Advertisement

„Na koncercie chcę usłyszeć głos wykonawcy, a nie efekt komputerowy”, mówi Natalia Nykiel, gwiazda naszej ostatniej okładki

Autor: Karol Owczarek
10-11-2019
„Na koncercie chcę usłyszeć głos wykonawcy, a nie efekt komputerowy”, mówi Natalia Nykiel, gwiazda naszej ostatniej okładki

Przeczytaj takze

/materiał pochodzi z K MAG 98 IRONIC ISSUE 2019/
Natalia Nykiel pięć lat temu przebojem (a dokładnie dwoma) wkroczyła na polską scenę muzyczną i nadal nie spuszcza z tonu. Gromadzi tłumy na koncertach i ma miliony odtworzeń w streamingach, występuje zarówno na festiwalach muzyki niezależnej, jak i na tych masowych. A co sądzi o influencerach oraz popularności autotune’a?
Co cię śmieszy?
Mam czarne poczucie humoru. Śmieszą mnie rzeczy mądre i ironiczne, ale nieraz, gdy zabłądzę na YouTubie, również te głupie. Łatwo mnie rozśmieszyć, za to bardzo trudno zdenerwować. Martwi mnie, że wiele osób coś, co ma być żartem, odbiera na serio.
Twoja twórczość jest dosyć poważna, nie ma w niej zbyt dużo ironii.
Traktuję swoją działalność artystyczną bardzo poważnie, ale w tekstach moich piosenek jest sporo mrugnięć okiem. Ironicznie komentuję pewne sytuacje życiowe, jak choćby relacje damsko-męskie w kawałku „Kokosanki”. Treść jest u mnie ważna, ale staram się ją podawać w lekki i pozytywny sposób. Pamiętajmy, że to muzyka taneczna.
Mainstreamowa muzyka electro kojarzy się raczej z miałkim, zapętlonym tekstem.
To dość stereotypowy sposób patrzenia, choć rzeczywiście wielu artystów tak gra. Czasem pozory mylą, jak w przypadku hitu Stromae „Alors On Danse”, który słuchaczom nieznającym francuskiego wydaje się po prostu świetnym bangerem do tańczenia. Jednak gdy zapoznamy się z tekstem tego utworu, uświadomimy sobie, że traktuje o bardzo poważnej sprawie, a tytułowe „Alors On Danse” to swego rodzaju danse macabre – taniec, któremu się oddajesz, gdy nic ci już w życiu nie pozostało. Dla mnie przekaz zawsze był ważny, zwłaszcza że swego czasu miałam kontakt z poezją śpiewaną. Nie mogłabym śpiewać o niczym.
Lista twoich współpracowników to plejada polskich muzyków reprezentujących szeroko rozumianą alternatywę.
Wychodzę z założenia, że gdy nadarzy się okazja, trzeba mierzyć wysoko i dążyć do realizacji najśmielszych marzeń. Tak było, gdy wyciągnął do mnie rękę wydawca po programie „The Voice of Poland”. Nawet nie czekałam na jego propozycję, sama przedstawiłam, jak wyobrażam sobie moją drogę. I choć nie było to zachowanie typowe dla młodego artysty, który właśnie podpisuje kontrakt z dużą wytwórnią, dostałam zielone światło. Sama zadzwoniłam wówczas do Michała „Foxa” Króla, chociaż nie znałam go prywatnie. To uruchomiło lawinę. Gdy przychodzą mi do głowy pomysły, staram się je od razu realizować, bez głębszych analiz. Dużo rzeczy w naszym życiu wynika z przypadku, ale trzeba ciężko pracować.
Do Warszawy i świata show-biznesu trafiłaś z małej miejscowości na Mazurach.
W tym też było sporo przypadku. Nigdy nie chciałam zostać piosenkarką. Marzyłam co prawda o zostaniu Britney Spears, ale po prostu chciałam być nią. Od najmłodszych lat lubiłam śpiewać i brałam udział w konkursach recytatorskich, lecz nigdy nie planowałam udziału w talent show. Akurat przyjechałam na koncert do Warszawy, gdzie znajoma powiedziała mi o „The Voice of Poland”. W końcu się przeprowadziłam, bo zaczęłam tu studiować. Wtedy też dostałam propozycję kontraktu płytowego.
Nadal studiujesz?
Tak. Skończyłam inżynierię środowiskową na SGGW, teraz jestem na drugim roku kulturoznawstwa Ameryki Łacińskiej i Karaibów na UW. Po kierunku ścisłym potrzebowałam czegoś humanistycznego, co da mi dodatkową inspirację do pisania tekstów i otworzy na inne kultury. We wrześniu wyprowadzam się do Portugalii na kolejne studia. Ponadto od jakiegoś czasu uczę się hiszpańskiego. Niebawem planuję wyprawę do Ameryki Południowej, chcę poznać lokalsów i podejrzeć ich prawdziwe życie, dlatego staram się jak najwięcej dowiedzieć o tej części świata. Co więcej, w trakcie nauki wydałam dwie płyty i zagrałam mnóstwo koncertów, czyli wbrew popularnej opinii da się połączyć studia i karierę.
Może warto spróbować podbić rynek hiszpańskojęzyczny, jeden z największych w muzycznym świecie.
Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, jak potężna jest latynoamerykańska branża muzyczna, jak wielkie ma gwiazdy. Teraz słucham głównie hiszpańskojęzycznej muzyki. Imponuje mi kariera katalońskiej artystki Rosalíi. Obserwuję ją od dwóch lat – w tym czasie z debiutantki, lokalnie znanej piosenkarki, stała się gwiazdą światowego formatu.
Ty też gwałtownie wystrzeliłaś po debiutanckiej płycie, czego dowodem są chociażby dziesiątki milionów odtworzeń twoich singli na YouTubie.
Liczby na YouTubie robią na mnie ogromne wrażenie. W życiu nie spodziewałabym się, że będę miała pięćdziesiąt milionów odtworzeń pod jednym utworem. Początkowo chciałam dotrzeć przede wszystkim do świadomych odbiorców, takich, którzy kupują płyty i bilety na koncerty. Debiutancki album „Lupus Electro” w szybkim tempie uzyskał status złotej płyty, promujące go single status diamentowych, pierwszy koncert, który zagraliśmy w warszawskiej Stodole, był wyprzedany. Nagle stałam się rozpoznawalna. Dzisiaj gram przed różną publiką, ale przy tym zachowuję swoją tożsamość. Niektórzy mają potrzebę klasyfikowania artystów, a ja uważam, że podział artystów, którzy dobrze wykonują swój zawód, na tak zwaną alternatywę i mainstream, jest nieważny, bo nie o to chodzi w muzyce. Jako artyści powinniśmy być otwarci na przekraczanie granic, na drogę pod prąd, a przekładając to na konkrety, na przykład na występy telewizyjne – jak te na festiwalach w Sopocie czy Opolu, które część osób lubi obśmiewać. Jakby zapomniano, jak dużą rolę odegrały w tworzeniu polskiej kultury. Jeśli włoży się odpowiednio dużo pracy, można się na nich zaprezentować przed szeroką publicznością ze swoim stylem i na własnych warunkach.
Często podkreślasz, że jesteś pewna siebie i nie boisz się wyzwań. Uważasz, że jako kobiecie jest ci trudniej w branży muzycznej niż mężczyznom?
Patrząc na branżę, widzę, że wokalistki muszą więcej udowodnić niż wokaliści. Czuję to podskórnie, ale staram się tym nie przejmować. Mam swoje grono wiernych fanów, którzy dają mi ogromne wsparcie i siłę do działania. Przez te kilka lat na scenie nabrałam pewności siebie. Nie boję się powiedzieć tego, co myślę, wyrazić swojego sprzeciwu, ale w sposób kulturalny. Jeśli czegoś nie chcemy robić, to nie bójmy się odmówić, a jeśli ktoś się obrazi, to trudno.
Zdarzyło ci się, że za szczerą, bezpośrednią odmowę spotkały cię nieprzyjemności?
Nie, bo staram się zawsze mieć szacunek do ludzi. Bardzo trudno wyprowadzić mnie z równowagi, to się właściwie nie zdarza. Uważam, że wszystkie spory da się załatwić, idąc na kompromis i kulturalną rozmową.
Na ulicach tego nie widać.
Ludzie bywają dla siebie strasznie niemili, by nie rzec – chamscy. Myślę, że dzieje się tak dlatego, że za mało ze sobą rozmawiamy. Nie tylko w przestrzeni publicznej, lecz także w domach, rodzinach, związkach. Za bardzo okopujemy się w swoim świecie i za mało komunikujemy na żywo z otoczeniem.
W odróżnieniu od wielu popularnych twórców młodego pokolenia w mediach społecznościowych nie pokazujesz swojego życia prywatnego. Skupiasz się na promocji muzyki.
Od kilku lat widzimy masową sprzedaż życia prywatnego w social mediach. W dodatku często na zdjęciach na Instagramie są oznaczenia marek sponsorów. Ktoś zachwala coś na pozornie prywatnej fotce, a to najprawdopodobniej opłacony wpis. To ściema na dużą skalę. Mam nadzieję, że odbiorcy w końcu poczują przesyt kłamstwem, że zaczniemy bardziej doceniać prawdę. Oczywiście współpracuję z firmami, ale w ramach działań stricte muzycznych. To pozwala mi się rozwijać jako artystce. Podpisuję takie kontrakty, które są dla mnie naturalne. Jak ten z marką kosmetyczną, która wspiera mnie przy okazji ważnych wyjść czy w trasie koncertowej. Z bankiem natomiast zrobiłam teledysk, który został nominowany do prestiżowej nagrody na festiwalu w Berlinie, a także otrzymał dwie statuetki dla najbardziej innowacyjnego klipu, na co w normalnych warunkach prawdopodobnie nie moglibyśmy sobie pozwolić, bo na naszym rynku nie ma takich budżetów. Chcę pokazywać młodym dziewczynom, że nie trzeba mieć tego wszystkiego, co zachwalają influencerzy. Gdy dostajemy tyle bodźców z social mediów, poczucie naszej wartości spada. Nie należy się tym faszerować i lepiej nie obserwować profili osób, które w niemal każdym poście coś reklamują. Przykre też są sytuacje, gdy spotykasz się w restauracji czy pubie ze znajomymi uzależnionymi od social mediów i masz wrażenie, że to spotkanie jest tylko po to, by pokazać je na Insta Stories. Gdyby ktoś przedstawił mi to zjawisko siedem lat temu, byłoby dla mnie jak oglądanie „Czarnego lustra” dzisiaj.
Używasz Tik-Toka?
Nie wiem, o czym mówisz… Pierwszy raz o tym słyszę.
Social media wiele zmieniły w kwestii relacji artysta-fan. Kiedyś było „Bravo”, MTV, płyty, plakaty i tyle. Żeby mieć kontakt z idolem, trzeba było napisać list. Teraz, obserwując profil artysty aktywnego w social mediach, można śledzić każdy jego dzień.
I zamiast muzyki człowiek interesuje się osobą artysty. Po co wtedy muzyka? Lepiej zachować odrobinę tajemnicy. W relacji artysta-fan staram się skupiać na treściach muzycznych. Stawiam pewną barierę, ale myślę, że z pożytkiem dla obu stron, bo dzięki temu ta relacja jest zdrowa.
Nie używasz też autotune’a, tak popularnego wśród młodych artystów tworzących elektronikę czy hip-hop.
Obecnie panuje wręcz kultura autotune’a. Mnie osobiście w ogóle się to nie podoba. Idąc na koncert, chcę usłyszeć głos wykonawcy, a nie efekt komputerowy. Inna sprawa, że świat rozwija się dzisiaj tak szybko, że mając dwadzieścia cztery lata, czuję przepaść między sobą a osiemnastolatkami. Dla mnie reprezentują inną kulturę muzyki, zupełnie inne fascynacje. Kiedyś mówiło się o pokoleniach oddzielonych dekadami. Teraz wystarczą trzy, cztery lata różnicy, by mówić wręcz o innych generacjach.
Czujesz się trochę taką Hanną Montaną? Na co dzień studiujesz, mieszkasz ze współlokatorką, unikasz bankietów, a wieczorami wchodzisz na scenę i grasz przed tysiącami osób.
Trochę tak jest. Lubię być z osobami, które naprawdę cenię, i chodzić w miejsca, gdzie mam dobry powód, by się pojawić. Z imprez najchętniej chodzę na domówki – słuchamy starych hitów, rozmawiamy, jestem wtedy szczęśliwa. Staram się pielęgnować normalność, mam znajomych jeszcze z podstawówki, z rodzinnej miejscowości. Studia też trzymają mnie blisko ziemi, są odskocznią od wyzwań zawodowych.
Jak udaje ci się to wszystko godzić?
Boję się chwili, gdy nie miałabym nic do zrobienia. Wizja zupełnie wolnego tygodnia mnie przeraża. Im więcej wolnego mamy, tym bardziej zastanawiamy się nad rzeczami bez znaczenia, które w dodatku mogą nas wprawiać w zły nastój. Nie lubię marnować czasu, staram się być maksymalnie efektywna. Planując wszystko z głową, z odpowiednimi ludźmi u boku, wszystko da się pogodzić. Wiele osób dziwi się, że w takim momencie, w jakim jestem zawodowo, decyduję się zostawić wszystko i wyjechać z kraju na studia. A ja czuję się bezpiecznie, bo realizuję plan założony kilka lat temu.
Natalia Nykiel – wokalistka, autorka tekstów. Debiutowała albumem „Lupus Electro” w 2014 roku, z którego pochodzą popularne utwory „Bądź duży” i „Error” (każdy z nich ma ponad pięćdziesiąt milionów odtworzeń na YouTubie). W październiku 2017 roku premierę miała jej druga płyta, „Discordia”, za którą otrzymała nagrodę kulturalną O!Lśnienia.
__
foto Yan Wasiuchnik / Art Faces
stylizacja Robert Kiełb / LAF AM
makijaż Bartek Osowczyk
włosy Daniel Gryszke / Art Faces
scenografia Ładne Rzeczy
podziękowania dla Studio Noon Pictures (Al. Ujazdowskie 24/12, Warszawa)
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement