[Z archiwum K MAG] Radzimir Dębski (JIMEK): „Wizerunek to najgorsze słowo świata, nienawidzę go”
31-01-2025
![[Z archiwum K MAG] Radzimir Dębski (JIMEK): „Wizerunek to najgorsze słowo świata, nienawidzę go”](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/59be75a9510981370995fe0c/IMG_9282a.jpg)
![[Z archiwum K MAG] Radzimir Dębski (JIMEK): „Wizerunek to najgorsze słowo świata, nienawidzę go”](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/59be75a9510981370995fe0c/IMG_9282a.jpg)
Choć nie wydał jeszcze żadnej solowej płyty, to uważa się go za jednego z najciekawszych i najbardziej utalentowanych muzyków młodego pokolenia. Swoimi dokonaniami zainteresował takie gwiazdy jak Beyoncé czy Nicky Minaj.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 78 #POLISHGIRL #FASHIONISSUE 2015, tekst: Karol Owczarek.
Radzimir Dębski (JIMEK) umiejętnie lawiruje między sztuką wysoką a uliczną – muzykę symfoniczną połączył z hip-hopem i sprawił, że tłumy młodych ludzi stają w środku nocy w kolejce po bilety do filharmonii. W wywiadzie mówi o swojej nietypowej drodze artystycznej, korzyściach płynących z popełniania błędów i konieczności bycia autentycznym w tym, co się robi.
Nie da się nie zauważyć, że we wszystkim, co robisz, jest przekora. Czujesz się anarchistą muzycznym?
Moją główną misją są przeciąg i przemyt. Przeciąg, czyli szukanie powiewu świeżego powietrza. Ciągle mnie nosi. Jest w tym sportowa złość, którą kumulowałem w sobie przez lata, planując, jak ja to nazywam, napad na bank. Knułem i kombinowałem, by w odpowiednim momencie uderzyć. Przemyt, bo największą satysfakcję czerpię z sytuacji, w których uda mi się coś przestawić poza swoje miejsce, otworzyć kogoś na coś innego, nowego. No i przez to nie zagrzewam nigdzie miejsca, wciąż próbuję je zmieniać.
To chyba wymaga grubej skóry? Dla jednych jesteś zbyt popowy, dla innych – w niektórych swoich projektach – zbyt trudny i elitarny.
Trzeba mieć silną samoświadomość i wiedzieć, kim się jest. Nie można ani ulegać komplementom, ani przejmować się obelgami. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że geniusz to cienka czerwona linia między stuprocentową pewnością siebie a stuprocentowym wątpieniem w siebie. Jeżeli artysta przywiązuje zbytnią wagę do tego, co o nim mówią, łatwo może przekroczyć tę linię i stać się zakładnikiem opinii o sobie. To tak, jak z muzykiem rzucającym się na koncercie w ludzi, by go nosili na rękach. Tłum cię zaniesie tam, gdzie chce, w każdej chwili możesz też być upuszczony, nie kontrolujesz tego.
Tej przekory i odwagi, które ty masz, brakuje w polskiej muzyce popularnej, która najczęściej jest odtwórcza i zachowawcza. Z czegoś to wynika, że żaden polski artysta nie zaistniał szerzej na arenie światowej.
Być może powodem izolacji polskiej muzyki jest to, że rodzimi artyści zbyt często próbują dociągnąć do jakiegoś wzorca i go naśladować. A najważniejsze jest bycie sobą, autentyzm w tym, co się robi, to może być interesujące dla odbiorców z innych krajów. Nie potrzebujemy raperów, którzy będą bardziej amerykańscy od Amerykanów, ani kolejnych kopii gwiazd popu, polskiej Rihanny czy Beyoncé. Tym bardziej, że u nas nie ma prawdziwego rynku popu. Nie ma żadnej gwiazdy wielkiego formatu, bo nikt w Polsce nie zarabia astronomicznych kwot, ani nie gra koncertów na stadionach. Nie ma potrzeby być stadionowo-popowym. A może jest? A może ktoś ma taką potrzebę, mimo wszystko… Co ja tam wiem.
Zawsze uciekałeś prostym schematom, jednocześnie znajdując się w głównym nurcie, a zarazem obok niego?
Chyba tak, chociaż w dzieciństwie miałem fazy ekstrawertyczne i introwertyczne. Wynikało to też z tego, że chodziłem równolegle do dwóch szkół – rano do normalnej, a wieczorem do muzycznej. Miałem przez to dwie tożsamości – inaczej byłem odbierany, jak się po latach dowiaduję, w jednej, a inaczej w drugiej. Pomogły też studia w Stanach Zjednoczonych, które dały mi inną perspektywę. W muzyce podróżuję, jestem takim artystycznym włóczykijem. To sytuacja imigranta, który ma dylemat, czy się asymilować w pełni, częściowo, czy w ogóle. Niektórzy udają lokalesów i po dwóch tygodniach łapią akcent. Ale najlepiej jest, gdy uczysz się komunikacji z nowym otoczeniem, rozumiesz je, ale nie zatracasz w tym siebie.
Sięgasz po różne formy, poruszasz się w różnych rejestrach, zarówno tych wysokich, jak i niskich. Co byś określił wspólnym mianownikiem, ideą nadrzędną swojej twórczości?
To skomplikowane. Moja droga artystyczna jest dziwna i cały czas przypomina walenie głową w mur. Wciąż wykonuję możliwie najgłupsze ruchy biznesowe, źle steruję „karierą”. Wszystkie projekty, które robię, są kompletnie nieopłacalne, nie umiem działać biznesowo. Nasza płyta z NOSPR-em (Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia) i Miuoshem, choć od dawna ma status złotej, organizatorowi wydarzenia Krzysiowi Krotowi jeszcze się nie zwróciła, bo ten projekt był tak drogi i tak trudny logistycznie. Moja solowa płyta też nie jest chyba najlepszym przykładem mojej przedsiębiorczości, bo udzielając tego wywiadu, nie umiem nawet podać dokładnej daty premiery. Like a Boss. Król życia. Mam za to już z 60 kawałków, żeby przypadkiem nie zmieściły się na trzech krążkach…
Twoim przekleństwem jest chyba perfekcjonizm.
W tym cały szkopuł. Mam problem z perfekcjonizmem, ale pomagają deadline'y. Bliskie są mi słowa Kieślowskiego, który mówił, że żadnego filmu się nigdy nie kończy, tylko przychodzi moment, kiedy ktoś ci go wyrywa z rąk. Nie kalkuluję w swojej pracy, wszystko chcę zrobić najlepiej jak się da. Chyba taka jest też epoka, każdy boi się popełnić błąd, wszystko musi być idealne. Powtarzają nam wokół, że możemy osiągnąć wszystko i natychmiast, więc jak się nie uda wszystko i natychmiast, to czujemy, że przegraliśmy. Żyjemy w czasach, w których wszystko się miesza, zaburzone są hierarchie. No i stylistycznie w muzyce też wszystko mieszam, sięgam po różne gatunki i nie jestem w tym wyjątkowy. Ale tym, co uważam za najważniejsze, a co trudno wytłumaczyć, jest gust. Tylko gust nas od siebie odróżnia. Nawet gdy wszyscy będą robili podobne rzeczy, będzie cię wyróżniać to, jaki masz gust i jak dobierasz składniki.
Jak Mickiewicz, który chciał, żeby jego poezja zawędrowała pod strzechy.
No dzięki [śmiech].
A jak sobie radzisz z popularnością?
To, czym się zajmuję, nie oznacza dla mnie robienia kariery, nigdy nie myślałem tymi kategoriami. Nagle jednak wkraczasz w show-biznes i możesz się w tym zatracić, ale możesz też próbować sterować odbiorem. Nie jest to łatwe, z wielu rzeczy trzeba rezygnować, ale się staram. W pewnym momencie zacząłem być kojarzony z modą, bo rzeczywiście zawsze zwracałem uwagę na estetykę, która od zawsze była dla mnie sensem życia. Ale ona jest wszędzie – w malarstwie, muzyce i architekturze, ale także w motorach, samochodach i ciuchach. Ale gdy częściej znajdowałem recenzje swojego ubioru niż swojego utworu, to zacząłem chodzić w tym samym. Bo pomyśl o tym, to lekki absurd – wszystkie tzw. gwiazdy muszą się za każdym razem ubierać inaczej. Cytując klasyka: a dlaczego, komu to potrzebne? Jeśli kupuję marynarkę, to zamierzam ją nosić parę lat. Ile mam mieć szaf? Czy muszę mieć stylistę? Jaka to przyjemność?
Nie da się jednak uciec od tego zupełnie, bo żyjemy w kulturze obrazkowej i wizerunek jest najważniejszy.
Wizerunek to najgorsze słowo świata, nienawidzę go. Albo jakiś jesteś, albo się robisz. Kiedyś w Los Angeles podszedł do mnie koleś i powiedział: „I like your look”. Gość w zasadzie chciał być miły, ale słysząc te słowa, zrozumiałem wszystko, co jest nie tak z dzisiejszym światem. Jaki „look”? „Style” – to wiem, co to jest, ale „look”? Jestem chyba z tej starszej generacji, która nawet jeśli zwraca na to uwagę, to się tym nie szczyci.
A widzisz problem w kryzysie męskości we współczesnym zachodnim świecie? W tym, że mężczyźni uciekają od odpowiedzialności?
Może to nie tylko typowo męski problem, ale tak jak mówiłem przy okazji kwestii perfekcjonizmu – nastało pokolenie ludzi, którzy za wszelką cenę nie chcą popełnić błędu. Mamy ogromną wiedzę i dużą świadomość wszystkiego wokół, co powoduje, że nie podejmujemy decyzji, dopóki nie upewnimy się w stu procentach, że ona jest słuszna. Ostatnio gadałem ze znajomym, który jest w wieku moich rodziców. Zaczął od pracy na budowie, a teraz ma kolekcję aut, czyli typowa kariera od pucybuta do milionera. Opowiadał mi, jak do tego wszystkiego doszedł, że stało się to dzięki licznym błędom i nieprzemyślanym decyzjom. Pomyłki wiele go nauczyły – ryzykował i to się opłaciło. Oni nie mieli nic do stracenia.
Błędy i chwile zapomnienia są w ogóle chyba najciekawsze w życiu?
Kształtuje się w ten sposób nasza tożsamość. Jak zawsze mówi mój przyjaciel i najlepszy fryzjer Rzeczypospolitej (to jest reklama) Piotrek Rawicz-Mikułowski: „Nie bój się spierdolić”. To jest piękna, złota myśl. Bo rzeczywiście nigdy nie jesteśmy w pełni gotowi na nic – na małżeństwo, na dziecko, ale i na bardziej błahe rzeczy. Ja sam nie wiem, czy do końca życia będę się zajmował muzyką, wcale też nie było przesądzone od początku, że zostanę muzykiem.
Zadebiutowałeś bardzo wcześnie, bo już jako piętnastolatek robiłeś muzykę do filmów.
Składałem propozycje jeszcze wcześniej, ale mi ich nie przyjęli [śmiech].
Jak to wyglądało na początku? Przychodzi piętnastolatek do studia i mówi: „Zrobię wam muzykę”?
Od najmłodszych lat obracałem się w tzw. środowisku młodych filmowców, artystów i czasem któryś potrzebował muzyki do filmu czy etiudy, więc zgłaszał się do mnie. Na początku było głównie tak, że pracowałem dla znajomych, potem poleconych osób, które nie miały pieniędzy na swoje projekty, więc robiłem to za darmo. Jako nastolatek odszedłem ze szkoły muzycznej, bo chciałem się nauczyć wszystkiego sam, i dzięki temu dzisiaj jestem muzykiem. Oczywiście podwaliny zdobyte w szkole były pomocne, później zresztą dokończyłem swoją edukację, by zostać zawodowcem. To, że w młodym wieku utrudniłem sobie wszystko, pozwoliło mi się szybciej ogarnąć.
Interesujesz się sportem i chyba również duch sportowy jest obecny w twoim życiu artystycznym – lubisz rywalizację?
Sportowa złość jest zdrowa dla psychiki. Kiedyś faceci chodzili na wojnę, teraz musimy to jakoś zastępować. W muzyce z nikim nie rywalizuję, nie mam żadnego realnego punktu odniesienia. Mam za to wyimaginowany tłum, który mnie obserwuje, taki grecki chór, który mnie ocenia, i to z nim się mierzę.
W ostatnim czasie pojawiło się kilka projektów na pograniczu tzw. kultury wysokiej i hip-hopu – polscy wokaliści jazzowi zaśpiewali teksty hip-hopowe na albumie „Albo inaczej”, Sokół interpretował wiersze Różewicza, a ty stworzyłeś orkiestrowe aranżacje piosenek hip-hopowych. Czy hip-hop musi udowadniać w ten sposób, że jest czymś więcej niż muzyką ulicy, czy też takie połączenia są naturalne?
Dla mnie mój projekt był czymś zupełnie naturalnym i nie miał niczego udowadniać. Okazało się, że nikt tego w dokładnie taki sposób wcześniej nie zrobił, co mnie zdziwiło. Czarnoskórzy Amerykanie pisali do Polaka z podziękowaniami za to, że ktoś dostrzegł, że hip-hop to sztuka. A przecież w galeriach czy muzeach sztuka ulicy jest od dawna obecna i nikt nie ma tego problemu. To paradoks, że streetart jest traktowany jako równoprawna część sztuki, a w muzyce dopiero teraz się to dzieje. Problem występuje zwłaszcza w Europie, która mimo wszystko w tych kwestiach jest mocno konserwatywna – tutejsze filharmonie wciąż uprawiają muzealizm i najwięcej wykonuje się muzyki historycznej. Dla normalnego odbiorcy we współczesnej muzyce poważnej za dużo jest intelektualizmu, a za mało emocji. Aby ją zrozumieć, większość słuchaczy musiałaby przejść odpowiedni kurs. W efekcie najlepszym odbiorcą kompozytora może być tylko inny kompozytor, co izoluje tę muzykę. I wtedy powinna wkroczyć ulica. Cała na biało.
Czego słuchasz na co dzień?
Niczego, ponieważ cały czas pracuję nad własnymi kompozycjami i muszę mieć świeże spojrzenie oraz czysty umysł. Nie chcę też, żebyśmy się z muzyką sobą znudzili.
Od lat dużo podróżujesz między Polską a USA – które miejsce jest ci bliższe?
Z pewnym zainteresowaniem obserwuję kolejne polskie gwiazdy, które się przeprowadzały do Stanów, by robić tam karierę, i ogłaszały, że mają w dupie Polskę. Ja nigdy się nie wyprowadzę. Nawet jak będę mieszkał dwadzieścia lat w USA, nigdy nie powiem, że mój dom nie jest w Polsce. W zglobalizowanym świecie jest bardzo ważne, by pielęgnować pamięć o tym, skąd się jest.
Powiedziałeś kiedyś w wywiadzie, że zazdrościsz niektórym ludziom stabilizacji. Czujesz się momentami przytłoczony swoim sposobem życia?
Ostatnio chyba się trochę zestarzałem i dwie nieprzespane noce z rzędu (bez oszukańczych drzemek oczywiście) zaczynają mnie dotykać. Kiedyś mnie to w ogóle nie ruszało. Może w takich momentach siadam, opieram głowę o szybę, sięgam tęsknym wzrokiem w siną dal i gadam takie rzeczy.
Czego się boisz w życiu?
Zawodowo boję się braku wolności do robienia różnych rzeczy. Potem znowu myślę: „Kim ja w ogóle jestem, żeby tak się panoszyć wszędzie i wchodzić w kolejne gatunki i formy”, ale z drugiej strony nie umiem inaczej.
Taką ucieczką jest też chyba twoja zapowiadana płyta i sam jej tytuł?
Nazwa „The Best of”, którą wymyśliłem, będąc jeszcze nastolatkiem, miała być tylko cwaniactwem. Planowałem wydać album jako postać nikomu nieznana i sądziłem, że to będzie idealny, przekorny tytuł. Okazało się potem, że ta nazwa definiuje to, co chcę robić, bo daje mi furtkę do zrobienia płyty wielorakiej, dziwnej, skręcającej w różne strony. Odwrócenie biegu historii i podsumowanie kariery na początku. Ona będzie i popowa, i poważna, i jazzowa, i hip-hopowa, i elektroniczna… Taka płyta da mi przepustkę do wolności – robię kompilację różnych nurtów, by potem każdy rozwijać. Najważniejsza jest w tym jakość, nie interesuje mnie, czy da się to opakować i sprzedać, czy nie.
Próbujesz uniknąć zaszufladkowania, ale gdy wchodzisz w jakiś bardzo mainstreamowy projekt, ktoś, słysząc później twoje nazwisko, mówi: „O, to ten koleś od Beyoncé”, mimo że robisz mnóstwo innych rzeczy, wymagających wielkiego wysiłku i wiedzy.
Nie jest tak, że wchodzę we wszystko – odmówiłem wielu zajebistych i intratnych propozycji. Nie chcę mieć problemów z identyfikacją i nie móc godzić się sam ze sobą. Robię te swoje rzeczy tylko z powodów mi znanych. Nie ma też sensu obrażać się na ludzi za takie upraszczające opinie, jest to całkowicie normalne – artystów katalogujemy zwyczajnie po to, żeby być w stanie ich zapamiętać. A jak jakiś się ciągle wykręca, to już jego problem. Frajer [śmiech].
A gdyby Nicky Minaj zaproponowała współpracę, to byś w to wszedł?
Wiadomka, aż takim frajerem nie jestem.

fot. Łukasz Dziewic
„Radzimir Dębski (JIMEK)”, ur. w 1987 w Szczecinie, kompozytor muzyki filmowej i rozrywkowej, producent muzyczny. Absolwent Wydziału Kompozycji Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, studiował także na University of California w Los Angeles. Szerzej zaistniał w 2012 roku jako laureat konkursu na remiks piosenki „End of Time” Beyoncé. W 2015 roku we współpracy z Miuoshem i Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia nagrał album „2015”. W trakcie tego koncertu zagrał popularny na całym świecie bis „Hip-Hop History Orchestrated by JIMEK”.
Polecane
![[Z archiwum K MAG] Gorące parkiety, spocone ciała i rozpalone słońce Italii. O narodzinach italo disco i jego fenomenie](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/62da6f8725655a575570f93c/Jan%20Malinowski%20DSC_4498.jpg)
[Z archiwum K MAG] Gorące parkiety, spocone ciała i rozpalone słońce Italii. O narodzinach italo disco i jego fenomenie
![[Z archiwum K MAG] Apokalipsa to scenariusz końca. Dla twórców science fiction to początek nowej opowieści](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/65f44c73c4d72d21eb70d5c9/krystian-lipiec-kmag-diuna.jpg)
[Z archiwum K MAG] Apokalipsa to scenariusz końca. Dla twórców science fiction to początek nowej opowieści
![[Z archiwum K MAG] Artur Rojek: „Na pracę muzyka wiele razy się obrażałem. Rzucałem ją wielokrotnie” [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/65eda09cc4d72d21eb70d1ae/9.jpg)
[Z archiwum K MAG] Artur Rojek: „Na pracę muzyka wiele razy się obrażałem. Rzucałem ją wielokrotnie” [WYWIAD]

Nick Cave wybrał utwór, który zabrzmi na jego pogrzebie. Autorem jest znany raper

42 muzea w 12 godzin – Londyńczyk ustanowił nowy rekord Guinnessa

IDOL – sesja zdjęciowa inspirowana magią lat 90.
Polecane
![[Z archiwum K MAG] Gorące parkiety, spocone ciała i rozpalone słońce Italii. O narodzinach italo disco i jego fenomenie](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/62da6f8725655a575570f93c/Jan%20Malinowski%20DSC_4498.jpg)
[Z archiwum K MAG] Gorące parkiety, spocone ciała i rozpalone słońce Italii. O narodzinach italo disco i jego fenomenie
![[Z archiwum K MAG] Apokalipsa to scenariusz końca. Dla twórców science fiction to początek nowej opowieści](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/65f44c73c4d72d21eb70d5c9/krystian-lipiec-kmag-diuna.jpg)
[Z archiwum K MAG] Apokalipsa to scenariusz końca. Dla twórców science fiction to początek nowej opowieści
![[Z archiwum K MAG] Artur Rojek: „Na pracę muzyka wiele razy się obrażałem. Rzucałem ją wielokrotnie” [WYWIAD]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/65eda09cc4d72d21eb70d1ae/9.jpg)
[Z archiwum K MAG] Artur Rojek: „Na pracę muzyka wiele razy się obrażałem. Rzucałem ją wielokrotnie” [WYWIAD]

Nick Cave wybrał utwór, który zabrzmi na jego pogrzebie. Autorem jest znany raper

42 muzea w 12 godzin – Londyńczyk ustanowił nowy rekord Guinnessa


