„Kto chciałby słuchać rad bandy dysfunkcyjnych kretynów?"
Emisja pierwszych odcinków w 1994 roku nie zwiastowała wielkiego sukcesu ,,Przyjaciół”. Choć serial chwalono za zobrazowanie buzującego energią wielkiego miasta i wierne oddanie aury lat dziewięćdziesiątych, część recenzentów narzekała na „wymuszone dowcipy" czy ,,mało błyskotliwe dialogi”, albo, tak jak Richard Zoglin z magazynu ,,The Time”, na stereotypowych, ubabranych uprzedzeniami, toksycznych bohaterów. Wszak choć finalnie ,,Przyjaciele” podbili ramówkę stacji NBC i na dziesięć lat rozsiedli się na kanapie w Central Perku, to każda powtórka serialu dobitniej ujawnia, że szóstka tytułowych postaci, po odarciu z filtra nostalgii, jest zwyczajnie nieznośna.
Upływ czasu a kanapa u Moniki
Zgodnie z konwencją sitcomu każdy z bohaterów reprezentuje określony typ postaci. Monika jest obsesyjną perfekcjonistką o dyktatorskich zapędach, a starszy brat Ross to nudnawy, gapowaty paleontolog przypominający ciepłe kluski. Zresztą w szóstym sezonie Monica poślubi najlepszego przyjaciela Rossa z czasów studiów, Chandlera, który maskujące niskie poczucie wartości ciętym dowcipem, podczas gdy Ross niezliczoną ilość razy zejdzie się i rozstanie z Rachel - rozpuszczoną licealną królową balu, robiącą karierę od kelnerki do specjalistki w branży modowej. Wreszcie mamy Joeyego, aktora o wielkim sercu (zwłaszcza do pizzy) i bardzo małym rozumku, a także ekscentryczną hipiskę Phoebe, autorkę przeboju ,,Smelly Cat”.
Przez dziesięć lat śledzimy ich miłosne rozterki oraz upadki i wzloty. Przez dziesięć sezonów popijamy z nimi kawę w ulubionej kawiarni, częstujemy się resztkami z fioletowej kuchni oraz dajemy się wessać bezpiecznej stagnacji i wzajemnym docinkom. Jak przystało na tradycyjny sitcom, fabuła" Przyjaciołach" opiera się gagach oraz żartach słownych i sytuacyjnych. Postaci nie przechodzą spektakularnych metamorfoz, nie zmieniają diametralnie poglądów, a plot twisty można zliczyć na palcach jednej ręki. Widzowi nie pozostaje więc nic innego niż poddać się temu prądowi beztroskiej rozrywki. I na tym w pewnym sensie polega urok „Przyjaciół".
Przestarzałe żarty i doza żenady
Mamy jednak 2021 i ta nieznośna lekkość bytu zaczyna bardziej ciążyć. W „Przyjaciołach" Black Lives Doesn’t Matter, a w aż oczy rzuca się jednolitość etniczna ówczesnego Nowego Jorku. Pewnemu youtuberowi niecałe dwie minuty zajęło wymienienie wszystkich ciemnoskórych postaci pojawiających się w serialu choćby epizodycznie... Podobnie jest w przypadku wątku LGBTQ, który nieustannie powraca jako jeden ze sztampowych żartów, jakże dalekich od współczesnych standardów. Żarty w kultowym sitcomie drwią w zasadzie ze wszystkich odstępstw od normy: Ross nie pozwala synkowi bawić się lalką Barbie, a nianią jego córki nie może być mężczyzna. Rozwój kariery Rachel okazuje się pretekstem do rozstania, a aluzja do licealnej otyłości Moniki, która z łapczywego nieatrakcyjnego potwora zmienia się w Courney Cox, powtarzana jest bez końca. W ,,Przyjaciołach” mężczyźni oglądają mecze z piwem w dłoni, a kobiety w ukryciu czytają erotyczne nowele i jedzą lody po rozstaniu. Wszystkie relacje z osobami spoza paczki to dla bohaterek polowanie na potencjalnego narzeczonego, a w przypadku mężczyzn szansa na seks.
Dodatkowo dochodzi jeszcze kwestia jakiegokolwiek ekonomicznego realizmu, który pozwoliłby kelnerce i kucharce na utrzymanie sporego mieszkania na Manhattanie. Przeciwnicy kultu wyrosłego wokół serialu oskarżają ,,Przyjaciół” o promowanie toksycznej męskości, obraźliwe żarty, przyzwolenie na przemoc seksualną i przywiązanie do konserwatywnych wartości. Z kolei obrońcy przytaczają przykłady postaci ekscentrycznych, lecz nie negatywnych: pierwszej żony Rossa, która zostawia go dla innej kobiety i ojca Chandlera, geja, występującego jako drag queen w klubach Las Vegas. Nie brzmi to jednak szczególnie imponująco.
Ulubieńcy publiczności to banda kombinatorów
Zwłaszcza, że ,,Przyjaciele” to produkt telewizji lat dziewięćdziesiątych, w której świat jest czarno-biały, a kwestie nieheterormatywnosci są po za ziemską orbitą. W telewizji ostatnia dekada XX wieku opiera się na bezpiecznych schematach, podziałach na to, co męskie i kobiece oraz przekonaniu, że ciężka praca jest gwarantem sukcesu, a wszystko co po za tym, zniknie obrócone w żart. Zresztą grube linie, który namalowani są bohaterowie, sprawiają, że bardzo łatwo przeoczyć ich wady. Bo szóstka postaci kombinuje, manipuluje i wymusza, nieustannie odwołując się do etosu przyjaźni jako usprawiedliwienia wszystkich niecnych zagrań.
O ile ignorancję i niepoprawność można zrzucić na karb tamtych czasów, najtrudniej jest obronić kwestię identyfikacji z tymi postaciami. Zapamiętani z dzieciństwa bohaterowie, do których niczym do najlepszych towarzyszy powracamy po latach, wcale tacy kryształowi nie są. A ich rzeczywistość w dobie klimatycznego kryzysu, pandemii, ekonomicznego realizmu czy różnorodności wydaje się totalnie abstrakcyjna. Można wręcz stwierdzić, że tytułowych przyjaciół oraz ich współczesnych rówieśników dzieli ogromna generacyjna przepaść, która bezczelnie prowokuje do podważania ikonicznego wizerunku serialu. Pytanie brzmi, ile lat minie, nim całkowicie spadnie z piedestału.
/tekst: Dominika Laszczyk/