Tym razem przed wami wspominki o dwóch miejscach: o Piekarni (naprawdę musiała być kochana, skoro wypowiada się o niej już druga osoba, patrz: pierwszy odcinek cyklu KULTOWE WARSZAWSKIE KLUBY) oraz Iskrze. Przypomnijmy – Piekarnia to jeden z najważniejszych klubów w Polsce dla fali muzyki klubowej, która nawiedziła nasz kraj na przełomie wieków. Z kolei Iskra to miejsce znane przede wszystkim z niezapomnianych, letnich imprez pod gołym niebem, które zostało zamknięte bardzo niedawno, w 2021 roku, więc wszyscy doskonale je pamiętamy i nie możemy odżałować. Co oczywiście nie przeszkadza nam w bardzo przyjemnych wspominkach. O Iskrze opowiedział nam współwłaściciel klubu Adrian Górny, zaś o Piekarni osoba, której chyba nie trzeba nikomu przedstawiać i która często grała tam imprezy – DJ Adamus. Zapraszamy do lektury!
ADRIAN GÓRNY O KLUBIE ISKRA:
Jak myślisz, czym Iskra wyróżniała się spośród innych miejsc na mapie Warszawy i Polski?
Przede wszystkim ogrodem. Jako że byliśmy chyba jedynym lokalem blisko centrum z tak dużą częścią wygrodzonego pleneru, pozwalało nam to sprowadzać duże gwiazdy, takie jak Fatboy Slim czy Kelis. Dodatkowym atutem bez wątpienia był basen, który zazwyczaj od godziny 24:00 ośmielał ludzi do kąpieli... kilka razy wyglądało to naprawdę epicko!
Do którego dnia przeżytego w Iskrze wracasz wspomnieniami najczęściej?
Takich momentów jest mnóstwo. Każdego roku ekscytowała mnie pierwsza impreza sezonu letniego... Ale jeśli miałbym wybrać tylko jeden moment, to na bank będzie to występ Fatboy Slima. Po pierwsze: to był jego pierwszy występ w Polsce od czasu koncertu na Openerze. Po drugie: to artysta, którego słuchałem w młodości, a jego teledyski zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie. A po trzecie: stworzył niesamowite show, dosłownie było czuć unoszącą się w powietrzu dobrą energie.
Jak to się stało, że Iskra została zamknięta? Jakie emocje ci wtedy towarzyszyły? Smutek czy raczej wspomnienie dobrych chwil?
Po długiej walce miasta ze Skrą, miastu udało się przejąć teren, na którym znajdował się nasz klub. To zakończyło naszą działalność, ponieważ w swoich planach władze nie widziały nas w tym miejscu. To uczucie było dość dobijające, w końcu poświęciliśmy z moimi wspólnikami kawał swojego życia. W dodatku miałem wrażenie, że z każdym rokiem Iskra rośnie i się rozwija, więc zupełnie nie czuliśmy z Radkiem, że to moment schyłku jej świetności. Żal i niespełnienie – to chyba były te uczucia, bo mam wrażenie, że jeszcze kilka lat spokojnie mogliśmy funkcjonować na wysokim poziomie.
Nasz naczelny też grywał imprezy w Iskrze / fot. Facebook/ISKRA Pole Mokotowskie
Jak według ciebie od tamtych czasów zmieniła się scena klubowa?
Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo Iskra wystartowała w 2013 roku, a to znaczy, że kilka roczników się u nas przewinęło. Mam wrażenie, że ludzie stali się nieco bardziej wymagający, co spowodowało, że i my, i konkurencja, zaczęliśmy kłaść większy nacisk na scenografię, dobór jakościowych artystów czy nagłośnienie.
Czego życzysz obecnym klubom?
Wytrwałości i kreatywności. Mówi się, że średnia długość życia klubu to 5 lat. Żeby to wydłużyć, na pewno potrzebne są te dwie rzeczy. Nam udało się przeżyć 8 lat...
DJ ADAMUS O KLUBIE PIEKARNIA:
Jak myślisz, czym Piekarnia wyróżniała się spośród innych miejsc na mapie Warszawy i Polski?
Myślę, że Piekarnia obok sopockiego Sfinksa i poznańskiego Eskulapa była jedną z trzech najjaśniejszych gwiazd na polskiej scenie klubowej przełomu wieku. Po pierwsze trzeba pamiętać o każdym etapie rozwoju tego klubu. Nie każdy wie, ale w okolicy roku 1997-1998, dokładnie już nie pamietam, był okres, kiedy Piekarnia organizowała dużo koncertów. To był pierwszy etap jej istnienia, pod nadzorem Jarka Guły, który później założył CDQ. Co ciekawe, wtedy klub nie miał jeszcze koncesji na alkohol i kupowało się na bramce cytryny – były one środkiem płatniczym, który przy barze wymieniało się na drinki. To miejsce było magiczne, bo pierwsze, niepowtarzalne! Później zaczęły pojawiać się także inne kluby, w których gościłem i fala muzyki rozlała się po całej Warszawie. Warto wspomnieć, że dzięki publiczności i managerom każdy klub miał swój klimat. Do Piekarni zjeżdżali na aftery DJ-e z całej Warszawy. Środowisko spotykało się nie tylko na imprezach, ale i po nich.
Do którego dnia przeżytego w Piekarni wracasz wspomnieniami najczęściej?
To właśnie w Piekarni, jeszcze we wspomnianym pierwszym okresie istnienia klubu, zagrałem swój pierwszy koncert w Warszawie. To było jeszcze z zespołem -3K i jeszcze jako gitarzysta. Dobrze pamiętam też, że już to trochę późniejsze, najbardziej znane, klubowe wcielenie Piekarni, wielokrotnie ugościło mnie na swoich imprezach. To właśnie w Piekarni odbyła się moja niesamowita impreza z okazji 30-tych urodzin.
Jak to się stało, że Piekarnia została zamknięta? Jakie emocje ci wtedy towarzyszyły? Smutek czy raczej wspomnienie dobrych chwil?
Do takich spraw podchodzę dość pragmatycznie – czas pomaga i przeszkadza. Niektóre miejsca się otwierają, inne zamykają. Takie są koleje losu. Oczywiście wspomnienia pozostają. Zostały też zdjęcia i nieliczne filmy. Cieszę się, że mam wspomnienia ze swojej 30-tki, które odbyły się właśnie w Piekarni. Wtedy spełniłem swoje marzenie i zagrałem z moimi idolami brzmienia hiszpańskiego, czyli duetem Chus & Ceballos. Oczywiście w Piekarni udało mi się zagrać jeszcze z wieloma innymi wielkimi gwiazdami, jak Andy Cato z Groove Armady czy Shakedown. Myślę, że zawsze warto patrzeć w przód i wyciągać wnioski z przeszłości.
Młody DJ Adamus gra / fot. archiwum prywatne DJ-a Adamusa
Jak według ciebie od tamtych czasów zmieniła się scena klubowa?
Myślę, że jedno słowo określi to bardzo dobrze – scena zmieniła się DIAMETRALNIE. Jednak nigdy nie chciałbym oceniać, czy na lepsze, czy na gorsze. Mam dziś większe doświadczenie, ponad 25 lat na scenie robi swoje. Przychodzą nowe pokolenia, którym nie było dane żyć w tamtych czasach. Tak jak nam nie było żyć w latach 70-tych czy 80-tych. Na pewno teraz jest mniej artystycznego chaosu, więcej muzyki jest na wyciągnięcie ręki, wszystko jest tu i teraz. Polskę można dziś postawić na równi z każdym europejskim krajem. Wtedy było czuć taką „dzikość" i głód wszystkiego, co nadciągało z zagranicy. Dziś duże nazwisko zagraniczne w klubie nie jest już wielkim magnesem. Wtedy można było być dnem w Wielkiej Brytanii, a można było zapełnić cały klub w Warszawie. Na pewno też widać większe podziały na różne gatunki, kluby stają się dość hermetyczne pod względem oferty muzycznej, wtedy to wszystko bardziej buzowało. Oczywiście to ja tak to widzę, ktoś inny może mieć zupełnie inne zdanie. Nie zmienia to jednak faktu, że wtedy tak naprawdę to wszystko dopiero się rodziło, a kiedy coś dopiero co powstaje – jest dzikie i nieokreślone. I to było najfajniejsze w tamtych latach.
Czego życzysz obecnym klubom?
W jednym zdaniu mógłbym powiedzieć, że wszystkim klubom życzę, aby miały swoich oddanych wyznawców, dużo energii i zatracenia się w muzycznym szale. Ale zawsze trzeba pamiętać o tym, że klub to także rachunek ekonomiczny. Wiem coś na ten temat, bo w latach 2007-2012 miałem cztery swoje 4 kluby Lemoniada, we Wrocławiu, Zielonej Górze, Warszawie, Katowicach. Również ten czas wspaniale wspominam, i jako DJ, i jako przedsiębiorca. Dlatego oprócz energii i fantastycznej publiczność, wszystkim klubom życzę także spokoju finansowego!