We wrześniu 2005 roku, całe Stany Zjednoczone żyły tragicznymi konsekwencjami Huraganu Katrina. W samym Nowym Orleanie, kataklizm odebrał życie niemal 2 tysięcy osób, następne 700 uznano za zaginione. Niemal wszystkie budynki w niegdysiejszej stolicy jazzu ucierpiały z powodu morderczego wiatru i powodzi. Niektóre zostały po prostu zmiecione z powierzchni ziemi.
Jedną z odpowiedzi na tę katastrofę był zorganizowany przez stację NBC charytatywny koncert - „A Concert for Hurricane Relief”. Przez godzinę na ekranie, oprócz muzyków, pojawiło się wiele gwiazd ze słowami wsparcia i solidarności dla ofiar. Ktoś bardzo kreatywny wpadł też na pomysł by zestawić ze sobą, najsłynniejszego absolwenta Saturday Night Live i niegdysiejszego króla amerykańskiej komedii, Mike'a Myera z młodym, niezwykle obiecującym i ambitnym raperem i producentem, który właśnie wydał swój drugi, doskonały album, Late Registration. Tym całkiem skromnym, ubranym z longsleeve z nadrukiem, człowiekiem był Kanye Omari West.
Podczas gdy Myers karnie czytał scenariuszowe dialogi z telepromptera, West zignorował przygotowaną wcześniej przemowę i łamiącym się głosem wyliczał różnice w przedstawianiu ofiar huraganu w telewizji i gazetach: „Według mediów, czarne rodziny plądrują sklepy. Biali po prostu szukają jedzenia”. Myers niemal dostał drgawek na wizji. Gdy znów przyszła jego kolej, nerwowo przeczytał następne zdania, a West odpowiedział mu kolejną improwizacją i patrząc wprost w kamerę skwitował: „George W. Bush ma gdzieś czarnych ludzi”.
Kilkadziesiąt sekund wystarczyło by ten niezwykle obiecujący artysta stał się bohaterem milionów i niewychowanym gnojkiem w oczach zastępów wielu innych osób. Ten talent do wywoływania spolaryzowanych reakcji jest domeną Westa do dnia dzisiejszego i zapewne nie da o sobie zapomnieć jeszcze przez długie lata.
Zaledwie rok później dwoista natura Kanyego przypomniała o sobie w wielkim stylu. Podczas rozdania nagród MTV European Music Awards w 2006 r., raper wbiegł na scenę gdy twórcy teledysku do „We Are Your Friends” Justice Vs. Simian odbierali nagrodę za najlepszy wideoklip. West chwycił za mikrofon i zakomunikował milionom telewidzów, że obraz do jego singla „Touch The Sky” powinien był wygrać ponieważ „kosztował milion dolarów i wystąpiła w nim Pamela Anderson”, a „nagrody tracą swoją renomę, gdy nie wędrują do niego”. Autor najbardziej uznanych hip-hopowych płyt ostatnich lat tylko się rozgrzewał przed swoim popisowym numerem. Trzy lata później, podczas innej imprezy MTV, Video Music Awards, Yeezy postanowił zepsuć wieczór Taylor Swift. Gdy odbierała nagrodę za Najlepszy Żeński Teledysk, raper przerwał jej przemowę. Tym razem jednak szukał sprawiedliwości dla innych: Obwieścił, że laur należał się Beyonce za „Single Ladies (Put A Ring On It).
Tego wieczoru rtęć w końcu wybiła z termometru. Kanye na kilka dni stał się wrogiem publicznym numer jeden. Internetowe, krytyczne komentarze płynęły strumieniami. Fani Taylor Swift nie mogli wybaczyć mu zrujnowania wymarzonej chwili ich idolce. Urzędujący wtedy, Prezydent USA Barack Obama nazwał publicznie Westa „pajacem” [oryg. „jackass”].
Jak Ye poradził sobie z tym brzemieniem? Przerobił je na wysokooktanowe paliwo, na którym jedzie do dziś – uczynił krytykę pod swoim adresem jednym z głównych tematów swojej twórczości.
"Lost in translation with a whole f**king nation They say I was the abomination of Obama’s nation Well that’s a pretty bad way to start the conversation"
To jedne z najmocniejszych wersów z „Power”, jednego z najjaśniejszych punktów My Beautiful Dark Twisted Fantasy – albumu do dziś uważanego przez wielu fanów i dziennikarzy muzycznych za najmocniejszego kandydata do miana najlepszej płyty kończącej się już powoli dekady. Yeezy stopniowo na poprzednich płytach czynił swoje bezgraniczne ego jednym z głównych bohaterów tych muzycznych, wielo-aktowych dramatów. Od blisko dekady, jest ono jednak główną gwiazdą całego show. West umiejętnie odwołuje się do tego jak postrzegają go inni i konfrontując, zarówno anonimowe jak i sygnowane przez wielkie nazwiska, wiadra pomyj z własną perspektywą, zawsze wychodzi zwycięsko.
Wydane zaledwie kilka tygodni temu, Ye zapewniło mu wyrównanie prestiżowego rekordu – to ósmy z rzędu album muzyka, który zadebiutował na pierwszym miejscu listy sprzedaży Billboardu. Kanye zadbał by, zanim ktokolwiek usłyszy najnowsze piosenki, zrobiło się o nim głośno. Wyraził poparcie dla Donalda Trumpa (chociaż później tłumaczył, że nie zgadza się z wieloma jego decyzjami) i w mętnych słowach zasugerował, że trwające długie dekady niewolnictwo Afroamerykanów było „wyborem” (te słowa także musiał prostować). Jego konto na Twitterze zamieniło się w „książkę filozoficzną” za sprawą dziesiątek, odwołujących się do metafizyki i poszukiwania sensu egzystencji, sentencji.
Tak właśnie działa samozwańczy geniusz. Sieje burzę by napędzić się zebranym wiatrem do kreatywnych działań. Zaskakującym aspektem Ye (oraz poprzedzającego go The Life of Pablo) był kontrast pomiędzy konfrontacją z hejterami, a emocjonalnością i kruchością, do której, mimo cynicznych zagrań, jest zdolny.
West co rusz przeprowadza wiwisekcję na samym sobie. Pokazuje swoje złe strony by móc zaskoczyć odbiorców swoją własną wrażliwością i samoświadomością. I właśnie ten osobliwy model działania już teraz zapewnił mu długowieczność i sprawi, że jego nazwisko wielkimi zgłoskami zapisze się w historii XXI-wiecznej popkultury.
Żyjemy w epoce, w której każdy pod płaszczem anonimowości może wyrazić swoją opinię. Zachwytom i wyrazom wsparcia często towarzyszy jednak hejt – najczęściej bezsensowny i nieuzasadniony. Muzycy i artyści muszą pokornie znosić opinie tych, którzy bagatelizują ich ciężką pracę. Przykładem jak z dystansem podchodzić do tego zjawiska jest wideo, którego bohaterami jest producencki duet Flirtini. W zrealizowanej przez Ballantine's, pod hasłem True Music, akcji, marka kontynuuje wspieranie artystów, którzy są autentyczni i mają zdrowe podejście do rzeczywistości.