Advertisement

Szczęśliwa, wolna, zdezorientowana i samotna. Taylor Swift ubarwia ból i robi to po swojemu [recenzja]

12-11-2021
Szczęśliwa, wolna, zdezorientowana i samotna. Taylor Swift ubarwia ból i robi to po swojemu [recenzja]

Przeczytaj takze

Fenomen Taylor Swift jest albo rozumiany, oklaskiwany i społecznie doceniany, albo wręcz przeciwnie – odrzucany. Nie ma niczego pomiędzy. Kreacja mainstreamowej odsłony dziewczyny z sąsiedztwa była już krytykowana, podważana w kontekście autentyczności, była też zachwalana jako pomysł i nowy nurt w historii kultury popularnej. Moja bardzo dobra znajoma powiedziała mi niedawno, że była wielką fanką Taylor za czasów jej przygody z muzyką country. Doceniała nie tylko to, że wokalistka mogła pochwalić się ciekawym głosem. Taylor rozkochała w sobie moją znajomą, samodzielnie tworząc utwory i nie zważając zbytnio na globalne notowania.
Jednak gdy Swift w 2012 roku wydała album „Red", moja koleżanka nie była zadowolona. Stopniowe odejście od wizerunku lukrowanej księżniczki country oraz dołożenie do nowych utworów kilku stricte popowych elementów sprawiły, że publiczność zaczęła na nowo definiować artystkę. Country? Pop? Country-pop? Chciano, żeby Taylor jasno się określiła, ale przecież wcale nie musiała tego robić. Nie musiała tłumaczyć chęci eksperymentowania i odkrywania nowych, bardziej chwytliwych dźwięków.
Dziewięć lat później zdecydowała się jednak to zrobić. 12 listopada wydała odrestaurowaną wersję „Red", do której ma pełne prawa. Wydanie płyty „Red (Taylor's Version)", podobnie jak jej poprzedniczki „Fearless (Taylor's Version)", jest najlepszym przykładem tego, jak walczyć o swoją pracę i nie dać za wygraną. Gdy przemysł muzyczny zrobił Taylor w balona, ta postanowiła pomalować go na czerwono i już na swoich zasadach, od początku wyśpiewać opowiedziane już historie.

Dlaczego „Taylor's Version"?

Taylor zdecydowała się jeszcze raz nagrać utwory, które wydała z ramienia wytwórni muzycznej „Big Machine Records". Jak większość gwiazd muzyki popularnej, nie miała ona pełni praw do nagrań, nie mogła grać swoich utworów tak, jak chciała, nie mogła też użyć ich jako ścieżki dźwiękowej do dokumentu „Miss Americana" na platformie Netflix. W większości przypadków surowe zapisy w kontraktach nie stanowią problemu, jednak gdy artysta nie dogaduje się z przedstawicielami wytwórni, wtedy zaczyna się prawdziwy kłopot. Taylor próbowała uzyskać materiał z sześciu albumów na własność, ale jej prośby spaliły na panewce.
Wokalistka dobrze dogadywała się z właścicielem swojej pierwotnej wytwórni, Scottem Borchettą. Gdy ten postanowił sprzedać „Big Machine" Scooterowi Braunowi, menadżerowi m.in Ariany Grande czy Justina Biebera, wszystko się zmieniło. Swift uznawała Scootera za wroga, głównie ze względu na jego bliskie stosunki z Kanye Westem, który w 2016 roku rozprzestrzenił fałszywe pomówienia i zmanipulowaną narrację, nawiązując do Taylor. Gdy ta oskarżyła Brauna i Justina Biebera o zastraszanie, Borchetta sformalizował sprzedaż wytwórni.
– Tak się dzieje, gdy podpisujesz umowę w wieku 15 lat z kimś, dla kogo termin „lojalność" jest tylko fragmentem umowy. Kiedy ten sam człowiek mówi, że muzyka ma wartość, ma na myśli wartość należącą do ludzi, którzy nie mieli udziału w jej tworzeniu, skomentowała Taylor na Tumblrze.
– Scooter pozbawił mnie dzieła życia, którego nie dano mi nawet odkupić. Moja muzyczna spuścizna znajdzie się w rękach kogoś, kto próbował ją zdemontować. Przez lata prosiłam, błagałam o możliwość odzyskania mojej pracy. Zamiast tego, zaoferowano mi powrót do [wytwórni] Big Machine Records i „odzyskanie" jednego albumu za nagranie każdego kolejnego, wyjawiła piosenkarka.
W tym momencie Taylor ma pełnię praw do albumów: „Lover", „folklore", „evermore", „Fearless (Taylor's Version)" i „Red (Taylor's Version)".
Swoje stanowisko w kwestii posiadania własnej pracy Taylor podtrzymała również odbierając w 2019 roku tytuł „Kobiety dekady", co roku przyznawany przez Billboard.

Loving him was Red

Odtworzenie „Red" z 2012 roku, podobnie jak nowa wersja „Fearless", może pochwalić się bardziej świadomymi aranżacjami. Powiedziałbym nawet, że cieplejszymi. Choć album przywodzi na myśl osobę ze złamanym sercem, opisuje ją w zestawieniu z jesienną aurą, co dla jednych może być dobijające, a dla drugich budujące. Taylor nazwała treść płyty „popękaną mozaiką uczuć". Pretensjonalne? Górnolotne? Na pierwszy rzut oka, a raczej ucha, tak. Dlatego niezwykle ważne jest utożsamienie z tekstami utworów. I nie ważne, czy napisała je niedoświadczona dziewczyna, czy ktoś, kogo uznalibyśmy za osobę, której nie wstydzilibyśmy się słuchać w towarzystwie znajomych.
Taylor zachowała wszystkie pierwotne utwory. Dodała nawet te, które nie znalazły się na wersji „Red" z 2012 roku. Tytułowa piosenka na przestrzeni lat stała się hymnem nastoletnich złamanych serc. I nie jest to w żaden sposób dziwne! Swift zgrabnie operuje słowami i nie można jej odmówić umiejętności chwytliwego konstruowania utworów. Wokalistka pisze własne teksty i rzetelnie się do tego przykłada. W „Red (Taylor's Version)" posługuje się kolorami, dzięki czemu opisuje blaski i cienie wyblakłej relacji. W legendarnym już „I Knew You Were Trouble (Taylor's Version)" dosadnie nazywa swój ból, aby w „I Almost Do (Taylor's Version)" zdradzić, że wie, co chce powiedzieć drugiej osobie, ale nie ma pojęcia, jak to zrobić. Utwór pokazuje, że stracone szanse stoją na równi z nadzieją, a przynajmniej z jej małym przebłyskiem.
Taylor zbudowała całą narrację albumu na jednym słowie, a właściwie na jednym kolorze. Z jednej strony gorącym i romantycznym, z drugiej upokarzającym, zdradliwym. I właśnie na tym polega fenomen Taylor. Artystka uratowała muzykę popularną, gdy ta stawała się płytka, przewidywalna. Dziesięciominutowa wersja piosenki „All Too Well", do której teledysk wyreżyserowała sama Taylor, idealnie wpasowuje się w ideę „purposeful pop". Przecież wszyscy spotkaliśmy na swojej drodze osobę, która powraca jak wygięty niczym łuk bumerang. Ale nie wszyscy jesteśmy przecież gwiazdami popu.
„Jak można wiedzieć wszystko jako osiemnastolatka, a nie wiedzieć nic w wieku dwudziestu dwóch lat?" – pyta Taylor w utworze „Nothing New". I choć w piosence towarzyszy jej kojący głos Phoebe Bridgers, nie udaje im się uzyskać odpowiedzi. Historia ma swój ciąg dalszy w „Babe" - utworze, który wydany jako singiel, na pewno byłby kolejnym sukcesem Taylor. Odbiorcy uwielbiają się utożsamiać, a „Babe" daje im taką możliwość. Bo w końcu kto nie wpadł w pułapkę niespełnionych obietnic? „Message In A Bottle" udowadnia, że nie ma takich osób i nie ma wyjątków, nawet w przypadku znaczeń ukrytych pomiędzy wierszami albo instagramowymi postami.

Kultura popularna a przemysł muzyczny

Wydaje mi się, że w pewnym momencie Taylor stała się marką odpowiedzialną za zaspokajanie gustów. Mówią, że o nich się nie dyskutuje, ale tak właściwie dlaczego nie? Powinniśmy dyskutować o gustach, nawet o muzycznych „guilty pleasures". Skoro nie mieliśmy oporów przed tym, aby śmiało nazywać Taylor „modliszką", nagrywającą popowe utwory o byłych partnerach i nieudanych relacjach, nie miejmy zahamowań, aby interpretować jej nowe muzyczne kroki. I przecież nie tylko jej. Problemy w związku Beyoncé i Jaya-Z, które Bey zdradziła w materiale z „Lemonade", czy burzliwa przeprawa Ariany Grande przez związek z Petem Davidsonem udowodniły, że lubimy, kiedy się dzieje. A szczególnie, gdy nie dzieje się szczególnie dobrze. Może dlatego ciągnie nas do przykrych historii, bo chcemy utożsamiać się ze złamanym sercem? Może mamy problem z idealizowaniem niezgrabnych związków?
Jedno jest pewne – upór Taylor Swift na stałe zapisze się w historii popkultury. Jej odwaga przypomina mi trochę nieugiętość Madonny, która wydając album „Erotica" (1992) przyczyniła się do szerszego pojmowania muzyki pop. Wielokrotnie tłamszone, dyskryminowane kobiety początku lat 90. przyswajały twórczość artystki w kontekście instruktażu. Opowieści zawarte na krążku kierowały w stronę dorastających dziewcząt przeróżne emancypacyjne hasła. Utwory uświadamiały, że damska część społeczeństwa nie musi być obiektem pożądania i uprzedmiotowienia. Dzięki teledyskom Madonny, kobiety zaczynały pielęgnować w sobie inną wizję relacji z mężczyznami. Seks traktowały jako narzędzie wyzwolenia, zaś społeczne kontakty ubogacały wypracowaną pewnością siebie.
Wiele razy spotkałem się z przekonaniem, że kultura popularna jest sztuczną, płytką i nastawioną na zarobek zagrywką. O ile z zarobkiem się zgodzę, o tyle nie uważam, żeby komercjalizm muzyki był czymś „płytkim". Andy Warhol nie chciał skupiać się przecież jedynie na tworzeniu sztuki. Pragnął żyć swoimi dziełami, dążył do przekształcenia codzienności w spektakl. Artysta wiedział, że jego autoportrety mogą wykreować stały obraz w mentalności odbiorców. Nie zamierzał biernie czekać na przyjście sławy – manierycznym zachowaniem i teatralnym usposobieniem lepił postać, za którą chciał uchodzić. Lokował w umysłach rozmówców wyuczone, skrupulatnie przemyślane regułki. Pożądał rozgłosu nie tylko dla swoich dzieł, ale przede wszystkim dla siebie samego. Warhol stał się prekursorem konstruowania stylu życia, zasłynął jako ojciec sztuki sławy i popartu. Obserwował szarą rzeczywistość, wyciągając z niej niebanalne piękno. Nie chciał być tam, gdzie świecą legendy. Postanowił przeistoczyć się w jedną z nich, bo szaleńczo kochał mrok Hollywood. Tworzył coś z niczego i pewnie dlatego uwielbiam jego kompulsywne zachłyśnięcie ideą sławy.
Produktywność kultury fanowskiej od zawsze posiadała zdolność zrzeszania. Wartości wyznawane przez Warhola niejako przenikają się z naukami brytyjskich studiów kulturowych. To właśnie one głoszą, że czynny konsument kultury przetwarza ją oraz interpretuje po swojemu, dzięki czemu wykorzystuje twory w innych kontekstach. Dokładnie w ten sposób powstają nowe, zmodernizowane wersje dzieł, które wypływają poprzez aktywizację odbiorcy. Obserwator kultury posiada moc kreowania nowych znaczeń - jeżeli interpretuje sztukę, jest jej częścią i przetwórcą. Nawet moja znajoma może się określić w ten sposób, chociaż (niestety) nie trawi koloru czerwonego. A to wszystko przez „dzisiejszą" Taylor Swift.
/tekst: Bartłomiej Warowny/
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement