Jest szczerze, brutalnie boleśnie i momentami trochę depresyjnie. Przede wszystkim jednak jest to po prostu bardzo dobra płyta. Promowały ją takie utwory jak satyryczne „Dzień dobry, jestem z Polski” czy nostalgiczne „Fusy”, mierzące się z tematem mijającego czasu. Z okazji premiery krążka „Zeszyt drugi” spotkaliśmy się z Jakubem, aby nieco nadrobić. Nie zabrakło poważnych tematów, takich jak toksyczna męskość, ciężar upływającego czasu czy kultura alkoholowa w Polsce.
„Może po prostu jestem takim dziwnym typem”
Zacząłeś pisać tę płytę jeszcze w trakcie poprzedniej, prawda?
Moja debiutancka płyta ukazała się na wiosnę 2022, jakieś 2/3 tygodnie po wybuchu wojny w Ukrainie. Wtedy powstała część utworów, które teraz wychodzą. Potrzebowałem usiąść i przeprocesować emocje, które pojawiły się u mnie nie tylko w związku z moim debiutem, ale także tym, co działo się na świecie. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej, wybuch wojny. Okazało się, że nie żyjemy w takim świecie, w jakim myślałem, że żyjemy i że Polska wcale nie jest tak bezpiecznym miejscem na mapie świata. To wszystko się we mnie kotłowało i potrzebowałem formy wyrazu. A że używam do tego piosenek, to wróciłem do pisania.
Dalej mieszkam w Gliwicach, dalej robię różne rzeczy poza muzyką, ale przede wszystkim zaczęliśmy grać koncerty. Poszerzyliśmy skład zespołu, mamy nowego perkusistę, drugiego gitarzystę. Ostatniego lata graliśmy na Męskim Graniu i za każdym razem namiot był pełny. Trzy lata temu graliśmy na scenie 357 i pod sceną było kilkanaście osób. To są takie magiczne momenty, kiedy dociera do mnie, że ludzie słuchają tej muzy, znają teksty.
Jak oswoiłeś się z branżą muzyczną?
Działo się, szczególnie że jestem typem introwertyka, który nie bez przyczyny latami kitrał piosenki w szufladzie. Z jednej strony było to dziwne. Z drugiej – mega przyjemne, że moja muzyka, tak alternatywna i osobista, została dostrzeżona. Jednocześnie musiałem oddzielić się grubą kreską od wszelkich nagród, oczekiwań. Przeprowadzić rozmowę z samym sobą. Przypomnieć sobie, że robię muzę dla siebie. Gdy wchodzimy do studia, to jedynym wyznacznikiem jakości jest to, czy podoba się to mnie i moim współpracownikom. Odłożyłem na bok zewnętrzne głosy, oczekiwania. Muzycznie druga płyta jest inna niż pierwsza. Jest mocniejsza, ale momentami jest też dość depresyjna.
Czułeś presję związaną z drugim albumem?
Próbowałem skupić się na tym, co mam do powiedzenia, co chcę wyrazić. Byłem egoistą. Oczywiście docierały do mnie głosy, że drugi album jest mega ważny, ale jeśli chcesz robić sztukę na poważnie, to musisz ją robić bez względu na wszystko. Bez względu na to, czy ludzie dalej będą dalej jej słuchali, bez względu na to, co powie branża. Musiałem postawić sobie granicę – cokolwiek dzieje się na zewnątrz, piosenki i ich treść są dla mnie najważniejsze.
Pewnie często dostajesz feedback od słuchaczy.
Przychodzą do mnie po koncertach i mówią: „Słuchaj stary, opisałeś to, co działo się u mnie w życiu”. To zawsze jest dla mnie magiczne, bo siedząc i zaglądając do środka siebie samego, nie myślę o finalnym odbiorcy. Czasem jest to dla mnie wręcz zaskakujące, że aż tak wyciągam na zewnątrz pewne tematy. Siedzę i myślę sobie, że może po prostu jestem takim dziwnym typem. A potem w rozmowach okazuje się, że jest nas jednak więcej, a ja z jakiegoś powodu opowiadam o tym w piosenkach i wrzucam je do sieci.
Twoje utwory są bardzo emocjonalne. Czy odsłanianie się w ten sposób zawsze było dla ciebie łatwe?
Kiedyś pisałem bardzo naokoło. Stosowałem dużo metafor, unikałem mówienia wprost o tym, co czuję. W moim przypadku bardzo dużo zmieniła psychoterapia. Pewnie nie tworzyłbym piosenek w taki sposób, gdyby nie pięć lat, które spędziłem w psychoterapii. Cały czas uczę się opowiadać o swoich uczuciach. Będąc facetem, musisz przestawić w sobie kilka rzeczy, żeby w ogóle móc powiedzieć o tym, że czasem czujesz się źle albo że coś cię wzrusza. Nie zawsze tak miałem. W prywatnym życiu dalej bywa to dla mnie trudne.
A myślisz, że twoje pochodzenie odegrało w tym jakąś rolę?
Śląsk? Trudno mi powiedzieć, bo nie byłem wychowany w mocnej styczności ze śląskością. Pochodzę z małego miasteczka, które nie jest typowo śląskie. W Knurowie głównie mieszkają ludzie, którzy przyjechali tam do pracy. Tyczy się to również moich rodziców. Nie jesteśmy rodziną śląską z pokolenia na pokolenia. Na pewno Śląsk mocno kształtował mnie jako dzieciaka i nastolatka. Dla mnie naturalnym krajobrazem są hałdy za oknem, rozpadające się budynki. To na pewno miało wpływ nie tyle na moją emocjonalność, ile sposób, w jaki patrzę na świat. Wydaje mi się, że artyści ze śląska mają jakiś wspólny mianownik. Ta muzyka jest charakterystyczna i chyba różni się od muzyki z innych części Polski.
„Pewnego dnia zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteś już nastolatkiem”
Jak na przestrzeni lat zmieniała się twoja relacja ze śląskością?
Te relacje są skomplikowane. Jestem reprezentantem Śląska, który nawet nie mówi po śląsku. Ludzie spoza Śląska słyszą, że mam trochę inny akcent. A ja owszem, rozumiem kilka słów po Śląsku, ale zupełnie nie umiem posługiwać się tym językiem. Tak naprawdę dopiero niedawno zacząłem odkrywać śląskość. Jak wróciłam z Londynu i zamieszkałem w Gliwicach, to zacząłem się zastanawiać, co to jest za miejsce. Po raz pierwszy spojrzałem na nie świadomie, bo wcześniej nie miałem pojęcia, o co chodzi w historii tego miejsca. Zacząłem to zgłębiać dopiero jako dorosły człowiek. Czasem dalej czuję się na Śląsku jak turysta. Jakby mnie ktoś zapytał, skąd jestem, to powiedziałbym, że z Polski, a nie ze Śląska. Mimo to na pierwszej płycie poruszałem dużo tematów związanych ze Śląskiem. To wszystko jest bardzo wielowymiarowe, szczególnie jak człowiek zaczyna się zastanawiać, dlaczego w każde święta na Śląsku nagle pojawia się tyle samochodów na niemieckich rejestracjach i dlaczego większość moich znajomych ma dziadka lub wujka w Niemczech.
W swoich piosenkach poruszasz tematy różnych lęków, towarzyszących ludzkiej egzystencji. O większości z nich wolimy na co dzień nie myśleć.
Im szybciej żyjemy, tym bardziej mamy tendencję do uciekania od trudniejszych emocji. Mamy coraz mniej czasu, aby usiąść i przetrawić to, co dzieje się w naszym życiu. Przez ostatnie 2/3 lata wydarzyło się tyle, że dalej szukam momentu, by to zrobić. Temu zresztą służy moja muza. Aby spojrzeć na łatwe i trudne rzeczy, znaleźć z nimi jakiś kontakt. A że jest we mnie dużo lęku, to często zaglądam w te miejsca.
Zmienił się też sposób, w jaki odbieramy wydarzenia. To wszystko już nie dzieje się gdzieś hen, hen daleko, tylko obok nas.
Mózg dostaje informacje 24 godziny na dobę. Kiedyś trzeba było wykonać wysiłek, żeby do nich dotrzeć. A teraz są one na wyciągnięcie ręki, non stop. Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że 10 lat temu nie miałem nawet smartfona. Przed „Pociągami” byłem typem, który usunął wszystkie profile w mediach społecznościowych. Wracając do muzy, wróciłem do mediów społecznościowych, by mieć kontakt z ludźmi, którzy jej słuchają. Próbuję złapać balans, ale nie zawsze mi to wychodzi. Myślę, że jeśli chcemy czuć się dobrze w dzisiejszym świecie, to trzeba zadbać też o to, co do nas przychodzi i jak często mamy kontakt z informacjami.
Co pozwala ci złapać oddech?
Kontakt z naturą. Lubię wyjechać w góry albo gdzieś za granicę, nad ocean, żeby poczuć kontakt z pierwotnym pierwiastkiem, który we mnie tkwi. Czasem tak niewiele potrzeba, żeby poczuć się dobrze. Cały czas zdarza mi się o tym zapominać. Szczególnie w pędzie codziennego życia. Jak tylko mogę sobie na to pozwolić, to jadę w góry i idę przed siebie. Druga rzecz to muzyka. Tworzenie, pisanie i nagrywanie jest dla mnie oczyszczające. Te momenty pozwalają mi wyłączyć wszystko dookoła i skupić się na byciu tu i teraz.
Na płycie jest duet z Dawidem Tyszkowskim. Połączyła was podobna wrażliwość?
Poznaliśmy się na samym początku naszej drogi. Chyba po raz pierwszy spotkaliśmy się przy okazji jego supportu przez Karasiem i Roguckim w Krakowie. Wiedzieliśmy, że mamy do siebie blisko emocjonalnie, bo EP-kę Dawida produkował Patrick the Pan, z którym współpracowałem przy mojej pierwszej płycie. Siłą rzeczy zostaliśmy ziomkami, a nasza współpraca wydarzyła się naturalnie. Wiedzieliśmy, że chcemy zrobić razem numer, ale początkowo myślałem, że będzie to zupełnie inna piosenka. Wysłałem Dawidowi numer, którego nie ma na tej płycie. Tak się złożyło, że przyjechał do studia, kiedy pracowałem z Kubą Dąbrowskim nad „Fusami”. Usłyszał go i powiedział, że chciałby się dograć. To był jeden wieczór, gdy dograł swoje chórki i zaproponował melodię, która śpiewa na końcu tego numeru.
Konfrontujecie słuchaczy z mijającym czasem.
Pewnego dnia zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jesteś już nastolatkiem. Nagrywasz piosenkę z kolegą i ktoś mówi: „Ej, przecież Dawid mógłby być twoim synem”. Nie myślę na co dzień o moim peselu, ale są takie chwile… O tym są „Fusy”. Mam wrażenie, że żyjemy w kulturze kultu młodości. Zawsze powinniśmy być młodzi i piękni, ale czy musi tak być? Upływający czas to coś, z czym można się pogodzić. Podobnie jak to, że już nie chce mi się wychodzić na imprezy. Gdy byłem 20-latkiem, lubiłem imprezować. Teraz bardzo sobie cenię spokojne wieczory, które mogę spędzić w domu i zaparzyć sobie herbatkę z imbirem. To się stało jakoś tak naturalnie.
Często wydaje nam się, że najlepsze jest już za nami. Kluczem jest zaakceptowanie, że każdy etap ma swoje dobre momenty.
Od niedawna uczę się spędzać czas ze znajomymi na trzeźwo. Zdałem sobie sprawę, że od kiedy skończyłem jakieś 16 lat, każde moje wyjście z kumplami było wyjściem na browara. Tak po prostu funkcjonowaliśmy. W pewnym momencie zadałem sobie pytanie, czy jestem w stanie spędzać czas z moimi kumplami na trzeźwo. Czy mamy co robić? Na samym początku to nie było łatwe. W niektórych sytuacjach byłem jedynym, który nie pił. Teraz mamy taką ekipę, w której osoby pijące alkohol są mniejszością. To ciekawe, jak to się zmienia i jak czasem zarażamy się różnymi zajawkami. To część odkrywania nowych rozdziałów w życiu. Możemy mówić, że „kiedyś to było”, ale teraz też jest i kiedyś też będzie.
Te piosenki są, jakie są. Nostalgiczne, melancholijne, pełne różnych rozkmin. Równie ważna jest dla mnie piosenka zamykająca, „Drogowskazy”, która jest promykiem nadziei, promykiem słońca. Bardzo chciałem, aby znalazła się na tym albumie. Na co dzień nie jestem typem, który siedzi i myśli: „Kurde, ale lipa”. Wszystko ma swoje dwie strony i wydaje mi się, że te piosenki mają swój cel, swoją rolę. Używam ich do wyrażenia trudniejszych emocji. Dzięki nim mogę zamknąć pewne rozdziały i iść dalej, uśmiechając się do wschodzącego słońca.