Twój nowy album zaczyna się od dzwonów, a i później skojarzenia religijne są pieczołowicie podtrzymywane. Skąd taki pomysł?
Tematyka religijna i liturgiczna to być może jakaś moja perwersja. Dialekt kościelny zawsze wydawał mi się powabny, mimo tego, że odkąd ukończyłam dziesięć lat, na dobre przestałam angażować się w swoje obowiązki konfesyjne. Na tej płycie te zainteresowania w końcu się ujawniły. Wydaje mi się, że ten religijny motyw przewodni jest dużą siłą tej płyty.
Masz zapędy do bluźnierstwa?
Nie, myślę że wręcz przeciwnie. Daleko mi do sztuki krytycznej, nigdy nie chciałam wchodzić na to pole minowe. Wydaje mi się, że raczej podbieram z tej tradycji to, co samo w sobie jest charakterne i symboliczne. Na płycie chcę opowiedzieć konkretną historię i te religijne symbole pomagają mi uspójnić swoją opowieść i nasycić jej treść. Mówię tu zarówno o muzyce, liryce, jak i wszystkich tematach wizualnych.
Kiedy zestawia się religijne skojarzenia ze zmysłowością to czy taki ruch sam w sobie nie jest bluźnierczy?
To chyba zależy od tego w jaki sposób ktoś chce to czytać. Nie wieszam penisów na krzyżu, chcąc wywołać kontrowersje. Tworzę raczej swoją wariację na temat pewnej tradycji, nie odwołując się do niczyich uczuć religijnych. Kiedy oglądam serial Paolo Sorrentino "Młody papież", nie odnoszę wrażenia, żeby w jakikolwiek sposób mógłby on być zakwalifikowany jako obrazoburczy. To mądra, intelektualna podróż, która zostawia nam ogromną przestrzeń na własna refleksję. Ja nie idę tak daleko, poruszam się głównie na płaszczyźnie języka, który pomaga mi uspójnić historię i narrację.
Stwierdziłaś, że opowiadasz tą płytą pewną historię. O czym ona jest?
Ostrzegam: odpowiem wymijająco. Ta płyta opowiada o bardzo konkretnym okresie, czyli o roku 2019, kiedy to w moim życiu osobistym bardzo dużo się działo. To nie jest opis rzeczywistości, bo nie zajmuję się non-fiction. To raczej moja emocjonalna reakcja na to, co działo się wtedy ze mną i wokół mnie, głównie w sferze prywatnej.
To osobisty album?
To mój dziennik. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym stworzyć płytę, która nie byłaby osobista. Niezależnie od tego czy rozgrzebuję swoją intymność czy komentuję rzeczywistość, która nie dotyka mnie bezpośrednio, to zawsze jest osobiste. Musi być.
Płyta ma mocny tytuł, oczywiście kojarzący się z katolicyzmem. Co konkretnie jest "twoją winą"?
Mam wiele win na koncie. Przyszła potrzeba powiedzenia o tym na głos. Piosenka pod tytułem „Moja wina” powstała jako pierwsza i narzuciła ton wypowiedzi całego albumu. To dlatego ten tytuł stał się zarazem tytułem płyty.
W porządku, w pełni rozumiem, że nie chcesz odpowiedzieć na to pytanie...
Każdy z nas czasami robi sobie rachunek sumienia. Ta płyta to właśnie mój rachunek sumienia, ale także zahaczenie o wszystkie własne lęki, miłości i psychozy.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że kiedy w 2018 roku wychodziła twoja poprzednia płyta, czułaś się młoda, a dziś, zaledwie po dwóch latach, czujesz się stara. Z czego to wynika?
Podtrzymuję to stwierdzenie. We wspomnianym już 2019 roku błyskawicznie przeszłam z beztroskiej młodości w... "starość" to może złe słowo, ale na pewno w dojrzałość, która dziś jest dla mnie związana z braniem odpowiedzialności za własne czyny. Zeszły rok grubą i bezwzględną kreską zamknął etap pewnej beztroski. Właśnie o tym chciałam opowiedzieć na tej płycie – o tej grubej kresce.
Po której stronie kreski jest lepiej?
W młodości jest niepoważnie i nazbyt egzaltowanie. Z kolei gorzko jest, kiedy już niesiemy jakiś bagaż i tracimy naturalną euforię. Pewnie lepiej jest tam gdzie już albo jeszcze nas nie ma.
Gdybyś miała podać listę najważniejszych inspiracji dla tego albumu, to jaką sztukę byś wymieniła?
Pewnie słychać tu echa sztuki, którą najbardziej lubię: zarówno sztuk wizualnych, literatury, jak i muzyki. Chociaż inspiracji muzycznych jest tu najmniej, bo kiedy robię własną muzykę to staram się izolować od twórczości innych artystów. Najbardziej inspirują mnie filmy. Już nie raz wspominałam o mojej bezwarunkowej miłości do Davida Lyncha, ale są jeszcze Burton, Sorrentino, Kubrick i od niedawna Wojciech Has.
Poleć mi, proszę, jedną książkę, jeden film i jedną płytę, które muszę poznać.
"Autobiografie" Thomasa Bernharda, "Fetch The Bolt Cutters" Fiony Apple i "Lost Highway" Davida Lyncha. Albo "Wielkie piękno" Paolo Sorrentino.
Myślisz, że tworzysz bardziej dla kobiet czy dla mężczyzn?
Nie dzielę słuchaczy według płci. W ogóle nie dzielę w ten sposób, płeć w tym kontekście odgrywa tu niewielką rolę. To po pierwsze. A po drugie: kiedy piszę, w ogóle nie myślę o słuchaczu. Myślę wtedy o sobie.
Od zawsze planowałaś, że zwiążesz się z muzyką, prawda?
To nie do końca tak. Do szkoły muzycznej poszłam, kiedy miałam siedem lat. Wtedy z racji wieku jeszcze niczego nie planowałam, po prostu uczyłam się gry na fortepianie. Wtedy moim marzeniem było, żeby założyć girlsband. Dopiero w liceum powoli zaczęło do mnie dochodzić, że z pianistyką klasyczną nie zwiążę swojej przyszłości. Wtedy podjęłam lekcję śpiewu, chociaż przez długi czas nie wierzyłam, że mogłabym to robić zawodowo. Przypadek chciał, że dostałam się na wokalistykę na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Dalej już poszło.
Na koniec powiedz jeszcze jak wytłumaczyłabyś czytelnikowi K MAGA, że powinien posłuchać twojej nowej płyty?
Nie cierpię tego, że współczesny artysta nie może po prostu skupić się na tworzeniu, bo musi o sobie i swojej twórczości myśleć jak menadżer albo jak sprzedawca.
Tylko że ja nie proszę cię o zgrabne slogany marketingowe. Chciałbym raczej, żebyś bez fałszywej skromności powiedziała dlaczego twoja nowa płyta jest warta wysłuchania.
Myślę, że dzięki temu, że nie goni za modą, nie usiłuje gwałtem nadążyć za tym czego słucha się najchętniej, ani nie wdzięczy się do publiczności dając jej to, co zadziałałoby w sposób gwarantowany. Ta płyta ma wartość uniwersalną, która pozwoli jej żyć dłużej. A przynajmniej liczę, że tak będzie.