Advertisement

Jan Bajtlik zaprojektował dla Hermèsa chustę inspirowaną Warszawą, którą można dostać na całym świecie [wywiad]

02-08-2019
Jan Bajtlik zaprojektował dla Hermèsa chustę inspirowaną Warszawą, którą można dostać na całym świecie [wywiad]

Przeczytaj takze

Jan Bajtlik to Polak, który od trzech lat projektuje wzory dla domu mody Hermès. Pierwszy efekt współpracy, chusta Animapolis z kolekcji wiosna-lato 2019 przedstawiająca Warszawę, trafiła do sprzedaży na całym świecie.
Współpracujesz z domem mody Hermès od 2016 roku. Jak to się zaczęło?
Na początku 2016 roku miałem wystawę na Festiwalu Fête du Graphisme w Paryżu, gdzie prezentowałem starsze projekty wybrane przez kuratorów wydarzenia. Były wśród nich plakaty, książki, ilustracje. Zaraz po otwarciu wystawy skontaktowała się ze mną Christine Duvigneau, dyrektor Dessin Studio, zajmującego się współpracą z projektantami w Hermèsie.
Brzmi jak marzenie.
Nikogo tam nie znałem. Nie sądziłem, że wystawa może mieć takie przełożenie, zwłaszcza że dotyczyła projektowania graficznego, ale dość szybko się zorientowałem, że to praca jak ze snu.
Co cię najbardziej zaskoczyło we współpracy z Hermèsem?
Przede wszystkim to, że mam dużo wolności i czasu, co teraz, kiedy wszystko jest „na wczoraj”, wydaje się naprawdę wyjątkowe. „Carte blanche” to kluczowe słowo. Byłem też pod wrażeniem wysokiej kultury pracy i kultury osobistej ludzi, z którymi współpracuję. Przez pierwszych kilka miesięcy spotykałem się z różnymi departamentami, byśmy się lepiej poznali i zastanowili, co mógłbym dla nich zrobić. Nie zwrócili się do mnie z zamówieniem konkretnej rzeczy. Hermès bardzo ceni sobie różnorodność twórców i ich autonomię. Każdy z nich opowiada historię na własnych zasadach, dzięki czemu można naprawdę rozwinąć skrzydła.
Skąd pomysł, aby przedstawić Warszawę?
Przedstawione przeze mnie projekty były związane stricte z moimi zainteresowaniami, między innymi z górami. Chciałem narysować mapę Chamonix, ponieważ znam to miejsce bardzo dobrze, jestem w stanie z pamięci odwzorować cały masyw Mont Blanc. Były też rzeczy inspirowane antykiem. Pracowałem wtedy nad książką „Nić Ariadny” o mitologii i historii starożytnej Grecji, która ukazała się w wydawnictwie Dwie Siostry we wrześniu zeszłego roku. Było też kilka projektów zupełnie „od czapy”, w tym wizja miasta, które mi się kiedyś przyśniło. Gdy pokazałem szkic, usłyszałem, że chusta pojawi się w kolekcji na 2019 rok, której tematem przewodnim będzie „The Dream”. Udało mi się wpasować w temat.
Narysowałeś miasto, które ci się przyśniło?
Dokładnie. Reklamy w centrum Warszawy zawsze mnie porażały i fascynowały, ponieważ to ewenement w skali europejskiej, żeby środek całkiem dużego miasta tak wyglądał. W tym śnie wszystkie reklamy ożyły. Może wynikało to z faktu, że dmuchane reklamy nad Cepelią się poruszają, gdy tylko wiatr zawieje mocniej. Nie chciałem stworzyć jakiegoś koszmarnego obrazu, ale zastanawiałem się, jak przekuć to w bardzo indywidualną opowieść o wyimaginowanej przestrzeni miejskiej mającej korzenie w Warszawie, mieście, w którym się urodziłem i wychowałem, choć od zawsze mam do niego ambiwalentny stosunek. Chodził mi też po głowie obraz Nowego Jorku, który zobaczyłem z ogrodu na dachu Metropolitan Museum, gdy byłem tam pierwszy raz. Zrobiłem wtedy horyzontalne zdjęcie, na którym widać bardzo wyraźny podział między wieżowcami a drzewami w Central Parku. Zacząłem sobie wyobrażać, jak mogłaby wyglądać inwazja natury czy dżungli na miasto. Widziałem miasta takie jak Chongqing w Chinach czy wielkie metropolie w Indiach, w których ogromne drzewa próbują przedrzeć się między budynkami. Zawsze fascynowała mnie taka popkulturowa wizja, że Marsjanie, Godzilla, King Kong albo jakaś inna obca siła atakuje miasto i rozsadza je od wewnątrz. Coś jak siła natury zmieniająca metropolię w naturalną dżunglę lub dziki ogród.
Chusta jest gęsto wypełniona budynkami i postaciami. Jak przebiegała praca nad jej kompozycją?
Miałem dwa szkice. Pierwszy, ogólny, o wymiarach 15x15 cm. Zaznaczyłem tam tylko najważniejsze rzeczy, które były narysowane schematycznie. Na drugim szkicu, mającym 30x30 cm, wszystko było dokładnie rozplanowane. Wiedziałem już, gdzie pojawią się główne postacie, jaka będzie kompozycja, osie i wszystkie detale. Finalny projekt stworzyłem w skali 1:1 chusty, czyli 90x90 cm, rysując tuszem oraz malując akwarelą, gwaszem i akrylem. Praca nad rysunkiem trwała dwa i pół miesiąca z przerwami. Następnie rysunek był skanowany, fotografowany i przez kolejne miesiące przerysowywany do druku – wówczas separowano i dobierano kolory. Kolejne miesiące zajął druk w Lyonie. Cały proces powstawania chusty do momentu pojawienia się w sprzedaży zajął mniej więcej półtora roku. Animapolis jest dostępna w dziesięciu wersjach kolorystycznych – „multikolor” jest najbliższa kolorystyce oryginalnego rysunku, liczy około pięćdziesięciu kolorów drukowanych sitodrukiem. Przy chustach z kolekcji damskiej mam przyjemność pracować z Bali Barret, szefową kolekcji damskiej, oraz Christine Duvigneau.
Te same motywy pokryły bransoletki.
Motywy z Animapolis zostały zaadaptowane na emaliowane bransoletki Hermès bangle. Obecnie w sprzedaży są też ręczniki Jeux Dans La Jungle, których projekt malowałem ręcznie w skali 1:1, a od początku lutego można dostać także najnowsze wydanie magazynu „Le Monde du Hermès” z chustą Animapolis na okładce. To pierwszy raz, kiedy na okładkę wybrana została ilustracja chusty zamiast zdjęcia. Magazyn jest tłumaczony na dziesięć języków, a znaleźć go można we wszystkich butikach Hermès na świecie. W kolejnych miesiącach będą się pojawiać następne rzeczy z moimi projektami.
W innej serii, „Sweet Dreams”, zainspirowałeś się średniowiecznymi bestiariuszami. Jak bestie mogą być „sweet”?
Tę nazwę zaproponował Christophe Goineau, dyrektor artystyczny kolekcji męskiej. Chodzi o przewrotność i nawiązanie do rocznego tematu „The Dream”. To próba oswojenia bestii, pogrania z naszymi uczuciami i lękami poprzez ukazanie ich w innym świetle i barwach. Karykaturalne formy stworzeń będących hybrydami różnych gatunków zwierząt rysowałem duktem linii inspirowanym starymi rycinami przy użyciu fluorescencyjnych flamastrów. Korzystałem z sześciu kolorów fluo, które podczas rysowania jednym na drugim mieszały się transparentnie – dzięki temu rysunki nabrały ekspresyjnego i świeżego charakteru, który został wiernie przeniesiony na tkaninę.
W stosunkowo krótkim czasie udało ci się wyjść poza plakat i ilustrację.
Nigdy nie byłem przywiązany do jednego medium, wybór zawsze wynikał bezpośrednio z moich zainteresowań lub czasu, którym dysponowałem. Na przykład plakaty robiłem na studiach, ponieważ wtedy było na nie zapotrzebowanie. To są zresztą formy, które jestem w stanie dość szybko zrealizować, natomiast książki czy projekty dla Hermèsa są już bardziej czasochłonne. Świadomie wybieram długofalowe współdziałania, choć to wcale nie jest łatwe, zwłaszcza dla freelancera. By móc w pełni skupić się na takim projekcie, trzeba mieć możliwości i środki. Dążyłem do tego i dość szybko udało mi się zacząć pracować w ten sposób. W moim przypadku problemem nie jest brak pomysłu na to, co robić, tylko w jaki sposób to zrobić.
W takich momentach widać największe różnice pomiędzy pracą dla zagranicznego i polskiego klienta.
Od kilku lat pracuję głównie dla zagranicznych klientów, a obecnie niemal wyłącznie. Różnice zauważyłem już wiele lat temu, pracując z prasą drukowaną w Polsce i zagranicą. Inna jest wolność, jaką daje się grafikowi, inne jest zaufanie, organizacja czasu, precyzyjność komunikatów i wynagrodzenie. Osobiście miałem wiele szczęścia do osób, z którymi współpracowałem, aczkolwiek im więcej pracuję zagranicą, im większe są to projekty i odpowiedzialność, im więcej ludzi i pieniędzy jest w to zaangażowanych, tym bardziej dramatyczne są te kontrasty. Hermès szybko przyzwyczaił mnie do dobrych warunków, wysoko stawiając kulturę osobistą osób, które tam pracują. Często zdarza mi się otrzymać w ciągu jednej minuty dwa maile, jeden z Polski, drugi z zagranicy i przeraża mnie, jak bardzo różnią się od siebie w formie i treści. Czasami naprawdę trudno mi w to uwierzyć. Staram się ważyć słowa krytyki, ale muszę to powiedzieć, ponieważ często się o to potykam, a jeśli będziemy to podkreślać, zacznie się to zmieniać. Kontrast nie jest powodowany wyłącznie kwestią budżetów, możliwości technologicznych i skali projektów, ale przede wszystkim kultury osobistej, która znacząco wpływa na jakość i organizację pracy.
A jak było w Dubaju? Stworzyłeś tam dla Hermèsa witrynę sklepową oraz oprawę graficzną miasteczka rozrywki Hermès Fantasy Funfair. Egzotyczne miejsce, zupełnie inne medium i formuła.
Szkic robiłem kredkami, formy 3D rysowałem w Illustratorze. Wiedziałem, w jakiej będą skali, ale nie uczestniczyłem bezpośrednio we wszystkich etapach realizacji. To był projekt zespołowy, w którym odnalazłem się dzięki zaufaniu, dobrej komunikacji i organizacji. Przy witrynach i scenografii Fantasy Funfair współpracowałem z Izą-Menni Laaberki i Bastienem Campan. Prosiłem ich o pokazanie mi efektu, a oni zamiast dać mi zdjęcie, w ramach niespodzianki wysłali mnie do Dubaju. To było bardzo miłe i ważne doświadczenie.
Opowiedz więcej takich historii.
Miałem niedawno sytuację, która wciąż mnie cieszy, bo świadczy o zaufaniu, jakim mnie obdarzono, oraz o tym, jak dobrze rozumiemy się w pracy. W czerwcu zeszłego roku pokazałem szkic kolejnej chusty. W Hermèsie wszystko powstaje znacznie wcześniej, kolekcje robimy z dwuletnim wyprzedzeniem. W tym przypadku oddanie projektu było wyznaczone na koniec września. Na początku miesiąca dostałem maila, że chcieliby zobaczyć postępy w mojej pracy, a miałem wtedy gotowy jedynie szkic ołówkowy, ponieważ dopiero wróciłem z miesięcznych wakacji w Japonii. Wysłałem im zdjęcie szkicu, a oni odpisali tylko, że wygląda „OK”, i zapytali, czy na pewno zdążę do końca września. Ciarki przeszły mi po plecach, ponieważ wiedziałem, ile jeszcze pracy mnie czeka, że przede mną miesiąc siedzenia w dzień i w nocy. Uznałem jednak, że nie będę się rozpisywał, odpowiedziałem, że zdążę. Przyjechałem na spotkanie z gotową chustą. Z jednej strony wiedzieli, czego mogą się spodziewać, z drugiej miałem świadomość, że widzieli tylko kompozycję ołówkiem, bez mocnych form i kolorów. W prasie często nie ma czasu na update pomiędzy szkicem a finalną wersją, jednak tu projekt był rozłożony na trzy miesiące, a przyjęli go bez żadnych poprawek. To dla mnie ważne, bo to oznacza, że wiedzą, że mogą na mnie polegać.
Coś się zmieniło w twojej metodzie pracy, odkąd związałeś się z Hermèsem?
Czuję, że moja ręka coraz bardziej się rozwija, że koordynacja między umysłem a dłonią się polepsza. Cenię to, że mogę tworzyć manualnie, ponieważ przez kilka lat bardzo dużo pracowałem na komputerze, co przychodzi mi naturalnie, ale jest bardziej męczące fizycznie. Praca z Hermèsem poszerza moje poszukiwania i zainteresowania nie tylko w sposobie pracy. Każdą chustę staram się robić inaczej. Dwie pierwsze wykonałem pędzlem, ale każdą w nieco innym charakterze rysunku, trzecią rysowałem cienkopisem i od linijki, a teraz rysuję chustę bez dokładnego szkicu, którego stworzenie zajmuje mi co najmniej miesiąc. Wypróbowuję bardziej swobodny sposób rysowania. Zamierzam też łączyć kredki z farbami, żeby nieco zmienić myślenie o kolorze. Poza tym duża ilość pracy w Hermèsie daje mi możliwość rozwijania własnych kierunków w malarstwie czy rysunku, niezwiązanych z projektami dla marki.
Podobno nie oddzielasz życia prywatnego od pracy.
Staram się to robić. Umawiam spotkania zawodowe na jeden dzień, żeby mieć je z głowy, organizuję sobie też czas na maile i sekretarską robotę, ponieważ poświęcając się rysunkowi, chcę mieć jak najwięcej spokoju. Brzmi przyjemnie, ale to codzienna, wielogodzinna praca, która jednak nie jest dla mnie ciężarem. Po prostu taki mam sposób bycia i życia. Zwłaszcza teraz, gdy projekty dla Hermèsa traktuję równie osobiście co pracę nad własnymi obrazami czy rysunkami. Problemy najczęściej stwarzam sobie sam, gdy zaczynam coś niepotrzebnie zmieniać, poprawiać, błądzić i się frustrować.
Chcesz zostać w modzie na dłużej?
Nigdy nie studiowałem mody, ale mam kilka pomysłów, a nawet rozmawiałem z paroma osobami o współpracy. Jeśli coś mnie w niej fascynowało, to często z niestandardowego punktu widzenia, na przykład grafiki lub miejsca, w którym dana rzecz powstawała. Teraz na bieżąco śledzę ten świat, patrzę na to, co tworzą luksusowe marki, ale staram się przy tym utrzymać dystans. Chciałbym robić ubrania, które posłużą mi jako inny rodzaj opowiadania czy tworzenia komunikatu przez formę, z którą zmierzę się graficznie między 2D a 3D.
Wiele osób próbuje cię zaszufladkować w estetyce Henryka Tomaszewskiego i Polskiej Szkoły Plakatu.
Staram się zanadto nie przejmować tym, co o mnie piszą. Zrobiłem sporo plakatów, ale nie był to ustalony kierunek. Część z nich może oczywiście nawiązywać do „naszego” klimatu z lat sześćdziesiątych, ale nie znałem Henryka Tomaszewskiego. Wiem, że miło powołać się na nazwisko jego czy innych mistrzów, jednak żyjemy w zupełnie innych czasach, mamy inne problemy. Nie próbowałbym tego łączyć w jakiś nurt. Jeśli chodzi o Animapolis, trudno mi określić pojedyncze źródło inspiracji. Nie jest to konkretny komiks czy rozbudowany obraz Hieronima Boscha, o którym zresztą również pamiętałem, pracując nad tym projektem. Mam listę ulubionych grafików i artystów, ale nie jestem związany z konkretną estetyką czy szkołą.
Co czytasz i oglądasz na co dzień? To inny sposób na zadanie pytania o inspiracje.
Moja odpowiedź będzie rozczarowująca, bo inspiruję się dosłownie wszystkim. Duże znaczenie, jeśli często nie większe, mają dla mnie doświadczenia niezwiązane ze sztuką czy dizajnem. Mogą to być ludzie, rozmowy, sytuacje, miejsca, światło, wiadomości w mediach, zabawa z psem, bieganie czy wspinanie. Nie umiem wymienić jednej rzeczy mającej realny wpływ na to, co robię. Mogę za to podać kilka książek, które mnie ostatnio zainteresowały: „Jeu de construction” Paula Coxa, „Le fils du Roi” Erica Lambé i „Obrazy w umyśle. Studia nad percepcją i wyobraźnią” pod redakcją Piotra Francuza. Równie inspirujące są archiwa Hermèsa, do których mam stały dostęp. Na razie nie przekładam tego bezpośrednio na projekty, ale interesuje mnie dialog z dziedzictwem Hermèsa.
Nie masz faz?
Mam fazy na swoje zainteresowania. Dużo daje mi częsta obecność w Paryżu, jestem tam na bieżąco ze wszystkimi wystawami. Hermès sporo zmienił w mojej estetyce, guście i zainteresowaniach, zaczynam dostrzegać i interesować się rzeczami, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Pozwoliło mi to też na nowo przyjrzeć się polskiej kulturze i temu, co jest u nas, a czego nie ma w Paryżu. Wydaje mi się, że Polska wciąż jawi się we Francji jako nieco egzotyczne miejsce.
Czym byś się zajął, gdyby życie potoczyło się inaczej?
Trudno powiedzieć. Może wkręciłbym się bardziej zawodowo we wspinanie? Na początku zajmowałem się tym bardzo intensywnie, spędzałem ponad cztery miesiące w roku w górach, zastanawiając się, czy zdołałbym jednocześnie szukać swojego miejsca w świecie projektowo-graficznym. Próbowanie własnych rzeczy jest o wiele trudniejsze niż praca pod czyimiś auspicjami lub w ramach innego studia. Wybrałem swoje, nie żałuję.
Nie było w rodzinie planów, żebyś poszedł w ślady ojca?
Moi rodzice wykonują zupełnie inne zawody, ale nigdy nie wywierali na mnie presji pójścia w ich ślady. Tata jest astrofizykiem, mama ukończyła ekonomię. Środowisko astrofizyków znam od dziecka, ten potencjał kreatywności i nieszablonowego myślenia ma wiele wspólnego ze sztuką. Rodzice mieli świadomość tego, czym się interesuję, a ciągając mnie po muzeach, przyczynili się do tego, kim jestem. Są odpowiedzialni za moją edukację artystyczną, nie był to dla nich obcy świat, dawali mi możliwość rozwoju we własną stronę.
Co najbardziej cenisz w swojej pracy?
Tworzenie własnego świata, formułowanie opowieści i komunikatów, które przekazuję dalej tak, by zaczęły funkcjonować własnym życiem. To praca pełna niespodzianek, wymagająca ciągłej aktywności, autokrytyki, samodoskonalenia i rozwoju. Bardzo wcześnie zrozumiałem, że ktoś, kto tworzy obraz, nie jest performerem. Podoba mi się to, że ludzie nie znają nas z twarzy, dzięki czemu możemy obserwować, jak różnorako odbierane są nasze prace, a projektowanie rzeczy wywołujących ogromny rezonans, produkowanych w bardzo dużym nakładzie, które cieszą ludzi na całym świecie, sprawiło, że poczułem, jak dużą mam moc. Od kiedy te chusty pojawiły się w sprzedaży, ludzie z różnych zakątków globu codziennie wysyłają mi na Instagramie zdjęcia z nimi. Polskie media natomiast zaczęły odzywać się z opóźnieniem. W Hermèsie i dzięki niemu poznałem wiele wyjątkowych osób, w tym grafików i projektantów, co w Polsce było rzadkością. Oprócz Filipa Pągowskiego czy Michała Łojewskiego mało kto dysponował wiedzą na temat projektów modowych czy artystycznych. Jestem zwolennikiem multikulturowości zarówno w społeczeństwie, jak i w obrębie branży zawodowej. Zwłaszcza dzisiaj, gdy granice w dizajnie się zacierają. To jest też jeden z elementów kreacji w Hermèsie – zobaczyłem, jak łączy się świat „projektowy” i „artystyczny”.
Dzięki tobie ludzie na drugim końcu świata po raz pierwszy stykają się z Warszawą, kupując chustę Hermèsa.
Piszą do mnie ludzie z Singapuru, Hongkongu i Japonii, pytając, czy ten budynek naprawdę istnieje w Warszawie i jaka jest jego funkcja. To przypomina projekt edukacyjny, pracowałem wcześniej przy takich, teraz zmieniła się jedynie forma i skala przekazu. Niektórzy uważają Hermès za konserwatywną firmę, ale jeśli się w to zagłębisz, przekonasz się, że jest tam mnóstwo nowoczesnego dizajnu. To nie tylko konie i siodła, lecz cały świat, marka gra ze swoim dziedzictwem na różne sposoby. Często osoby projektujące chusty i inne produkty są młode, ich projekty nie są oldschoolowe. Tak samo zróżnicowana jest klientela. Dla mnie ogromnym zaskoczeniem było to, jak dobrze i szeroko odebrano Animapolis. Kupują je osoby każdej płci, w różnym wieku – w tym Jane Birkin i Christine Lagarde, dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Wolisz, żeby mówiono o tobie grafik, artysta czy projektant?
Mam problem z nazewnictwem. Wszystko zależy od projektu, o którym mówimy. Staram się robić wszystko systematycznie. Teraz, kiedy mam więcej czasu, maluję obrazy, ponieważ zawsze stanowiły dla mnie naturalną formę wyrazu, która później została zdominowana przez zlecenia projektowe i ilustratorskie. Najtrafniejsze jest stwierdzenie, że zajmuję się różnymi dziedzinami i projektami artystycznymi. „Projekt” – bo to forma zorganizowana, często związana ze zleceniem lub produktem. „Artystyczny” – bo wyraża coś bardziej swobodnego. Ale na szczęście nie muszę sam się podpisywać.
Jan Bajtlik (ur. 1989 r.) – grafik, ilustrator, malarz. Absolwent Wydziału Grafiki ASP w Warszawie (2013). Od 2016 roku tworzy dla Hermès Paris projekty chust (Carrés Hermès), ceramik, witryn sklepowych, tapet ściennych, ręczników i akcesoriów modowych. Współautor scenografii witryn butiku Hermèsa w Dubai Mall oraz oprawy graficznej Hermès Fantasty Funfair w Dubaju. Projektuje autorskie książki dla dzieci, plakaty i ilustracje. Współpracował z „The New York Times”, „Time”, „Gazetą Wyborczą”, „Courrier International” i Google. Laureat srebrnego (2011) i brązowego (2018) medalu na Triennale Plakatu w Toyamie, wyróżniony Bologna Ragazzi Award (2015) za książkę „Typogryzmol” (wyd. Dwie Siostry). W 2015 otrzymał nagrodę za projekty książek dla dzieci od Minister Kultury prof. Małgorzaty Omilanowskiej. Ilustrowaną przez niego angielską wersję książki „Auto” („Our Car”, Neal Porter/Roaring Brook Press) wybrano The 2018 New York Times/New York Public Library Best Illustrated Children’s Book. W latach 2014-2016 przeprowadził ponad 150 warsztatów artystycznych dla dzieci w wielu krajach w Europie. Miał indywidualną wystawę w Cité Internationale des Arts in Paris w ramach festiwalu Fête du Graphisme w 2016 roku oraz wystawę rysunków na targach sztuki Artissima w Turynie w 2018 roku. Współpracuje z Galerią Szydłowski w Warszawie. Zajmuje się też taternictwem, alpinizmem i bieganiem.
materiał pochodzi z K MAG 96 VISIONARY ISSUE 2019
tekst: Cathy Nhung
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement