Do niewątpliwych luksusów należeć będzie skuteczne chronienie się przed wielkimi upałami i skokami temperaturowymi, ale też jedzenie, którego produkcja zależy przecież od pogody. Czy jest się czego obawiać? Obserwowane obecnie aberracje pogodowe mają się pogłębić na przestrzeni następnych kilkudziesięciu lat. Jedyną drogą do ich zatrzymania (czy może raczej: ograniczenia) byłaby zrównoważona eksploatacja środowiska naturalnego, którego zasoby zwyczajnie nie są nieskończone.
Niestety, podczas gdy wiele osób decyduje się na podjęcie małych kroczków, które pozwalają im wieść bardziej świadomy styl życia, wielkie firmy, korporacje międzynarodowe oraz rządy krajów nie kwapią się, by wejść na ścieżkę zrównoważonego rozwoju (by wspomnieć tylko o szokującym wecie polskiego rządu podczas szczytu klimatycznego Unii Europejskiej, które powstrzymało planowaną redukcję emisji gazów cieplarnianych do zera netto). Co gorsza, niektóre robią to jedynie na pokaz, orientując się, że konsumenci oczekują ekologicznych rozwiązań biznesowych. Czy można winić za to samych konsumentów? Raczej nie, przecież każdy chciałby żyć bez przytłaczającej świadomości, że nasz domu umiera. Warto przy tym zauważyć, że rozwinięte państwa świata emitują do atmosfery 75 proc. gazów cieplarnianych, podczas gdy te najbiedniejsze jedynie 10 proc. Niestety, to właśnie najmniej winni poniosą największe konsekwencje – nie po raz pierwszy zresztą.
Philip Alston, ekspert ONZ zajmujący się prawami człowieka w najbiedniejszych regionach świata, przewiduje, że globalne ocieplenie wpłynie nie tylko na podstawowe prawa, takie, jak prawo do życia, dostępu do wody, jedzenia i dachu nad głową, ale może również podważyć rządy prawa i podstawy demokracji. Konkluzja jego raportu jest następująca: „idea praw człowieka może nie przetrwać ekologicznego wstrząsu” – należałoby dodać: wstrząsu, za który odpowiedzialność spoczywa wyłącznie na naszych barkach.
Ale prawa człowieka nie są jedyną dziedziną, która dziś musi liczyć się z następstwami kryzysu ekologicznego. Andrew Dobson już w 2007 roku przewidział, że przy obecnym modelu gospodarczym wszystkie dziedziny nauki będą musiały zjednoczyć się we wspólnym celu i skupić na zmniejszeniu skutków katastrofy środowiskowej.
Najdotkliwsza nauczka to ta doświadczana na własnej skórze. Ostateczną miarą wyborów podyktowanych ekonomiczną potrzebą nieskończonego wzrostu do dziś dzień pozostaje natychmiastowa, krótkookresowa korzyść materialna. Szkoda, że musieliśmy doprowadzić cały świat na skraj zagłady by zorientować się, że nauki ekonomiczne, tak pomocne przy wyznaczaniu krótkookresowych celów, są u podstaw wadliwe.