„Robić swoje najlepiej jak się umie”. Rozmawiamy z architektem stacji drugiej linii warszawskiego metra
Autor: Radosław Pulkowski
18-03-2021


Przeczytaj takze
Jacek Dudkiewicz jest znany przede wszystkim jako architekt trzech stacji drugiej linii warszawskiego metra: Płocka, Młynów i Księcia Janusza. Trudno się dziwić – w końcu ten projekt pochłonął wiele lat jego życia, a poza tym trudno go przeoczyć. Na pracę Jacka musi prędzej czy później natknąć się każdy mieszkaniec Warszawy, a także wielu spośród tych, którzy odwiedzają miasto jedynie na chwilę. Dorobek Jacka nie ogranicza się jednak tylko do zaprojektowania stacji metra, które w naszej rozmowie okazało się zaledwie jednym z punktów wyjścia. Z Dudkiewiczem porozmawialiśmy więc między innymi o jego licznych międzynarodowych doświadczeniach, o tym jak rozpędza się kariera architekta (albo i nie), a także o wyzwaniach, jakie stoją przed architektami chcącymi pracować w naszym kraju.
Zacznijmy od ciężkiego kalibru. Masz za sobą spore doświadczenie w pracy architekta. Pracowałeś w różnych krajach i przy bardzo różnych projektach... Czy możesz rozstrzygnąć raz na zawsze, czy architekt jest artystą?
Na to pytanie nie da się niestety odpowiedzieć w prosty sposób. W ogóle mam wrażenie, że trzeba to rozpatrywać wielopłaszczyznowo... Cokolwiek ktokolwiek zaprojektuje z myślą o faktycznym zrealizowaniu tego projektu, musi przecież jednocześnie zapewnić pełną funkcjonalność budynku – on musi czemuś służyć, spełniać jakieś funkcje, choćby mieszkalne czy magazynowe. Architekt musi też zadbać o zgodność z przepisami i wreszcie o bryłę, wygląd konstrukcji.
Czyli według ciebie różnica między architektonicznym rzemieślnikiem a artystą polega na tym, co uważa za bardziej istotne – bryłę, czy funkcjonalność?
W pewnym uproszczeniu można przyjąć, że to właśnie różni artystę od rzemieślnika, chociaż ja osobiście wolę myśleć, że praca artysty zaczyna się tam, gdzie kończy się praca rzemieślnika. Obaj sprawiają, że budynek będzie technicznie poprawny, funkcjonalny i zgodny z przepisami. Artysta wykonuje dodatkową pracę, by osadzić te obiekty w kodzie kulturowym i społecznym. To dla mnie definicja sztuki w architekturze.
Zarysowałeś przed chwilą dualizm rządzący pracą architekta – z jednej strony twarde, inżynieryjne, praktyczne podłoże, a z drugiej strona artystyczna. Kim wobec tego jesteś ty?
To bardzo, bardzo trudne pytanie. Po pierwsze wydaje mi się, że nie mam wypracowanego jednego wzorca pracy. Czasami wydaje mi się, że mam, ale później zauważam, jak bardzo zmienia się on w zależności od projektu, nad którym akurat pracuję. Weźmy projekt metra: nie ma tu miejsca, żeby zacząć od idei albo od kwestii artystycznych. Stacja metra musi mieć swoje bebechy, musi mieć swoje instalacje, że o tunelu nie wspomnę, oraz spełniać założenia dotyczące bezpieczeństwa, przepływu pasażerów, szerokości, odporności ogniowej. To kręgosłup tej stacji. Jest niezmienny i konieczny, żeby ona w ogóle mogła funkcjonować. Reszta tak naprawdę ma tylko charakter oprawy tej bazy, tego kośćca. Z punktu widzenia funkcjonowania metra nie ma ona znaczenia. Nie oznacza to jednak, że oprawa nie jest ważna z punktu widzenia pasażerów i szerzej – dla tkanki miejskiej. Dlatego zbudowaliśmy nie tylko stacje metra – budynki – ale też całą narrację wokół nich, całą wizualną opowieść o tych miejscach, mając na względzie także to, gdzie na planie miasta się znajdują. Nie moglibyśmy jednak od tego wyjść – to w tym przypadku jedynie dodatek.

fot. Michał Orliński
W przypadku twoich projektów stacji metra ten „dodatek”, o którym mówiłeś jest jednak starannie przemyślany i zaprojektowany.
Zależało nam na tym, żeby już wjeżdżając na stację pasażer dobrze wiedział, gdzie jest. Dobrym przykładem będzie tu stacja Młynów. Każdy pasażer zauważy powtarzający się w wystroju stacji motyw koła. Jest ono zawarte w naprawdę wielu elementach. Tym najbardziej oczywistym, bo rzucającym się w oczy od pierwszej chwili jest neon z nazwą stacji. Jeśli mówimy o detalach, neon ten zasługuje na oddzielny rozdział. Pragnęliśmy, aby sprawiał wrażenie przyjaznego i bardzo miękkiego. Żeby osiągnąć zamierzony efekt, zaprojektowaliśmy całą typografię mając na myśli właśnie tę jego przyjazną krągłość. Idąc dalej tropem szczegółów, nawet na poziomie antresoli, czyli tam, gdzie zwykle sprzedaje się zapiekanki, rajstopy i bilety, wprowadziliśmy motywy koła. W tym wypadku mowa o ogrodzeniu strefy biletowej. Zdecydowaliśmy się na przezroczyste szklane obudowy. Żeby jednak nikt na nie nie wpadał przez przypadek, oznaczone zostały niebieskimi kółkami pasującymi do identyfikacji wizualnej stacji Młynów. Podobnie zrobiliśmy z pawilonami wejściowymi do metra. Chodzi o to, żeby nawet ludzie, którzy nie znają Warszawy albo przysypiają w komunikacji miejskiej zorientowali się gdzie są, przelotnie rzucając okiem. Temu właśnie służy mocna identyfikacja wizualna.
Projektowanie stacji metra to jednak specyficzna praca. Chyba nie w każdym projekcie trzeba spełnić aż tyle wymogów prawnych i konstrukcyjnych?
W projektach, w których nie ma zdefiniowanej wcześniej, sztywnej struktury, staram się równolegle myśleć o formie, idei i funkcji. Ostatnio w ramach zespołu projektowego, w którym pracuję, braliśmy udział w konkursie na schronisko na górze Lubań. I tu jednak nie mieliśmy pełnej swobody. Schronisko musi przecież spełniać konkretne funkcje, a zatem musi też mieć pewną strukturę i spełniać wymogi prawne. Z jednej strony nie chcieliśmy jednak, żeby nasza propozycja przypominała klasyczne schronisko, z drugiej zaś chcieliśmy, żeby wtapiała się otoczenie. Żeby na pierwszy rzut oka była „stąd”, ale była też „jakaś”. Dlatego w tym przypadku wyszliśmy z dwóch stron naraz, zarówno od kwestii formalnych, jak i od idei. Udało się je połączyć gdzieś na środku. Nierzadko jednak architekci zaczynają od idei i dopiero później starają się nagiąć do niej resztę projektu, także pod względem formalnym. Z różnym skutkiem. Z mojej perspektywy najważniejsze jest jednak, żeby budynek był sensowny i żeby otoczenie z tym budynkiem wyglądało lepiej niż bez niego. Przepis wydaje się prosty, ale wymaga to sporo wysiłku. Marzy mi się, żeby więcej architektów kierowało się tą zasadą.
Dobry projekt jest kluczowy, ale ostateczną decyzję o tym co i jak zostanie wybudowane chyba i tak podejmuje inwestor? Ile w finalnych budynkach jest architekta, a ile inwestora?
Żaden budynek nie powstanie bez pieniędzy. Te kwestie można porównać do zależności rządzących produckją filmową. Aby powstał film, oprócz reżysera, scenarzysty i innych, potrzebny jest też producent, który umożliwia realizację dzieła. Tak jest też w przypadku tworzenia budynków – jest to praca nie jednego, a całej grupy ludzi. Oni wszyscy mają wpływ na ostateczną formę.
Podobnie jak znani reżyserzy przy tworzeniu filmów, tak i architekci z najwyższej półki mają możliwość wybrania sobie z kim chcą pracować. W tym także wybrania sobie inwestora, który zrealizuje ich pomysły, nawet te najbardziej nowatorskie. Z drugiej strony często jest też tak, że żeby zdobywać doświadczenie, czy po prostu mieć pracę, artyści muszą iść na kompromisy i godzić się na wizje inwestora – swojego „mecenasa”.

fot. Michał Orliński
Jak w ogóle architekt staje się architektem? Odpowiedz na swoim przykładzie.
Można powiedzieć, że moja kariera rozpoczęła się na dobre, kiedy wygrałem konkurs na koncepcję architektoniczną stacji drugiej linii warszawskiego metra. To pewne uproszczenie, ale chyba dość trafne. Oczywiście wcześniej już projektowałem, ale zaliczam to bardziej na konto rozwoju jako architekta. Zbierałem wtedy doświadczenia, uczyłem się samego siebie. Odkrywałem co mnie tak naprawdę interesuje, na czym mi najbardziej zależy, co czuję i jak mogę to najlepiej przenieść na obszar pracy.
Wspominam o konkursie dla warszawskiego metra jako o początku mojej kariery, bo to był pierwszy duży projekt, przy którym mogłem zaproponować swoje rozwiązania. Zespół utworzony przez Łukasza Górzyńskiego, w ramach którego stanąłem do konkursu był bardzo otwarty, słuchaliśmy się nawzajem i dyskutowaliśmy. Z perspektywy czasu trudno mi powiedzieć, czego się spodziewaliśmy startując w tym konkursie. Mimo, że mieliśmy przeciw sobie bardzo silną konkurencję, uznaliśmy w pewnym momencie, że nic nie ryzykujemy, możemy tylko wygrać. Udało się. Wtedy poczułem, że naprawdę jestem architektem. Że coś, co wymyśliłem, będzie odtąd służyło ludziom.
W filmach i w serialach zwykle jest tak, że jeszcze na studiach okazujesz się geniuszem rozchwytywanym przez międzynarodowe korporacje, ale idziesz wszystkim na przekór, zakładasz własną firmę, łapiesz kontrakty za miliony i zaczynasz budować wieżowce.
Telewizja i kino to fikcja i przy tym zostańmy. Zanim zaangażowałem się w projekt dla metra, przez rok pracowałem w biurze projektowym w Holandii. Wcześniej w ramach Erasmusa zakwalifikowałem się na staż w biurze w Rumunii. Początkowo nie byłem zachwycony. Chciałem jechać do Anglii, Walii albo Niemiec, jak wszyscy znajomi, ale Rumunia okazała się strzałem w dziesiątkę. Trafiłem do przepięknej miejscowości Suczawa, pod opiekę bardzo dobrego architekta, który przekazał mi gigantyczny zasób wiedzy. Potem było jeszcze stypendium w Neapolu. Tam poznałem włoskie podejście do architektury – bardzo artystyczne. Spędziłem też dwa lata w fantastycznej pracowni w USA, a konkretnie w Seattle. Rumunia, Włochy, Holandia czy Stany – chłonąłem wszystko jak gąbka.
Po powrocie do Warszawy miałem już spore doświadczenie. Do tego bardzo różnorodne. Zarabiałem jednak projektując wnętrza i pracując jako asystent kucharza we włoskiej restauracji. Kończyłem też pracę dyplomową. Życie to nie film. Zdarza się, że absolwenci architektury, którzy chcą pracować w zawodzie całymi latami nie dostają szansy, żeby się wykazać. Inni z kolei wygrywają konkurs za konkursem, a i tak nie są w stanie się wybić. Sukces, zarówno tu jak i w innych branżach, to wypadkowa talentu, uporu i szczęścia. Ja je miałem.
Masz wrażenie, że współczesna architektura jest kontrowersyjna? Wielu uznanych architektów dostaje nagrody za budynki, które wzbudzają mieszane uczucia mieszkańców i użytkowników. Czy ludzi trzeba po prostu edukować?
Nie znam projektu współczesnego budynku, który przed realizacją zbierałby same pozytywne recenzje. Każda osoba ma prawo do swojego zdania i swojego gustu. Nie widzę powodu by narzucać społeczeństwu jedyną słuszną wizję architektury. Faktem jest jednak, że podobnie jak z innymi dziedzinami sztuki, często dzieła określane jako współczesne, nie znajdują uznania współczesnych im ludzi. Włączane są w kanon dopiero kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat później, kiedy zostaną zauważone, opisane i ocenione przez historyków sztuki. Z perspektywy architekta, trzeba więc robić swoje najlepiej jak się umie, z nadzieją, że budynki przetrwają próbę czasu i prędzej czy później – ale najlepiej prędzej – zyskają uznanie w oczach społeczeństwa.
Z drugiej strony, z radością podpisałbym się pod wnioskiem o wprowadzenie do szkół jakiejś formy edukacji estetycznej czy architektonicznej... Tak żeby już dorastając, ludzie rozumieli kod kulturowy i otaczające ich rozwiązania przestrzenne. Żeby nauczyli się z nich korzystać i stali się wreszcie partnerami do dyskusji z architektami i planistami. Jaka jest alternatywa? Były kiedyś czasy, kiedy wyburzano barokowe lub klasycystyczne kamienice, argumentując, że szpecą miasto. Nie wpisywały się bowiem w ówcześnie, powszechnie uznaną estetykę. Pół wieku później płakano za utraconymi skarbami architektury.

fot. Michał Orliński
Jak oceniasz obecne budownictwo mieszkaniowe? Miniona epoka, często bardzo krytykowana, dbała przynajmniej o infrastrukturę. Dziś niestety nie widać szerszego planu. Słyszy się natomiast o kuriozach w postaci dwudziestometrowych kawalerek „dla młodych” za 400 tysięcy złotych...
Jesteśmy w sytuacji, w której nasz rynek łączy wszystkie najgorsze cechy minionej epoki, takie jak niska dostępność mieszkań i ich niski standard, z najgorszymi patologiami dzikiego wolnego rynku. To sprawia, że w ramach obowiązującego prawa powstają koszmarnie drogie, dwudziestometrowe klitki nazywane marketingowo „apartamentami na wynajem”.
Buduje się je, ponieważ jest popyt na takie twory. To my sami – konsumenci – go nakręcamy. Pocieszający jest fakt, że to tylko wycinek naszego rynku. Bardzo medialny, ale wciąż tylko wycinek. Tę chorą tkankę, trzeba by było wyciąć odpowiednimi przepisami...
Na szczęście, coraz większa grupa klientów jest świadoma swoich potrzeb i szuka bardzo konkretnych nieruchomości – nie można ich zadowolić byle czym. Dzięki temu coraz więcej sprzedawanych mieszkań to lokale oferujące wartość dodaną w postaci dobrej architektury.
Co do urbanistyki, nie chciałbym nawet podejmować tematu. Od momentu zliberalizowania dostępu do zawodu urbanisty, status planowania przestrzennego w niektórych gminach to równia pochyła.
Kiedy cię słucham przypominają mi się Oskar i Zofia Hansenowie i zastanawiam się, czy dzisiejsi architekci w Polsce w ogóle badają potrzeby mieszkańców i użytkowników budynków, które projektują?
W ramach pracy dyplomowej zaprojektowałem wieżowiec, w którym znajdował się areszt śledczy. Zamysł był o tyle ciekawy, że miał być on połączony ze służącym lokalnej społeczności domem kultury. Po godzinach pracy placówka miała służyć aresztantom jako biblioteka i miejsce ich ekspresji artystycznej. To dość szalony pomysł, ale mój promotor był nim zachwycony. Zjeździłem w tym celu tysiące kilometrów i odwiedziłem wiele polskich zakładów. Oglądałem, jak działają w praktyce, jak funkcjonują w nich więźniowie i skonfrontowałem wszystko z rozporządzeniem ustalającym jak powinny wyglądać tego typu placówki. Wielokrotnie wysłuchiwałem jak ważną rolę w pracy z osadzonymi przygotowującymi się do powrotu do społeczeństwa odgrywa kultura. Ten wniosek wpłynął na cały projekt. Mimo szalonych pomysłów mój dyplom został bardzo ciepło przyjęty. Dostał kilka nagród krajowych, był także eksponowany na wystawie „Plany na przyszłość”.
Odpowiadając jednak na twoje pytanie: tak, tworząc budynek, architekt powinien jak najlepiej poznać i zrozumieć potrzeby użytkowników. Czy jednak wszyscy przykładają się do tego równie mocno?
Czy polska współczesna architektura odbiega bardzo od światowej? Czy jest może jakaś polska specyfika? Mamy być dumni, czy raczej wpadać w kompleksy?
W takiej Holandii wspólnota mieszkaniowa, nawet kiedy planuje tylko wymianę drzwi w lokalach mieszkalnych, zatrudnia architekta, który pisze krótką instrukcję. W efekcie nowe drzwi są w kolorach, które pasują do siebie i do budynku. A u nas – wiadomo – każde drzwi w innym kolorze. Analogicznie budynki w ramach jednej spółdzielni mieszkaniowej, mimo, że decyduje o tym jeden zarząd, są u nas one we wszystkich kolorach tęczy. I nikogo to nie dziwi. Przywykliśmy.
Jest jednak w Polsce także i druga strona medalu – wysokiej jakości architektura, która nie ma absolutnie żadnych kompleksów względem architektury europejskiej czy światowej. Świadczy o tym też wiele nominacji do różnych nagród, które otrzymują polskie projekty. W tym między innymi nominacja do nagrody Miesa van der Rohe dla projektowanych przeze mnie stacji metra.
Teraz musimy tylko zadbać, żeby jakościowa architektura była egalitarna na poziomie zarządów spódzielni mieszkaniowych lub domów jednorodzinnych. A więc, żeby wykształcić więcej zdolnych architektów, ułatwiając tym samym dostęp do ekspertów i przyzwyczajając ludzi do myśli, że też mogą się takiego architekta poradzić, nie tylko stawiając budynek, ale także w drobniejszych kwestiach. To w końcu nagromadzenie detali tworzy obraz.

fot. Michał Orliński
Co sądzisz o krajowych konkursach? Dlaczego zapraszani są do nich i często wygrywają je międzynarodowe albo zagraniczne firmy? Czy w Polsce nie ma oryginalnych pomysłów?
Udział firm z zagranicy w krajowych konkursach to nie problem. Wychodzi to tylko całemu środowisku na zdrowie. Dzięki temu dostajemy dostęp do szerszego zasobu wiedzy i bogatego doświadczenia. Działa to zresztą w obie strony, Polacy też biorą udział w międzynarodowych konkursach architektonicznych i nierzadko je wygrywają.
Niezmiennie na wysokim poziomie stoją prace architektów skupionych wokół Stowarzyszenia Architektów Polskich. Sam SARP też organizuje wiele uznanych konkursów, do których przystępują najlepsi. Co zaś się tyczy ich poziomu, jeżeli konkurs jest wyspecyfikowany przez specjalistów, z jasnymi i czytelnymi zasadami oceny i wiarygodnym jury, to nie martwiłbym się o wyniki i jakość złożonych prac.
Problemem są za to konkursy i przetargi organizowane przez instytucje, które nie są profesjonalnie przygotowane do tej roli i traktują te postępowania analogicznie do przetargu na papier toaletowy na potrzeby urzędu. Niestety w tak skomplikowanym i wpływającym na życie nas wszystkich procesie, jakim jest budowa budynku użyteczności publicznej, cena wciąż jest często jedynym wyznacznikiem wyboru projektanta.
Mówiliśmy o przeszłości, teraźniejszości i nieśmiertelnej sztuce. Powiedz proszę, jak widzisz przyszłość? Co chcesz jeszcze zbudować?
Obecnie skupiam się na dokończeniu drugiej linii warszawskiego metra i to jest mój priorytet na najbliższe lata. Mam jednak nadzieję, że w karierze trafi mi się projekt budynku użyteczności publicznej, w który będę mógł wkomponować wiele dziedzin sztuki. Nie lubię nudy. Chcę stworzyć projekt, który będzie ramą – płótnem dla rzeźbiarzy, malarzy, grafików czy artystów performatywnych. Takie mam marzenie.
A co z architekturą? Uważam, że nie powinna być sztywno zdefiniowana, tylko zapewniać dużą dozę elastyczności w sposobie jej użycia. Kładąc chodniki tam, gdzie użytkownicy sami wydepczą ścieżki, tworzymy budynek dla nich, a nie dla samych twórców. Właśnie tak chciałbym tworzyć.
Polecane
![Margaret: „Mój najgorszy moment w życiu był przypudrowany" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6023e1785c1a96788584631a/Margaret%20fot.%20%C5%81ukasz%20Jasiukowicz%204.jpg)
Margaret: „Mój najgorszy moment w życiu był przypudrowany" [wywiad]
![Jagoda Szelc: „Czy jest możliwe odczuwanie rozkoszy w świecie, który umiera?" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5fbe44f4e38ae905e5a4fe03/image0.jpeg)
Jagoda Szelc: „Czy jest możliwe odczuwanie rozkoszy w świecie, który umiera?" [wywiad]

„Śniłem cudze sny”. Rozmawiamy ze Sławomirem Idziakiem, wybitnym operatorem filmowym
![Margot: „Jesteśmy krajem, który kocha przemoc" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5f4fa464ec0d275e991adbf2/stop-bzdurom-margot-wywiad.jpg)
Margot: „Jesteśmy krajem, który kocha przemoc" [wywiad]
![Wpadki i absurdy życia codziennego. Rozmawiamy z rysowniczką Kamilą Szcześniak [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/603524c625d250731790a48f/b%C5%82e%CC%A8dy.jpg)
Wpadki i absurdy życia codziennego. Rozmawiamy z rysowniczką Kamilą Szcześniak [wywiad]
Polecane
![Margaret: „Mój najgorszy moment w życiu był przypudrowany" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6023e1785c1a96788584631a/Margaret%20fot.%20%C5%81ukasz%20Jasiukowicz%204.jpg)
Margaret: „Mój najgorszy moment w życiu był przypudrowany" [wywiad]
![Jagoda Szelc: „Czy jest możliwe odczuwanie rozkoszy w świecie, który umiera?" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5fbe44f4e38ae905e5a4fe03/image0.jpeg)
Jagoda Szelc: „Czy jest możliwe odczuwanie rozkoszy w świecie, który umiera?" [wywiad]

„Śniłem cudze sny”. Rozmawiamy ze Sławomirem Idziakiem, wybitnym operatorem filmowym
![Margot: „Jesteśmy krajem, który kocha przemoc" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5f4fa464ec0d275e991adbf2/stop-bzdurom-margot-wywiad.jpg)
Margot: „Jesteśmy krajem, który kocha przemoc" [wywiad]
![Wpadki i absurdy życia codziennego. Rozmawiamy z rysowniczką Kamilą Szcześniak [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/603524c625d250731790a48f/b%C5%82e%CC%A8dy.jpg)




