Główna bohaterka „Pleasure”, dwudziestoletnia Bella, przeprowadza się z rodzimej Szwecji do słonecznej Kalifornii w jednym celu – jest zdeterminowana, by zostać kolejną wielką gwiazdą porno. Marzenie dość niespotykane, ale skoro właśnie tego pragnie, to dlaczego nie? Na pytania o to, dlaczego wybrała właśnie taką drogę kariery, Bella zwykle odpowiada: „Bo uwielbiam kutasy”. Raz, kiedy o to samo pyta topowy producent, który odbywa z nią coś w rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej, młoda Szwedka odpowiada, że robi to, bo uwielbia występować i być oglądana.
Jaka jest prawda – tego się z filmu nie dowiadujemy. Bella pozostaje postacią tajemniczą, w ogóle nie pogłębioną psychologicznie. Nie wydaje się to jednak wadą tego filmu. Dzięki temu zamiast historii o jednostce wrzuconej w niecodzienną sytuację, która obfituje w graniczne doświadczenia, dostajemy pocztówkę ze specyficznego i niekiedy całkowicie toksycznego środowiska, do którego na co dzień nie mamy wstępu.
Świat pornobiznesu jest w filmie ukazany jako miejsce skrajnie nieprzyjazne i opresyjne – szczególnie dla kobiet, które pracują w nim jako aktorki. Młodych kandydatek na gwiazdy teoretycznie do niczego się nie zmusza, wspiera się je i pilnuje, aby nie naruszyć ich granic. W praktyce jednak dziewczyny są poddawane ciągłej manipulacji, a środowisko zaprojektowane jest tak, że idealna aktorka powinna być cicha, potulna i godzić się na wszystko, ponieważ inaczej nie ma żadnych szans na sukces.
I bardzo prawdopodobne, że tak właśnie jest, a ukazanie tego faktu to jedna z głównych zasług filmu Thyberg, tak samo jak w ogóle pokazanie pornobiznesu z kobiecej perspektywy. Mimo to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „Pleasure” to film, który jest głównie tezą i sposobami jej udowodnienia. Nie brakuje w nim bardzo ostrych, chwilami aż trudnych do wytrzymania scen, które obowiązkowo kontrastują z fragmentami, w których aktorki pokazują, że są tylko zwykłymi, nieco zagubionymi i lubiącymi się bawić dziewczynami, dla których ważny jest nie tylko sukces, ale także bezinteresowna przyjaźń. Efekt jest niestety taki, że film na ważny i ciekawy temat przekonuje dużo mniej niż by mógł. Wydaje się skandalizować trochę na siłę i trochę za głośno. Niepotrzebnie – film o pornobiznesie byłby skandalizujący nawet gdyby pokazywał tylko nudę takiej pracy, a nie tylko jej toksyczność.
Mimo wszystko, nawet pomimo tego, że „Pleasure” wydaje mi się filmem nakreślonym trochę zbyt grubą kreską, warto go zobaczyć. Po pierwsze: ze względu na sam bardzo ciekawy temat. Po drugie: bo tego typu sundance'owe kino wciąż dociera do nas w ograniczonym zakresie, a zwykle jest przynajmniej niezłe (tak jak w ogólnym rozrachunku niezły jest film „Pleasure”). Po trzecie: dla bardzo pociągającej, niezależnej estetyki, która sprawia, że ten film wygląda po prostu dobrze – chwilami surowo, niczym prawdziwe filmy porno, a chwilami nowocześnie jak, nie przymierzając, serial „Euforia”.