepsze, to wcale nie ja o tym decydowałam! Na początku rzeczywiście próbowałam dostosowywać mój terminarz do faz księżyca, ale patrzyli na mnie, jakbym zwariowała (śmiech). Nawet fryzjera nie udało mi się umówić na nów księżyca, bo wypadał w sobotę, a oni mieli wtedy wolne. Mimo to, zawsze udawało nam się trafić w te daty. Na przykład klip do „Zgaś” kręciliśmy w pełnię halloweenową. Było to naprawdę niesamowite.
Odkryłaś w trakcie pandemii jakieś nowe pasje?
Co miesiąc mam jakąś nową zajawkę, bo inaczej czuję, że się nie rozwijam. Ciągle muszę próbować czegoś nowego. Daje mi to niesamowitą energię. W trakcie pandemii mogłam za to skupić się na malowaniu. Spędzałam dni na piciu zielonej herbaty oraz malowaniu obrazów. Jest to dla mnie odprężające oraz terapeutyczne, a także pozwala mi się oderwać od rzeczywistości. Raz poszłam na ceramikę i myślałam, że oszaleję (śmiech). Byłam bardzo zdenerwowana i zestresowana, bo nic mi nie wychodziło. Pani dała mi kulkę gliny i powiedziała: „Lep, co chcesz”. Koleżanka obok miała już pewne doświadczenie i lepiła piękny kubeczek, a ja nie wiedziałam, co z tym zrobić. W końcu ulepiłam jakąś ozdobę. Chwilę później podeszła prowadząca i zapytała mnie, co to jest. Poczułam się, jakbym była w szkole... Kiedy maluję, robię to bardzo po swojemu. Nie uważam się za malarkę i robię to tylko po to, aby pozbyć się różnych emocji. Nie są mi do tego potrzebne żadne techniki, a tutaj okazało się, że jednak muszę coś wiedzieć, żeby ulepić szklankę (śmiech).
Co najbardziej lubisz malować?
Żywioły, twarze, kosmos. Lubię płynne kreski. Nie namalowałam jeszcze moich „Nocnych zmór”, ale koniecznie muszę to zrobić!
Twój debiutancki album jest bardzo spójny. Tak po prostu wyszło czy od początku miałaś wszystko dobrze przemyślane?
Na co dzień jestem bardzo niespójna. Co chwilę zmieniam zdanie. Raz jestem taka, a raz inna. Jeżeli chodzi jednak o moją artystyczną ścieżkę, to miałam bardzo spójną i konkretną wizję, za którą podążałam. Być może to dlatego, że ta płyta nie powstała w miesiąc i moja wizja miała czas się wyklarować. Wszystko powoli do mnie przychodziło. Starałam się oddać swoje emocje i to, jaka jestem. To jestem w stu procentach ja i nie ma tutaj żadnych przypadkowych rzeczy. „Nocne zmory” to taki mój artystyczny autoportret.
Przed wydaniem płyty jednak trochę się działo. Zostałaś zaproszona do programu Spotify EQUAL, nagrałaś anglojęzyczną EP-kę...
Tak naprawdę to wszystko działo się równocześnie, bo pracę nad płytą zaczęłam wcześniej. Zaczęło się od numeru „Zgaś”, a projekt EQUAL pojawił się, gdy mieliśmy około siedmiu numerów. Nie byłam na to przygotowana, ale nie przestałam nagrywać. Myślę, że ta spójność bierze się z tego, że jestem bardzo konsekwentna i staram się mieć wpływ na wszystkie etapy procesu twórczego. Bywam irytująca i często mnie to frustruje (śmiech). Jadę do producentów i mówię im, jak mają miksować i masterować moje piosenki. Mówię na przykład, że irytuje mnie jakiś dźwięk i że musi być ciszej. Uczestniczyłam w całym procesie – od pisania tekstów, przez tworzenie melodii, aż po produkcję. Gdybym wpuściła tam więcej osób, to pewnie zrobiłby się kocioł, ale to ja nadawałam temu kierunek. To zupełnie inaczej niż w prawdziwym życiu, w którym dopiero uczę się asertywności. Bardzo pomaga mi w tym muzyka.
W piosence „Elon Musk” możemy usłyszeć dźwięki ze stacji kosmicznych SpaceX. Czy podobne smaczki znajdują się również w innych piosenkach?
Tak, każda piosenka ma jakiś niepowtarzalny dźwięk. Starałam się, aby każdy utwór brzmiał oryginalnie i nie powielał brzmień znanych z innych elektronicznych kawałków. Zdecydowałam się pójść w muzykę elektroniczną właśnie dlatego, że ilość możliwości jest nieograniczona. Na przykład w piosence „Mniej” jest dźwięk planety Wenus, bo to piosenka o miłości oraz przytłaczającej, toksycznej relacji. W „Elonie Musku” mamy dźwięk stacji kosmicznych oraz Tesli. We fragmencie instrumentalnym refrenu są dziwne dźwięki, będące przekazem kosmicznym, który mówi: „Luna”. Natomiast utwór „Chimera” początkowo miał być napisany w moim własnym języku. Bardzo często mam wrażenie, że bariera językowa sprawia, że nie jestem w stanie się z kimś porozumieć. Mówimy tym samym językiem, ale nadal się nie rozumiemy. A muzyka to uniwersalny język, który pokonuje bariery i mówi to, czego nie da się wyrazić słowem. Często żartuję, że mówię swoim własnym językiem. Kiedy nagrywam, to wystarczy zostawić mi mikrofon, pianino czy nawet jeden dźwięk syntezatorowy i jestem w stanie wyśpiewać naprawdę dziwne rzeczy. Po prostu mam w sobie coś takiego i staram się tego nie poskramiać. Chciałam to w tej piosence pokazać.
Śpiewałam tak przez jakieś trzydzieści minut, ale usłyszałam, że słuchacze mogą nie wiedzieć, o co chodzi i że jest to pozbawione formy. No to wymyśliłam utwór śpiewany od tyłu. Nauczyłam się zwrotki, ćwiczyłam ją przez jakąś godzinę i znów denerwowałam się, że mi nie wychodzi. W końcu zdecydowałam, że w zwrotce znajdzie się tekst, który napisałam już wcześniej, a w refrenie pojawi się jedno zdanie zaśpiewane od tyłu. Nie zdradzę, co tam jest, ale możecie je sobie odwrócić. Znajdziecie wtedy ukrytą wiadomość!
Czy na płycie znajdują się jeszcze jakieś inne niespodzianki, o których powinniśmy wiedzieć?
Utwory „Intro” i „Outro” złożyłam z wiersza Bolesława Leśmiana „Śmiercie”. Jeśli połączysz pierwszy i ostatni utwór na płycie, to okaże się, że jest to... jedna piosenka. „Intro” zaczyna się bardzo elektronicznie i jest tam wiele dźwięków z kosmosu. Natomiast, gdy docieramy do „Outro”, to zamieniają się one w dźwięki organiczne. Pojawiają się bębny, tupot stóp. Wychodzę od czegoś elektronicznego, co jednak staje się bliskie naturze. Punktem wyjścia jest inna przestrzeń, kosmos oraz pewne odrealnienie, ale finalnie wracam na ziemię, bo opowiadam o czymś, co jest bliskie nam wszystkim. Chcę na chwilę przenieść się do innej rzeczywistości, lecz wracam, by opowiedzieć, co dzieje się we mnie oraz moich bliskich. Dlatego zdecydowałam się połączyć te dwie przestrzenie.
Ostatnio mogliśmy usłyszeć cię w kilku duetach. Dlaczego nie zdecydowałaś się zaprosić kogoś na swój debiutancki album?
Tak, ostatnio ukazały się duety z Justyną Steczkowską oraz Marie, które znalazły się na ich płytach. Wielokrotnie myślałam o duetach pod kątem mojego własnego albumu, ale nikt konkretny nie przyszedł mi do głowy. Myślę, że wtedy nie byłoby to aż tak spójne. Uznałam, że na moim pierwszym, debiutanckim albumie chcę w pełni pokazać siebie oraz zaprosić słuchaczy do mojego świata. A tych współprac na pewno będzie jeszcze bardzo dużo. Zarówno na moich płytach, jak i płytach innych artystów.
Jaki jest zatem twój wymarzony featuring? Polski i zagraniczny.
Jeśli zagraniczny, to Björk lub Aurora. To byłby prawdziwy kosmos. Wiem, że to duże marzenia, ale zawsze warto je mieć! Zwłaszcza, że czuję, że z tymi artystkami mogę mieć wiele wspólnego. Uwielbiam ich energię i spojrzenie na świat. Ciągnie mnie do takich skandynawskich klimatów. Jeśli chodzi o Polskę, to chciałabym nagrać coś z Ralphem Kaminskim. Myślę, że nasze głosy mogłyby fajnie razem brzmieć. Ralph ma super wizerunek oraz wrażliwość, która do mnie przemawia. Chciałabym też zrobić coś z jakimś raperem. To mógłby być naprawdę ciekawy kontrast! Może ktoś mnie zaprosi (śmiech).
Sama również słuchasz czasem rapu?
No właśnie nie bardzo (śmiech). W ogóle jestem dość wybredna i rzadko słucham muzyki. Najczęściej słucham dźwięków natury i kosmosu, bo mnie to odstresowuje. Mam wrażenie, że obecnie powstaje dużo muzyki, która jest fajna, ale na dłuższą metę jest męcząca. Utwory z list przebojów są super na imprezę, ale nie byłabym w stanie słuchać tego typu albumów kilka razy pod rząd. Czułabym się przytłoczona i przebodźcowana. Kiedy siedzę w domu i czytam książkę przy zapalonej świeczce, to wolę słuchać muzyki, która przenosi mnie do innej rzeczywistości.
To ciekawe, co mówisz, bo utwory radiowe często są pod tym kątem sprawdzane.
Tak, ale to dotyczy określone typu słuchacza, a ja jestem dziwnym słuchaczem. Sporo osób narzeka na piosenki typu „Despacito” czy „Senorita”, które lecą w radiu non stop. Przecież ludzie je znienawidzili! To nie są złe piosenki, ale były puszczane tak często, że się przejadły i że zaczęły być denerwujące.
No właśnie, co z tym radiem? Chciałabyś być częściej grana w radiu?
Ja cały czas walczę z radiem (śmiech). W ogóle wychodzę z założenia, że powinniśmy edukować słuchaczy oraz poszerzać ich horyzonty. Pokazywać im coś innego. Często spotykam ludzi, którzy są zaskoczeni tym, że moja muzyka nie leci w radio. Nie wszyscy słuchają Spotify i Tidala. Każdy odkrywa muzykę inaczej. A fajnie, gdyby słuchacz radiowy wiedział, że takie piosenki w ogóle istnieją. Oczywiście ktoś może stwierdzić, że jest to dla niego zbyt dziwne, ale może komuś innemu akurat się spodoba. Moim zdaniem repertuar radiowy powinien być trochę bardziej zróżnicowany. Natomiast jeżeli chodzi o mnie, to uważam, że skoro zdecydowałam się na tworzenie muzyki, to nie robię tego wyłącznie dla siebie. Sprawia mi to ogromną przyjemność i jest to moja wielka pasja, ale największą przyjemność czerpię wtedy, gdy moja muzyka daje coś innym. To najlepszy feedback, jaki mogę dostać.
Dlatego chcę działać dalej i dlatego moim celem jest dotarcie do większej grupy odbiorców. Nie wiem, na ile jest to możliwe, ale nie chce zamykać się w swojej niszy. Nie lubię być też opisywana jako „artystka alternatywna”, bo zamyka mnie to w pewnej szufladce. Ja określiłabym swoją muzykę jako elektroniczny pop. Kiedy myślę o alternatywie, to myślę o muzyce dziwnej, pozbawionej harmonii oraz skierowanej do bardziej wysublimowanego słuchacza. Tego typu muzyka jest za granicą określana mianem alternatywy. W Polsce alternatywa to po prostu coś, co nie leci w polskim radiu, ale za granicą byłoby mainstreamem. Świetnym przykładem jest Florence and The Machine, która nie leci w polskich radiach, chociaż jest mainstreamową artystką.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement