Advertisement

[Z archiwum K MAG] „Niespecjalnie interesują mnie bohaterowie Marvela”, mówi Tomasz Włosok, jeden z najciekawszych młodych aktorów

Autor: Monika Kurek
27-09-2024
[Z archiwum K MAG] „Niespecjalnie interesują mnie bohaterowie Marvela”, mówi Tomasz Włosok, jeden z najciekawszych młodych aktorów
Ojciec zapisał go na boks, mówiąc, że życie jest walką. Ta lekcja nauczyła go, by się nie poddawać. Jego droga do aktorstwa była długa i wyboista, lecz kolejne premiery z udziałem Tomasza Włosoka dowodzą, że odrobił pracę domową.

Przeczytaj takze

Materiał pochodzi z numeru K MAG 108 Oblivion 2022.
Jesteś fanem superbohaterów. Którego z nich chciałbyś zagrać?
To bardzo szeroki temat. Niespecjalnie interesują mnie superbohaterowie Marvela, choć na pewno bycie częścią takiego świata to niesamowita przygoda. Kiedyś w rozmowie z moim przyjacielem doszliśmy do wniosku, że warto byłoby nakręcić film o Iron Fiście. To ciekawa postać, bo choć na pierwszy rzut oka Iron Fist jest bardzo zwyczajny, to wyróżnia go umiejętność przywoływania niezwykłej mocy. Lubię superbohaterów, którzy nie są bez skazy. Najbardziej jednak interesują mnie idealiści, tacy jak William Wallace z „Braveheart – Waleczne serce”, którzy głęboko w coś wierzą i przez całe życie próbują ten cel osiągnąć. Jestem fanem kina skłaniającego do refleksji. Takiego, które daje nadzieję, motywuje i sprawia, że robi się ciepło na sercu. Potrzebujemy tego i mam nadzieję, że uda się kiedyś nakręcić „Złego” Tyrmanda. Zasługujemy na bohatera takiego jak on.
Póki co częściej możemy cię zobaczyć w rolach antybohaterów. Jak wyglądała transformacja w Nikosia z filmu „Jak pokochałam gangstera”?
Przygotowania do tego projektu trwały rok. Nie pasowałem wyglądem i posturą do założenia twórców, w związku z czym musiałem przybrać ponad dwadzieścia kilogramów. Udało mi się to dzięki codziennym treningom i specjalnie przygotowanej diecie. Moim zadaniem było jeść, spać i ćwiczyć.
Główna rola, ponad miesiąc na planie i fabuła przedstawiająca Nikosia na różnych etapach jego życia. Jak sobie z tym radziłeś psychicznie?
Zbudowałem tę postać na pewnym wyobrażeniu. Nie zależało mi na odwzorowaniu konkretnej osoby, bo nie o to chodziło. W drugiej połowie filmu jest scena, gdy Nikoś wychodzi z więzienia i przechodzi przemianę wizerunkową. Tam rzeczywiście wkradły się jakieś takie dziwne, niepokojące demony i z tego okresu wychodziło mi się najciężej. Udało mi się to dopiero po premierze.
Co pomagało ci odzyskać równowagę?
Biegałem z córką po domu i śpiewaliśmy piosenki. Rodzina to skarb, który należy pielęgnować, zwłaszcza kiedy wykonuje się zawód mocno nastawiony na siebie. Często to właśnie dzięki rodzinie stąpamy twardo po ziemi i nie rozpieszczamy za bardzo naszego ego. Aktorstwo wiąże się z pewnego rodzaju narcyzmem, który jest piękny i ciekawy, ale też zdradliwy.
Zazwyczaj wiąże się też z wychodzeniem poza swoją strefę komfortu.
Grając Nikosia, mogłem poszaleć i dać upust zalegającej we mnie energii. Często jesteśmy przyzwyczajeni do tłamszenia emocji, które dzięki takim projektom można rozładowywać. Poza tym uwielbiam aktorstwo, bo stawia mnie w różnych skrajnych sytuacjach.
To była twoja najbardziej wymagająca rola?
Tak, i to w dodatku na tak dużą skalę. Wcześniej zrobiłem film „Piosenki o miłości”, w którym z Justyną Święs gramy główne role, ale w „Jak pokochałam gangstera” wszystko zależało od kreacji Nikosia. Potwornie się tym stresowałem, bo gdybym nie podołał, cała odpowiedzialność spadłaby wyłącznie na mnie.
Twoja droga do aktorstwa była dość burzliwa. Za pierwszym razem odesłano cię z akademii aktorskiej z kwitkiem.
Gdy miałem czternaście lat, tata zapisał mnie na sztuki walki, mówiąc, że będę boksował się przez całe życie. Wtedy nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi. Nauczyło mnie to jednak, że mogę wątpić, ale nie wolno mi się poddawać. Przynajmniej dopóki nie upadnę na deski i coś rzeczywiście się nie uda.
Odzwierciedlają to również twoje wybory. Czy zajęcia teatralne pomogły ci się otworzyć?
Przedtem miałem okazję zaprezentować swoje umiejętności tylko kilku osobom. Kiedy pojechałem do Krakowa na studium przygotowawcze i skonfrontowałem się z grupą rówieśników, doszedł do tego element konkurencji. To stresujące, a zarazem ekscytujące, ponieważ wiąże się z ciągłym poddawaniem ocenie i tylko od nas zależy, jak sobie z tą krytyką poradzimy. Mnie to na przykład ciekawi. Właśnie dlatego lubię czytać recenzje i wcale nie robię tego tylko po to, żeby przeczytać akapit o Włosoku. Interesuje mnie odbiór całego dzieła, choć wiadomo, że trzeba mieć do tego dystans.
fot. Klementyna Dulak (@klemdulak)
A co jeżeli pochwały zbierają wyłącznie poszczególne kreacje aktorskie?
Oczywiście, możemy kochać i chwalić aktorów, ale są oni elementami większej całości. Funkcjonują w symbiozie – jedno bez drugiego nie istnieje. A przynajmniej bardzo chcę wierzyć, że tak jest.
Gotowość do konfrontacji to bardzo ważna umiejętność. Obecnie mierzy się z tym wiele środowisk, co wpływa między innymi na zmianę standardów. Czy zaobserwowałeś takie zjawisko w świecie filmu?
Plany filmowe są dużo mniej zhierarchizowane niż wcześniej. Młodzi ludzie nie boją się zabierać głosu i mają poczucie, że mogą powiedzieć „nie” lub nie zgodzić się na coś, co jest sprzeczne z ich wartościami. Zwłaszcza jeżeli nie było to zawarte w scenariuszu i ktoś po prostu próbuje wywrzeć na nich presję. Ludzie szanują siebie nawzajem, a kwestionowanie pewnych rzeczy nie jest postrzegane jako gwiazdorzenie.
Sporo chyba też zależy od reżysera, prawda?
Niektórym zależy wyłącznie na realizacji scenariusza, inni wolą eksperymentować. Obie wersje są dobre. W pierwszym przypadku podzielasz wizję reżysera, w drugim współtworzysz ten świat wraz z nim – i to też jest piękne. Ja wolę współtworzyć niż odgrywać. Jeżeli jednak dołączam do jakiegoś projektu, robię to dlatego, że wierzę w to, co dany reżyser chce pokazać. W końcu to jego film i on wie, jaką historię pragnie opowiedzieć.
Standardem powoli staje się obecność na planie koordynatorek intymności. Czy były one do waszej dyspozycji podczas pracy na planie Netfliksa?
Tam akurat nie. Dopiero niedawno miałam okazję współpracować z koordynatorką po raz pierwszy i uważam, że to bardzo potrzebny zawód. Opiera się na określaniu tego, co jest przekroczeniem, dzięki czemu wiesz, na co możesz sobie pozwolić i czego oczekuje twój partner. Obecność koordynatorki na planie daje aktorom poczucie bezpieczeństwa, a to jest przecież w naszej pracy najważniejsze. To zawód przyszłości. Czasem zastanawiam się jedynie, jakie przełożenie mają te wytyczne w przypadku mocnych i kontrowersyjnych scen.
Z drugiej strony cały czas przewijają się zarzuty o poprawności politycznej. Pojawiły się na przykład w kontekście czarnoskórych elfów w serialu „Władca pierścieni” Amazona czy mniej seksownej Loli w nowej wersji „Kosmicznego meczu”. Słusznie?
To zależy. Jeśli twórcy przedkładają parytety nad dobro filmu, widzowie mogą wyczuć, że chodzi o poprawność polityczną lub wywołanie kontrowersji. Natomiast jeżeli nie wpływa to negatywnie na historię, to dlaczego nie? Dobrym przykładem są filmy o Jamesie Bondzie. Wiele osób ma na temat tej postaci pewne wyobrażenie i nie mieści im się w głowie, że mogłaby ją zagrać kobieta lub osoba czarnoskóra. Jestem zwolennikiem przełamywania stereotypów, tylko trzeba to robić z głową. Żyjemy obecnie w zupełnie innych czasach. Kiedyś pewne rzeczy wydawały nam się abstrakcyjne, ale dziś są zupełnie normalne i nikt nie ma z tym problemu, bo dzięki nim jest lepiej. Nie chodzi o to, żeby się kłócić, tylko o zastanowienie się, dlaczego tak jest, i skłonienie ludzi do myślenia. Jesteśmy różni i mamy różne poglądy. To o wiele prostsze niż może się wydawać.
Skąd to się twoim zdaniem bierze?
Pewne wartości i tradycje są przekazywane pokoleniowo. Nasi rodzice nauczyli się tego od swoich dziadków i dawali nam najlepsze wersje siebie. Mimo tego mam wrażenie, że w przypadku starszych pokoleń nigdy nie jest to uznawane za wystarczające, bo zawsze znajdzie się ktoś młodszy, kto oczekuje czegoś więcej. To wywołuje sprzeciw i frustrację, co jest dla mnie zrozumiałe. Powinniśmy szukać złotego środka, a nie narzucać drugiej stronie swoje poglądy.
Ale jak go znaleźć?
Wiele poglądów bierze się z niewiedzy. Jeżeli ktoś ma problem osobami LGBT+, to może po prostu nic nie wie na ich temat. Mimo tego rezerwuje sobie prawo, aby mówić im, żeby na przykład się nie afiszowały. Jakim prawem? Nie rozumiem tego. Znam za to kilka przypadków, gdy ktoś bliski ujawniał się jako osoba LGBT+ i bardzo szybko pojawiał się wniosek, że nie ma to wpływu na relację oraz to, jakim jest człowiekiem. Nie jesteśmy zerojedynkowi, nasza droga do szczęścia jest skomplikowana. Nieustannie także uczymy się siebie nawzajem.
A jak odnajdujesz się we współczesnej, zdominowanej przez technologię rzeczywistości? Nie jesteś szczególnym fanem mediów społecznościowych.
Chociaż korzystanie z mediów społecznościowych jest obecnie na porządku dziennym, dla mnie są one bardzo rozpraszające. Kompletnie mnie nie interesują i korzystam z nich trochę z przymusu. Moja partnerka prowadzi mi konto na Instagramie. Po premierze „Jak pokochałam gangstera” otrzymałem mnóstwo wiadomości. Było to dla mnie paraliżujące, nie umiałem się w tym odnaleźć. To może zostać odebrane jako ignorancja lub przejaw ego, lecz tak naprawdę zwyczajnie mnie przytłacza.
Media społecznościowe coraz częściej są wykorzystywane również do celów rekruterskich. Na przykład reżyser „Euforii” Sam Levinson znalazł na Instagramie Chloe Cherry wcielającą się w rolę Faye. Uważasz, że to dobry kierunek?
Jeżeli prowadziłbym media społecznościowe w zgodzie z samym sobą i w konsekwencji doprowadziłoby to do tego, że dostałbym wymarzoną pracę, bardzo bym się ucieszył. W moim przypadku odbyło się to jednak zupełnie inną drogą i uważam, że na tym etapie duża aktywność w social mediach byłaby dla mnie niekorzystna. Na pewnym poziomie obserwatorów media społecznościowe sprawiają, że cały czas funkcjonujesz w pewnym trybie. Obserwuję oczywiście różne strony, co wynika z mojego zainteresowania poszczególnymi tematami, lecz ja, jako Tomasz Włosok, nie mam w sobie na to przestrzeni. Poza tym odnosiłbym wrażenie, że się narzucam.
Miałeś kiedyś do czynienia z castingiem, który odbywał się w niecodziennych warunkach?
W trakcie pandemii nagrywaliśmy w domu materiały i wszystko odbywało się zdalnie, dzięki czemu nie było aż tak niezręcznie. Wysyłałem je i żyłem przez jakiś czas w błogiej nieświadomości. Dwukrotnie wziąłem udział w próbach na Zoomie, co było bardzo ciekawym doświadczeniem. Przed pandemią wszystko odbywało się bardzo tradycyjnie. To znaczy: przychodzisz na umówioną godzinę i robisz swoje.
Internet daje też możliwość realizowania niezależnych projektów, takich jak „Król dopalaczy”. Co cię w nim urzekło?
W przypadku „Króla dopalaczy” fundusze pozyskiwane są na crowdfundingu, co jest bardzo trudne. Przede wszystkim wymaga to ogromnego wysiłku i jest bardzo stresujące, a zarazem ekscytujące. Twórcy odpowiadają zarówno za koncept oraz casting, jak i za domknięcie budżetu. Jeżeli ostatecznie im się to udaje, to nie wiem, czy sukces zawodowy może smakować lepiej. To jest właśnie moim zdaniem pasja, gdyż potrzeba niezwykłego samozaparcia, aby postawić wszystko na jedną kartę. To, czy się uda i ten film wyjdzie, jest zupełnie inną kwestią. Chodzi o samo podejście i determinację, aby płynąć pod prąd i zrobić wszystko i zrealizować swoje marzenie. To powód, dla którego w ten projekt uwierzyłem. Przecież nie można mieć pretensji, że ktoś próbuje.
fot. Klementyna Dulak (@klemdulak)
Kult jednostki w mediach społecznościowych powoli przenosi się do wirtualnego świata metawersum i NFT. Wydajesz czasem pieniądze na rzeczy, których nie możesz mieć fizycznie?
Zdarza mi się grać w gry i inwestować na przykład w customizowanie swojego bohatera. Sprawia mi to satysfakcję, choć w każdej chwili mogę stracić zainwestowane pieniądze w przypadku awarii systemu lub przejęcia konta. Jestem w stanie uwierzyć, że moda wirtualna to przyszłość i nie robi to na mnie wrażenia. Nie myślę, że świat się kończy, bo skończył się już dawno.
Zatem przyszłość jest bliżej niż myślimy?
Już tu jest, ale być może wciąż nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. Na tym to właśnie polega. Internet i media społecznościowe są obecne we wszystkich obszarach naszego życia, nie możemy się od nich oderwać nawet na spotkaniach w parku czy kawiarni.
Czyli po prostu nie ma dla nas nadziei.
No nie ma. A najgorsze, że oglądamy różnego rodzaju wizjonerskie filmy, które mają ukazywać surrealistyczną przyszłość, gdy tak naprawdę stoi ona tuż za rogiem. Przecież już żyjemy w świecie, który trzydzieści lat temu wydawał się abstrakcyjny.
Tomasz Włosok – jeden z najciekawszych i najwszechstronniejszych aktorów filmowych młodego pokolenia, ma na koncie niemal pięćdziesiąt ról filmowych. Laureat nagrody dla Najlepszego Aktora Drugoplanowego za rolę „Waldena” w filmie „Jak zostałem gangsterem”, przyznanej przez Jury Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Zagrał w ostatnim filmie laureata Oscara Andrzeja Wajdy „Powidoki” oraz w pierwszej oryginalnej polskiej produkcji Netfliksa „1983” w reżyserii Agnieszki Holland. Na premierę czekają: drugi sezon znakomitego serialu kryminalnego „Kruk” (Canal+) w reżyserii Macieja Pieprzycy z udziałem Włosoka i serial „Warszawianka” (HBO) w reżyserii Jacka Borcucha, film „Piosenki o miłości”, czarno-białym autorski projekt Tomasza Habowskiego, oraz wyczekiwana przez fanów „Jak pokochałem gangstera” druga część trylogii Macieja Kawulskiego.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement