W swojej twórczości dotykałaś problemu katastrofy ekologicznej już ponad 15 lat temu, czyli na długo przed tym, jak stał się jednym z głównych tematów debaty publicznej. Skąd wzięła się twoja troska o losy planety w czasach, gdy mało kto się tym przejmował na poważnie?
Agnieszka Brzeżańska: Stan środowiska dla nikogo nigdy nie był tajemnicą. Gdy byłam małym dzieckiem, robiliśmy w przedszkolu rysunki przedstawiające dymiące fabryki, kopalnie, tworzyliśmy plakaty przypominające o tym, by nie zatruwać rzek. W podstawówce topiliśmy śnieg, by zobaczyć, jak bardzo jest zanieczyszczony. Poruszało się kwestie ekologiczne już w latach 70. i 80., naukowcy pisali listy do polityków, upominali się o ograniczenie zatruwania Ziemi. Niewiele jednak z tego wszystkiego wynikało. To, że teraz się wszyscy obudzili, mnie bardzo cieszy, bo lepiej późno niż wcale.
Przez lata panował dogmat postępu. Niszczenie środowiska naturalnego było wliczone w koszty rozwoju i uznawano ten stan rzeczy za normalny.
Podobnie było kiedyś z wykorzystywaniem kobiet czy zwierząt, przyjmowano to za oczywistość. Rabunkowa działalność człowieka to po prostu gwałt na przyrodzie. Książka „Granice wzrostu”, traktująca o widmie wyczerpujących się zasobów naturalnych, wyszła w 1972 roku, właśnie wtedy, kiedy się urodziłam. Niedługo po tym pojawiły się pierwsze raporty o globalnym ociepleniu i jego konsekwencjach. Kryzys ekologiczny nie jest zatem niespodzianką, nie spadł na nas jak grom z jasnego nieba, to efekt naszych wyborów cywilizacyjnych. Niektórzy uważają, że korzenie tych wyborów sięgają aż Babilonu. Przestaliśmy się identyfikować jako część natury i środowiska, nie dostrzegaliśmy, że należymy do ekosystemu.
Cała Ziemia parkiem narodowym, widok wystawy, Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego, Oddział Muzeum Narodowego w Warszawie, fot. Szymon Rogiński
Świat realny przenosi się w wirtualny, ludzie odrywają się od cielesności i materialności. A przecież ten wirtualny świat jest zależny od prawdziwego. Wielkie serwerownie i magazyny danych muszą gdzieś stać, być jakoś chłodzone, potrzebują naturalnych zasobów, których może zabraknąć.
Kapitalizm i jego reprezentacje w postaci systemu finansowego czy korporacyjnego można postrzegać jako bezcielesne byty, które walczą z życiem biologicznym na Ziemi.
Masz poczucie, że świat może zaraz runąć?
Całe życie mam takie poczucie, ale najprawdopodobniej tak się nie stanie. Procesy przemian są rozłożone na dłuższy czas niż ludzkie życie, które w skali wszechświata jest bardzo krótkie.
Gdy sięgnie się do dawnych książek i pism, widać, że właściwie od zawsze pojawiało się u ludzi myślenie, że to już koniec, przebrała się miarka, zbliża się koniec kultury i cywilizacji. Może przesadzamy?
Wiemy z historii, że wielkie i panujące niepodzielnie cywilizacje rzeczywiście upadają, jak choćby Cesarstwo Rzymskie, Imperium Inków czy na mniejszą skalę Wyspa Wielkanocna. Klęski ekologiczne naprawdę się zdarzają, ostatnio mogliśmy to obserwować podczas wielkich pożarów w Australii.
Ludzie przebudzili się z letargu, ale remedia wydają się niewspółmierne do skali problemu.
Mówi się, że to leczenie plastrem raka.
Przestajemy używać plastikowych słomek i reklamówek, co oczywiście jest godnym pochwały działaniem. To jednak nie postawy pojedynczych, zwykłych obywateli w największym stopniu decydują o niszczeniu środowiska, tylko wielki biznes i rządy.
Przysłowiowe słomki nie są sednem problemu, jest nim cały system, to, jak sobie wyobrażamy rzeczywistość. Dopóki gospodarka rabunkowa będzie dominowała, nie zatrzymamy zmian klimatu. Pozostaje cierpliwe edukowanie nas samych i następnych pokoleń oraz wymuszanie na rządzących podjęcia radykalnych działań.
Bez tytułu, 2017; ceramika wypalana w ognisku, Różdżki ergonomiczne; 2015, ceramika, Bez tytułu, 2015, fot. Szymon Rogiński
Co artysta powinien robić w obliczu katastrofy klimatycznej?
Powinien robić swoje, uczciwie to, co uważa. Każdy jest odpowiedzialny za swoje wybory.
Częścią niedawnej wystawy „Raport” Diany Lelonek w Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy był zamontowany na stałe na dachu panel słoneczny zasilający ekspozycję. Symbolicznie został nazwany „katalogiem powystawowym”. Co sądzisz o takich działaniach? Sztuka powinna ulegać dyktatowi użyteczności?
Artyści robią takie gesty odkąd pamiętam. Świetny był ten pomysł, uwielbiam tę artystkę, ale nie jest to radykalna nowość, tylko sensowny pragmatyzm. Należy zauważyć, że Diana Lelonek jest konsekwentna w swojej aktywistycznej, proekologicznej postawie. Gdyby to zrobił inny artysta, wcześniej obojętny na kwestie ekologiczne, byłoby to działanie w duchu virtue signalling, polegającym na ostentacyjnym, koniunkturalnym pokazywaniu np. w mediach społecznościowych, jakim jest się dobrym i szlachetnym człowiekiem.
Ekologia jest nośnym tematem, więc zapewne wielu artystów odczuwa teraz pokusę, by się na nim wybić.
Jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej. Warto zakorzenić swoje prace w czymś autentycznym, w swoich doświadczeniach i przemyśleniach, pracować z realną materią, a nie bezrefleksyjnie przetwarzać to, co jest modne.
To właśnie modne tematy zdobywają największy poklask.
Wiadomo, że im bardziej coś jest nowatorskie, wymagające większej wiedzy, nieoswojone wizualnie i intelektualnie, tym będzie mniej popularne. Największy rozgłos zyskują naśladowcy i popularyzatorzy tego, co się wykształciło w niszy, przedstawiający to w przystępny sposób.
Utrzymujesz się bez problemów ze sztuki?
Należę do szczęśliwców, którzy od początku praktyki artystycznej są w stanie za to przeżyć. Oczywiście łączy się to z brakiem własnego domu, niemożnością założenia rodziny, brakiem ubezpieczenia zdrowotnego i emerytury, ale tak, udało mi się, i jest to ogromny sukces. Nie każdego stać na podjęcie takiej decyzji i zaufanie swojemu powołaniu, nie każdemu wystarcza wiary w to, że sobie poradzi.
Niekoniecznie poświęceń. Wielu artystów nie ma wyboru, nie chce robić czegoś innego. Sztukę uprawia się dlatego, że ma się w sobie coś, co musi się wyrażać. Jeśli się nie wyraża, to człowiek jest bardzo nieszczęśliwy. Co prawda przy tym samym wkładzie talentu, pracy i inteligencji jest masa zawodów, w których można liczyć na dużo lepsze zarobki i wygodniejsze życie. Ja nie potrafię się odnaleźć w sytuacji podporządkowania komukolwiek. Bardzo wcześnie to sobie uświadomiłam i się tego trzymam. Jeśli znajduję się w sytuacji, którą wyczuwam jako hierarchiczną i wymuszoną, to po prostu nie zrobię swojej pracy dobrze i nikt nie będzie zadowolony.
Gdy jesteś zapraszana na wystawy, nie czujesz presji?
Czuję presję deadline'u i tego, żeby się nie ośmieszyć i nie rozczarować osób, które mi zaufały. To bardzo duża presja, jednak nie opresyjna.
Elf, 2019, ceramika szkliwiona; Zachód słońca, 2019, wideo, fot. Szymon Rogiński
Ciekawi mnie twój stosunek do rzeczywistości…
Rzeczywistość jest halucynacją. W każdej formie, nawet najbardziej realistycznej, są na to dowody naukowe.
Z jednej strony uciekasz w stronę natury, z drugiej bacznie obserwujesz to, co się dzieje w kwestiach społeczno-politycznych.
Na pewno nie uciekam w stronę natury, słowo „ucieczka” tu nie pasuje. W naturze jesteśmy cały czas, nawet w centrum dużego miasta. Polecam książkę „Beyond Nature and Culture” Philippe'a Descoli, w której udowadnia, że nie ma dychotomii między naturą a kulturą. Faktem jest, że gdy mam dość wszystkiego, jadę gdzieś w chaszcze i to pomaga. Co roku latem z moją przyjaciółką Ewą Ciepielewską prowadzimy rezydencję „Flow/Przepływ” dla artystów na rzece – pływamy na drewnianym galarze Wisłą. To świetny moment, by praktykować to, w co wierzymy wspólnie z innymi.
Przez minione 20 lat miałaś wiele wystaw za granicą - od Nowego Jorku, przez Bazyleę, po Tokio. W Polsce zaledwie kilka. Z czego to wynika?
Miałam szczęście, że spotkałam ludzi, którzy rozumieli moje prace i którym się one podobały. Wystawiam się tam, gdzie mnie zapraszają.
Byłaś za postępowa na polski świat sztuki?
Możliwe, że byłam poza spektrum modnych tematów w tamtym czasie.
Jak się ma polski świat sztuki?
Uważam, że jest rewelacyjny. Mamy świetnych artystów i kuratorów, bardzo dużo dobrych wystaw w instytucjach. Kilka muzeów jest na światowym poziomie, jak Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Królikarnia, Galeria Arsenał w Białymstoku, Galeria Bielska czy BWA w Zielonej Górze i wiele innych. Robią niesamowite rzeczy za bardzo niskie budżety.
Dużo podróżujesz, również do bardzo mało znanych zakątków świata. Chciałaś gdzieś się zatrzymać na dłużej?
Gdziekolwiek nie jesteśmy, zawsze pozostajemy we własnym ciele. Od tego, jak się w tym ciele czujemy, zależy jaką mamy relację z miejscem, którym przebywamy. Trzeba się skupić na swoich myślach, zachowaniach i relacjach z ludźmi wokół. Miejsce przebywania to sprawa drugorzędna. Rajów na Ziemi już nie ma.
Metafora wszystkiego, 2017, ceramika szkliwiona, lustro, fot. Szymon Rogiński
„Cała Ziemia parkiem narodowym”, tytuł twojej najnowszej wystawy, pokazywanej najpierw w Gdańskiej Galerii Miejskiej, a teraz w rozszerzonej wersji w warszawskiej Królikarni, to postulat?
Tak. Jakieś cele musimy sobie stawiać, ten jest warty marzeń. Niestety, podążając dalej dzisiejszą droga, sami siebie wyeliminujemy, więc ten postulat może się spełnić w negatywny dla naszego gatunku sposób. A marzenia realistyczne: nie cała, ale połowa Ziemi bez ingerencji człowieka, to jest do zrobienia.
Jeszcze niedawno to hasło brzmiało jak herezja, teraz wydaje się całkiem racjonalne.
Gdy dwa lata temu powstał ten tytuł, wydawał się odklejony i niezrozumiały. Długo dyskutowałam z wieloma osobami, czy to hasło ma w ogóle sens. Okazuje się, że jak najbardziej ma, bardziej niż się spodziewałam.
Jednym z głównych punktów wystawy jest rzeźba kobiety, z której waginy wypływa woda. Ocalenie jest w kobiecie? Ona jest życiodajnym strumieniem?
Na pewno, to ożywcze źródło nadziei. Kobiety, rośliny, mikroorganizmy i wszystkie inne ożywione i nieożywione części biosfery stwarzają rzeczywistość. Trzeba zacząć je szanować i doceniać.
Finlandią od niedawna rządzi koalicja pięciu partii kierowanych przez kobiety, na czele rządu też stanęła kobieta.
To tylko Finlandia. Popatrzmy na Chiny, USA z Trumpem czy Brazylię z Bolsonaro. Liczę na interwencję kosmitów…
Przed nami IV edycja Balu Dobroczynnego „Spragnieni piękna - Przyjaciele”, podczas którego będzie licytowana m.in. twoja praca.
Jestem ogromną fanką stowarzyszenia Przyjaciele MNW. To wspaniali ludzie, których działalność bardzo popieram. Ta chwalebna, społecznikowska inicjatywa działa na rzecz Muzeum Narodowego w Warszawie już ponad 100 lat, od 1916 roku. Pieniądze z aukcji zostaną przeznaczone m.in. na renowację pięknej rzeźby „Dusza odrywająca się od ciała” Xawerego Dunikowskiego, która stoi w Parku Rzeźby w Królikarni.
Zaproszeni do projektu artyści mieli stworzyć rzeźbę z kamienia. Opowiedz o swojej pracy przygotowanej na Bal Dobroczynny.
Zrobiłam marmurowy „Sigil”, czyli magiczny znak, kryjący w sobie zaklęcie dotyczące naszej relacji z naturą. Ten kamień był tak piękny sam w sobie, że postanowiłam moją ingerencję w niego ograniczyć do minimum, do powierzchownych zabiegów. Wypiaskowałam go, żeby podkreślić piękne, naturalne żyłkowanie i podążałam za tym wzorem.
Masz swój ulubiony materiał do tworzenia prac?
Nie, każda materia w sztuce jest świetna, nawet wirtualna i nieistniejąca.
Sigil, 2020, marmur brazylijski, fot. Ernest Wińczyk
Do 1 marca 2020 w Muzeum Rzeźby w Królikarni trwa indywidualna wystawa Agnieszki Brzeżańskiej, zatytułowana „Cała Ziemia parkiem narodowym”. 24 lutego podczas IV edycji Balu Dobroczynnego „Spragnieni piękna - Przyjaciele” w Muzeum Narodowym w Warszawie odbędzie się licytacja marmurowej rzeźby Brzeżańskiej, „Sigil”, powstałej specjalnie na tę okazję. Sigil to rodzaj magicznego symbolu, który przyjmuje formę splecionych ze sobą w zaklęcie liter i znaków. Słowo „sigil” pochodzi z łaciny (sigillum) i oznacza pieczęć. (...) Naprawcze działanie sigili ma opierać się na zakorzenianiu w nieświadomości pewnych ukrytych w przedstawieniu informacji, które następnie wymazane ze świadomych warstw umysłu pracują na korzyść jednostki lub społeczności. (...) Wielu artystów uważało, iż sigilem może być utwór artystyczny - obraz, powieść, melodia lub taniec. Sigile Agnieszki Brzeżańskiej są zbudowane z liter, nie próbujmy jednak odczytać ich treści, aby działały, muszą zostać zapomniane.
Agnieszka Brzeżańska (ur. 1972) – studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i Warszawie w Pracowni Malarstwa prof. Stefana Gierowskiego, a także na Tokyo National University of Fine Art and Music. Zajmuje się malarstwem, rysunkiem, fotografią, filmem i ceramiką. Swoje prace pokazywała m.in. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Hamburger Bahnhof w Berlinie, Museum of Modern Art w Dublinie i Kunsthaus Baselland w Bazylei.