My tymczasem wsiądźmy na chwilę w wehikuł czasu i udajmy się w przeszłość, a konkretnie do Piekarni i Jadłodajni Filozoficznej. Czy jest ktoś, kto o nich nie słyszał? Jeśli tak, to jak najkrócej: Piekarnia to jedno z miejsc będących kolebką polskiej sceny klubowej, które działało w latach 1999-2011, zaś Jadłodajnia Filozoficzna, choć z perspektywy czasu najczęściej kojarzy się ze święcącą triumfy w latach dwutysięcznych sceną indie-rockową, była czymś o wiele więcej – miejscówką przesiąkniętą kulturą różnej maści i egalitarną, taką, w której każdy mógł poczuć się u siebie.
O tej pierwszej, Piekarni, opowie nam jedna z najwłaściwszych osób, które mogą to zrobić – żywa legenda polskiej sceny klubowej, jaką z pewnością jest Novika. Kasia występowała tam zarówno jako wokalistka, jak i jako DJ-ka, a równie często bywała w Piekarni po prostu jako gość. Z kolei do opowiedzenia o Jadło zaprosiliśmy DJ-a Mesbrutah (dawniej Ganja Ninja), który był jedną z tych osób, jakie w tzw. zagłębiu klubowym na Dobrej można było spotkać bardzo często i którą możecie kojarzyć z takimi brzmieniami jak chillout, nu-jazz czy dub. A zatem... siadajcie i posłuchajcie o starych, dobrych czasach...
NOVIKA O KLUBIE PIEKARNIA:
Jak myślisz, czym Piekarnia wyróżniała się spośród innych miejsc na mapie Warszawy i Polski?
NOVIKA: Czasem myślę sobie, że dziś trudno już wytłumaczyć na czym polegał fenomen Piekarni. Trzeba najpierw wyobrazić sobie, że to był czas raczkującego internetu, zerowej dostępności muzyki klubowej, DJ-ów grających wyłącznie z winyli sprowadzanych z Berlina czy Londynu... I właśnie ten powiew Londynu był jak tam wyczuwalny, ten hedonizm w czystej postaci, prawdziwa euforia na parkiecie, kult DJ-a, pierwsze VIP roomy, ale też wspólne przeżywanie tego wszystkiego z grupą przyjaciół. Moje znajomości z tamtych czasów przetrwały do dziś i wciąż zdarza nam się tłumaczyć komuś: „My to się znamy jeszcze z Piekarni".
Do którego dnia przeżytego w Piekarni wracasz wspomnieniami najczęściej?
NOVIKA: To nie będzie jeden dzień, a cykl imprez pod szyldem „Import!" organizowanych przez Bartka Winczewskiego i DJ-a Glasse. Często wtedy grałam na tak nazwanej sali chilloutowej jako DJ-ka, albo byłam za mikrofonem. Nigdy nie zapomnę występu u boku mojego guru Nightmares On Wax. Dobrze też pamiętam naprawdę „grube" imprezy z tego cyklu z udziałem Lottie, czy AUDIO Bullys.
Novika podczas pierwszego koncertu swojego zespołu Futro / fot. archiwum prywatne
Jak to się stało, że Piekarnia została zamknięta? Jakie emocje ci wtedy towarzyszyły? Smutek czy raczej wspomnienie dobrych chwil?
NOVIKA: Tak szczerze to w pewnym momencie, zgodnie z zasadą, że nic co piękne nie trwa wiecznie, Piekarnia trochę się zepsuła. Chyba wieść za bardzo się rozniosła i zaczęło pojawiać się towarzystwo, które nie pasowało nam do –przyznajmy to – nieco elitarnej formy zabawy. Nie do końca pamiętam też kulisy jej zamknięcia. Czułam się dziwnie, ale to już nie był moment na opłakiwanie. Zostały nam cudowne wspomnienia.
Jak według ciebie od tamtych czasów zmieniła się scena klubowa?
NOVIKA: To jest temat rzeka, więc spróbuję ująć to krótko. DJ nie jest już „bogiem", to może być nasz kumpel, który nie musi już prezentować najwyższego poziomu miksowania. Chodzi się częściej „do miejsc" niż „na DJ-a" czy konkretny gatunek. Są oczywiście wyjątki i nie chcę malować jakiegoś pesymistycznego obrazu. Oferta jest też teraz bardzo bogata i nie sposób chyba nudzić się w weekend w większych miastach. Genialne są nasze festiwale, na których muzyka klubowa stała się ważnym sektorem, ludzie bawią się do rana... prawie jak za czasów Piekarni (śmiech).
Tutaj troche później, Novika jako DJ-ka / fot. archiwum prywatne
Czego życzysz obecnym klubom?
NOVIKA: Wytrwałości w obecnej, naprawdę mocno demotywującej sytuacji. Kreatywności, otwartości na nowe talenty, odwagi.
DJ MESBRUTAH O JADŁODAJNI FILOZOFICZNEJ:
Jak myślisz, czym Jadłodajnia Filozoficzna wyróżniała się spośród innych miejsc na mapie Warszawy i Polski?
DJ MESBRUTAH: Jadłodajnia na pewno wyróżniała się nieskrępowaną atmosferą. Tym, że każdy, niezależnie od środowiska, które reprezentował, mógł się tam czuć swobodnie jak w domu. To było świetne, że nagle w jednym miejscu mogłeś spotkać wszystkich znajomych z różnych klimatów. Charakteryzowała się również, bardzo różnorodnym programem, zarówno jeśli chodzi o gatunki muzyczne, jak i przekrój wydarzeń (wernisaże, koncerty, teatr, performance, slam poetycki, spotkania podróżników, imprezy, pokazy mody). Właściwie Jadłodajnia Filozoficzna długo funkcjonowała bardziej jak dom kultury, niż klub muzyczny w klasycznym rozumieniu. Pomimo tego, że panował tam totalny misz-masz stylistyczny, repertuar zawsze zachowywał wysoki walor artystyczny – bardzo sprawnie czuwał nad tym menadżer Marcin Majewski. Dość unikalne było też to, że na scenie mogli zaprezentować się również twórcy amatorzy. Jeśli miałeś talent, miałeś szansę. Wyjątkowym na tamte czasy było też umiejscowienie w tzw. zagłębiu klubów na Dobrej (od ul. Dobrej). Koegzystujące na jednym podwórku Czarny Lew, Aurora, Diuna i Jadłodajnia Filozoficzna tworzyły specyficzny klimat, kojarzący się z artystycznymi dzielnicami w Berlinie lub kopenhaską komuną Christianią.
Do którego dnia przeżytego w Jadłodajni Filozoficznej wracasz wspomnieniami najczęściej?
DJ MESBRUTAH: Lubię wracać do imprezy zorganizowanej z okazji moich urodzin, na której wraz ze znajomymi muzykami zagraliśmy improwizowany live-act elektroniczno-dubowy. Miłym wspomnieniem jest również jeden z pierwszych koncertów, które realizowałem tam jako początkujący akustyk. Właściwie to byłem wtedy na zastępstwie za Tomka, który pracował tam na stałe i, szczerze mówiąc, wiele rzeczy robiłem jeszcze bazując bardziej na intuicji niż na rzetelnej wiedzy i doświadczeniu, a los chciał, że na „dzień dobry" trafił mi się zespół metalowy, bodajże ze Szwecji. Przyznaję, że byłem trochę przerażony, ale chłopaki okazali się mega sympatyczni i wspólnymi siłami wszystko się udało. Zresztą do dziś mamy kontakt na Facebooku. Wspominam również magiczny solowy występ Komendarka na wokal i fortepian. Niedługo potem zdjęcie spalonego fortepianu obiegło internet i stało się bardzo wymownym symbolem tego, jak bezwzględna potrafi być walka mechanizmów kapitalizmu z kulturą.

DJ Mesbrutah rozkręca jedną z imprez w Jadło / fot. archiwum prywatne
Jak to się stało, że Jadłodajnia Filozoficzna została zamknięta? Jakie emocje ci wtedy towarzyszyły? Smutek czy raczej wspomnienie dobrych chwil?
DJ MESBRUTAH: Jadłodajnia Filozoficzna działała od 2001 do 2009 roku. W ostatnich miesiącach wiele się słyszało odnośnie planów miasta co do – najpierw – zagospodarowania terenu pod przyszłą budowę stacji metra, a później –sprzedaży deweloperowi. Jednak chyba nikt z nas nie spodziewał się tak dramatycznego zakończenia, czyli podpalenia lokalu przez do dziś niewykrytych sprawców. Ekspertyza strażaków potwierdziła celowe podpalenie, reszty możemy się domyślać...
Oczywiście wszystkim było bardzo szkoda tej miejscówki, z którą tak wiele osób było emocjonalnie i zawodowo związanych. I, pomimo iż wszyscy spodziewaliśmy się rychłego końca, to pamiętam, że przede wszystkim panowało wielkie rozgoryczenie spowodowane tym, w jaki sposób to nastąpiło.
Jak według ciebie od tamtych czasów zmieniła się scena klubowa?
DJ MESBRUTAH: Wydaje mi się, że w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, przez to, że to zjawisko było czymś całkiem nowym i nie miało jeszcze wytyczonych konkretnych trendów, kluby często były otwierane i prowadzone przez grupy prawdziwych entuzjastów, nieraz szaleńców z romantycznym zacięciem, którzy nie bali się eksperymentować. Ale nie tylko właściciele i menadżerowie byli bardziej otwarci na różne nowe, świeże nurty w sztuce, również sami goście i słuchacze byli bardziej ciekawi wszystkiego co inne, alternatywne. Warto zauważyć, że również muzyka była wtedy bardziej twórcza i mniej powtarzalna.
Z zewnątrz Jadłodajnia Filozoficzna (po prawej) wyglądała niepozornie; po lewej Aurora, na wprost Diuna / fot. archiwum prywatne
Czego życzysz obecnym klubom?
DJ MESBRUTAH: Aby nie musiały stać przed trudnym wyborem pomiędzy organizacją „imprez-pewniaków", a odważaniem się i zaryzykowaniem również ambitniejszych wydarzeń. Ostatnio mam wrażenie, że od czasu kryzysu związanego z pandemią w Warszawie mamy tylko dwa gatunki imprez, czyli techno (dla młodych) i funky/soul (dla starych), ewentualnie jeszcze tzw. hity z satelity (dla całej reszty). Do tego te imprezy gra na zmianę zaledwie kilku, ciągle tych samych didżejów. To smutne, bo jeśli nie będziemy ludziom puszczać różnych rzeczy, to będziemy się niestety kręcić w kółko według popularnej dewizy: „najbardziej lubię piosenki, które już słyszałem". Są od tego oczywiście wyjątki i oby było ich jak najwięcej!