„Los rekinów jest tragiczny przez popkulturę”. O sytuacji zwierząt porozmawialiśmy ze specjalistami
11-12-2020


Przeczytaj takze
Epidemia koronawirusa wprowadziła chaos do naszego życia, ale jej skutki sięgnęły również dzikiej przyrody. Ograniczenie środków finansowych na strażników parków narodowych spowodowało wzrost kłusownictwa, a co za tym idzie – ogromne zagrożenie dla słoni, tygrysów, nosorożców czy goryli. Jednak pandemia to tylko najświeższy problem w życiu zwierząt.
Agnieszka Sielańczyk: Jak pandemia wpłynęła na świat dzikich zwierząt?
Katarzyna Karpa-Świderek: W świecie dzikiej przyrody musimy patrzeć na nią dwutorowo. Z jednej strony wpłynęła in plus. Znakomicie oddaje to sytuacja na Sri Lance w kontekście konfliktu człowiek-słoń, gdzie zmniejszony ruch człowieka na polach uprawnych pozwolił zwierzętom odetchnąć. Z drugiej jednak dramatycznie wzrosło kłusownictwo. Wstrzymana turystyka spowodowała straty finansowe w parkach narodowych na całym świecie, przez co ich władze nie mogły sobie pozwolić na dalsze utrzymywanie odpowiedniej liczby strażników strzegących ostatnich osobników najbardziej zagrożonych gatunków.
Anna Plaszczyk: Przykładów nie trzeba szukać daleko. Podobnie sytuacja wygląda w Tatrzańskim Parku Narodowym. Pandemia dała wytchnienie budzącym się ze snu zimowego niedźwiedziom. Ich poziom stresu, zbadany w próbkach kału, był znacznie niższy niż w poprzednich latach. Brak turystów spowodował, że niedźwiedzie poczuły się bezpieczniej. Odpoczęły również konie pracujące w turystyce w Tatrzańskim Parku Narodowym. To temat szczególnie mi bliski. Niestety, latem Polacy masowo ruszyli w góry. Obecnie na tatrzańskich szlakach ustawiają się kolejki, a konie z Morskiego Oka muszą nadrobić stracony czas i pieniądze, ciągnąc wozy za ciężkie o około tonę.
Monika Łaskawska-Wolszczak: Jeśli chodzi o kontekst globalny, dodam, że pandemia pandemią, ale prawda jest taka, że od dłuższego czasu mamy do czynienia ze zwiększonym kłusownictwem w wielu miejscach na świecie, między innymi w Azji południowo-wschodniej. Nasza fundacja, WWF, działa tam bardzo intensywnie, w związku z czym mamy sporo danych o obecnej sytuacji. W tej chwili na obszarach chronionych, na przykład w Laosie i Kambodży, znajduje się około dwanaście milionów sideł na dzikie zwierzęta. To zatrważające statystyki. Takie działania doprowadziły do wyginięcia tygrysów w tym regionie. Obecnie walczymy o przetrwanie tygrysów na Półwyspie Malajskim, gdzie z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Prowadzimy badania, monitoring. Niestety, pandemia utrudniła naszym strażnikom wyjścia w teren, co oznacza, że los tych zwierząt znacznie się pogorszył. Pandemia przyczyniła się też do wzrostu kłusownictwa z powodów finansowych – mnóstwo ludzi straciło pracę, a kłusownictwo stanowi prosty sposób na zdobycie wartościowych towarów, takich jak ciosy słonia czy róg nosorożca. Ludzie zaczęli polować na zwierzęta również w celu pozyskania mięsa, by nakarmić rodziny. To bardzo złożony problem. Organizacje związane z ochroną przyrody muszą blisko współpracować ze społecznościami lokalnymi, żeby dostrzec te wszystkie aspekty. I w końcu problem, który bardzo mocno wybrzmiał w związku z pandemią – skąd wziął się wirus? Jaką drogą przenoszą się patogeny? Co może nastąpić w kolejnych latach, jeśli nie zrobimy z tym porządku?
Iga Glazewska: Tym, co wiąże się zarówno ze źródłami pandemii, jak i jej skutkami, jest globalna, systemowa eksploatacja zwierząt, która wciąż ulega intensyfikacji. Jak wiemy, koronawirus narodził się najprawdopodobniej na tak zwanym mokrym targu w Wuhan, gdzie w bardzo złych warunkach sanitarnych tłoczy się mnóstwo dzikich zwierząt i gatunków, które nie spotykają się ze sobą w naturze. To idealne środowisko do mutowania i przekraczania barier gatunkowych dla koronawirusów i innych patogenów. Swoją drogą o zagrożeniu wiemy od 2002 roku, kiedy alarmowali o nim naukowcy i organizacje pozarządowe w związku z epidemią SARS – również narodzoną na mokrym targu. Już wtedy wiedzieliśmy, że to źródło potencjalnej pandemii, a jednak targi funkcjonowały dalej. Targi dzikich zwierząt i hodowle przemysłowe to dwa źródła przyszłych pandemii, także ze względu na wzrost ryzyka antybiotykooporności. Zatem mówimy nie tylko o odległej egzotyce, ale również hodowli mogącej znajdować się w pobliżu naszych domów.
AP: Istnieje jeszcze jedno zagrożenie. Jeżeli nie powstrzymamy zmian klimatycznych, a lodowce dalej będą topnieć, naukowcy prognozują, że prędzej czy poźniej uwolnią się z nich prastare patogeny, z którymi my jako gatunek sobie nie poradzimy. To temat dla nas tak odległy i niezrozumiały, że nie przykładamy do niego odpowiedniej wagi.
Handel trofeami zwierzęcymi podobno jest czwartym najbardziej dochodowym nielegalnym biznesem na świecie. Skąd biorą się tak ogromne pieniądze?
KKŚ: Jeśli popatrzymy na dane Interpolu, handel zwierzętami i produktami pochodzenia zwierzęcego faktycznie stanowi czwarty co do wartości nielegalny rynek. Jest zorganizowany jak każdy przestępczy rynek – działają w nim mafie i świetnie przygotowane grupy. Handel dziką przyrodą to zresztą nie tylko sprzedawanie zwierząt czy części ich ciał, ale również nielegalne zrywki drewna i wiele innych. W ten sposób finansuje się przede wszystkim grupy zbrojne w krajach mniej uprzemysłowionych. Ich mieszkańcy w mniejszym stopniu są w stanie konkurować z mafiami o handel bronią czy narkotykami, ale mogą eksploatować własną przyrodę, by zdobyć pieniądze na działania zbrojne. Handluje się przede wszystkim tym, co jest najdroższe. Kiedyś pojawiła się nawet plotka, że róg nosorożca wyleczył wietnamskiego urzędnika z raka. Wówczas sproszkowany róg nosorożca stał się dwa razy droższy niż złoto i równy cenie kokainy. Zwierzęta bardzo często padają ofiarami przekonania, że ich ciała są wartościowe w medycynie. Obecnie kłusownicy najchętniej polują na łuskowce, których rocznie zabija się od czterystu tysięcy do niemal trzech milionów. W efekcie w ciągu dziesięciu lat populacja tych zwierząt spadła o osiemdziesiąt procent. Wciąż pożądanym towarem są również ciosy i skóra słoni, tygrysy, a także żywe zwierzęta. To prawdziwa katastrofa. W Polsce mieliśmy niedawno głośną sprawę pumy, ale przemyca się i handluje również ogromną ilością młodych małp, których matki są zabijane. Te historie rozdzierają serce.
Michał Torzecki: Szeroki zakres ma również ta część chińskiej medycyny, która opiera się na legendach leków pochodzenia zwierzęcego. Za astronomiczne sumy sprzedaje się części zwierząt, które mają pomóc w wyleczeniu najcięższych chorób czy powikłań. Nie ma na to żadnego potwierdzenia w badaniach klinicznych, a jednak ludzie wciąż na masową skalę korzystają z tej puli pseudomedykamentów.
MŁW: W Birmie jeszcze do niedawna ginął jeden słoń indyjski tygodniowo – właśnie po to, żeby jego skórę przerobić na pseudolek. Na szczęście ten kryzys udało się powstrzymać, ale to nie koniec zmagań w tym rejonie.
IG: Błędem jest myślenie o handlu dzikimi zwierzętami i trofeami jak o odległym problemie. Wystarczy kilkuminutowy internetowy research, żeby na przykład kupić w Polsce tamarynę białoczubą, krytycznie zagrożony gatunek małpy. To zatrważające.
To dobry moment, żeby powrócić do sprawy, która odbiła się głośnym echem w polskich mediach – pumy trzymanej przez mężczyznę w warunkach domowych. Dzikie zwierzęta traktowane jak domowe wzbudzają zainteresowanie i zachwyt tysięcy widzów w mediach społecznościowych.
AP: Ten problem niestety nie dotyczy tylko tej jednej pumy. Mieliśmy już w Polsce chociażby lwiątka w prywatnych domach na Śląsku. Sama brałam też udział w interwencji policji na Wielkopolsce, w okolicach Śremu, w hodowli dzikich zwierząt zarejestrowanej jako cyrk, w której przebywało sześć tygrysów, pięć lampartów (w tym dwa lamparty perskie, gatunek krytycznie zagrożony wyginięciem), dwie pumy, dwa oceloty, dwa karakale, dwa rysie, bardzo dużo antylop, małpy magoty oraz setki ptaków. Z dokumentów wynikało, że przez tę hodowlę przewinęły się setki zwierząt. Do dzisiaj nie wiemy, jaki los spotkał niektóre z nich. Sprawa trafiła do sądu, właściciel usłyszał dziewiętnaście zarzutów karnych, w tym znęcania się nad zwierzętami i nielegalnego posiadania wielu zwierząt gatunków chronionych. Monitorowanie handlu i przemieszczania się zwierząt chronionych, które miał nam umożliwić system, jest fikcją – ani konwencja waszyngtońska, ani przepisy unijne nie są szczelne. Luki oraz dowolność ich interpretacji pozwalają, żeby zwierzęta znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Na szczęście ostatnie sprawy dotyczące wykroczeń związanych z posiadaniem zwierząt niebezpiecznych kategorii pierwszej są bardzo wnikliwie badane przez sądy. Hodowcy i amatorzy tygrysów ogrodowych czy pum pościelowych przez lata zakładali fikcyjne cyrki, wykorzystując do legalizacji posiadania takich zwierząt przepis, że najbardziej niebezpieczne zwierzęta mogą posiadać wyłącznie cyrki, ogrody zoologiczne i placówki naukowe. Dziś, między innymi dzięki fundacji Viva!, prowadzone są szczegółowe dochodzenia związane z faktycznym prowadzeniem zarejestrowanej działalności cyrkowej. Sądy orzekają, że do legalnego posiadania najbardziej niebezpiecznych zwierząt nie wystarczy rejestracja cyrku – niezbędne jest jego faktyczne prowadzenie. Tę furtkę cyrkową należy jednak ostatecznie zamknąć, usuwając z artykułu 73. ustawy o ochronie przyrody zgodę na posiadanie zwierząt niebezpiecznych przez cyrki. Drugą metodą jest usunięcie z ustawy o ochronie zwierząt zgody na posiadanie jakichkolwiek zwierząt przez cyrki, o co walczymy od lat.
KKŚ: Tymczasem opinia publiczna dowiaduje się o takich historiach dopiero w momencie, kiedy na przykład pyton pojawi się w przestrzeni miejskiej, siejąc strach i panikę wśród mieszkańców. Te wszystkie historie, które opowiedziała Anna, pokazują, jak bezbronne są zwierzęta. A my nie robimy nic, żeby zapewnić im bezpieczeństwo, nie nadzorujemy ludzi, którzy je posiadają. Natomiast rzeczywiście pojawiła się iskierka nadziei na zmianę. Jako WWF jesteśmy teraz oskarżycielem posiłkowym i stroną poszkodowaną w sprawie nielegalnego zabicia żubra przez myśliwego i leśnika, który twierdził, że pomylił go z dzikiem. Sąd zajął się tą sprawą bardzo poważnie, rozstrzygnięcie odbędzie się wkrótce.
W kontekście dzikich zwierząt i ich przetrzymywania powinien się również pojawić temat ogrodów zoologicznych.
MT: To będzie bardzo ryzykowna opinia w tym gronie, ale ponieważ zostałem zaproszony do stworzenia wystawy w warszawskim zoo, której zamysłem było rozrysowanie portretu psychologicznego zwierząt, ich cierpienia lub jego braku, dobrostanu lub poczucia krzywdy, stwierdzam, że w tym momencie w zakresie edukacji zoo jest złem koniecznym. Poziom niewiedzy, z jakim spotkałem się, obserwując ludzi odwiedzających warszawski ogród zoologiczny, jest zatrważający. Ludzie nie potrafią odróżnić tygrysa od lwa, nie mówiąc już o jakiejkolwiek wiedzy na temat obszarów ich naturalnego pochodzenia czy podstawowych potrzeb. Dzięki tablicom informacyjnym dowiadują się podstawowych informacji o dzikich zwierzętach. Oczywiście, wolałbym żyć w świecie, w którym zwierzęta mogą być obserwowane wyłącznie w ich naturalnym środowisku, ale póki co to tylko odległe marzenie.
KKŚ: Nawiązując do braku edukacji, o którym wspomniałeś; słyszałam kiedyś, że znajomi osób z mojej dalszej rodziny znaleźli na swojej działce zaskrońca. To był duży osobnik. Jak się później okazało – samica chroniąca jaja, która zaczęła się agresywnie zachowywać wobec podchodzących do niej ludzi. Kiedy zapytałam, co zrobili z tym wężem, usłyszałam, że został zabity, bo nie do końca wiedzieli, co to za wąż, czy nie jest na przykład jadowity. Kolejny przykład: zwinka pojawia się w przychodni, a przerażone panie pielęgniarki proszą lekarza, żeby ją zabił. Nie wiedzą, że zwinka to malutki, niegroźny płaz. Znajomość nawet polskiej przyrody jest minimalna. Ludzie nie mają pojęcia, co widzą, idąc na spacer do lasu. To zadanie dla elementarnej edukacji przyrodniczej.

Monika Łaskawska-Wolszczak (WWF), Iga Glazewska (Humane Society International), Anna Plaszczyk (Fundacja Viva!), Katarzyna Karpa-Świderek (WWF), Michał Torzecki (malarz, DJ, twórca projektu Win:Win wspierającego schroniska), fot. Łukasz Dziewic (@lukaszdziewic)
Skoro wkroczyliśmy na polskie ścieżki – jakie problemy dotyczące zwierząt w Polsce powinniśmy najpilniej rozwiązać?
AP: Myślę, że nie wystarczy nam czasu na opowiedzenie o wszystkich. Może zatem pozostańmy przy dzikiej przyrodzie, skoro ten wątek już poruszyliśmy. Największym problemem jest antropopresja. To my jesteśmy największym problemem wszystkich zwierząt – zarówno dzikich, jak i udomowionych oraz gospodarskich. Sposób, w jaki eksploatujemy środowisko, podporządkowując sobie cały świat, sprawia, że zwierzęta mają coraz mniej przestrzeni i praw. Tym, co dla mnie jest szokujące, to wspomniana sprawa pumy i fakt, że część społeczeństwa nie dostrzega jej tragedii. Niektórzy nie zdają sobie sprawy, że puma nie potrzebuje pościeli i człowieka, tylko warunków, w których mogłaby realizować potrzeby biologiczne. Jest postrzegana przez pryzmat psa czy kota domowego, a tak nie powinno być. Pościelowa puma, lwy ogrodowe czy domowe tygrysy to realizowanie naszych egoistycznych zachcianek, które w żaden sposób nie uwzględniają potrzeb dzikich zwierząt.
IG: Problemem leżącym u źródła na poziomie krajowym i globalnym jest bardzo wybiórcza troska i instrumentalne traktowanie zwierząt innych niż my. Jak wiemy, w Polsce stwierdzenie „zwierzęta pozaludzkie” jest ryzykowne. Cechuje nas moralna schizofrenia, o której mówi Gary Francione, amerykański prawnik i filozof praw zwierząt. Z jednej strony jesteśmy ludźmi kulturalnymi, szanujemy zwierzęta i nie chcemy, żeby cierpiały. Z drugiej jednak powszechnie korzystamy z ich cierpienia niemal w każdej sferze życia – od jedzenia, przez kosmetyki, po ubrania. Dzielimy zwierzęta arbitralnie na różne kategorie, w zależności od tego podziału dając im trochę więcej lub mniej praw. Zazwyczaj mniej. W HSI za niezwykle istotne uważamy działanie dla wszystkich zwierząt – tych uznawanych za hodowlane, dzikich, domowych czy laboratoryjnych. Ich położenie i problemy się różnią, ale wspólnym mianownikiem zawsze jest cierpienie.
MŁW: Nawiążę jeszcze do tematów morskich, które tutaj nie wybrzmiały, a mamy przecież bogatą morską przyrodę i jesteśmy tuż po szczycie sezonu turystycznego nad Bałtykiem. To, co dzieje się chociażby z fokami wychodzącymi na plażę, żeby odpocząć, także jest przerażające. Gdyby nie dwustu wolontariuszy Błękitnego Patrolu i osoby, które mają jakąś świadomość dotyczącą polskiej przyrody, los tych zwierząt byłby tragiczny. Pracy jest tam bardzo dużo, w zasadzie nie widać jej końca, jeżeli mówimy o edukacji naszego czterdziestomilionowego społeczeństwa.
KKŚ: Częścią tej edukacji zdecydowanie powinno być nauczenie ludzi, jak czerpać radość i widzieć wartość w tym, że spotykamy jakieś zwierzę w jego naturalnym środowisku. Mamy w sobie ogromną zaborczość – nie cieszymy się, widząc delfina na wolności, tylko podczas wizyty w delfinarium, gdzie możemy go pogłaskać po głowie, nakarmić i popłynąć na jego grzbiecie. Zastanawiam się, jak wytworzyć w człowieku przyjemność dostrzeżenia zwierzęcia w jego środowisku. Myślę, że to bardzo ważne, a zarazem bardzo trudne. Spójrzmy, jak mało jest obszarów chronionych w naszym kraju – to zaledwie 1,1% terenów objętych parkami narodowymi. Do tego rezerwaty – w sumie około 2%. Opór przed powiększeniem tych terytoriów jest olbrzymi. Chcemy przez każdy park narodowy móc jeździć samochodem. Nie mamy świadomości, że jadąc czy idąc przez las, to my jesteśmy u zwierząt gościem, a nie odwrotnie. Przy każdym wypadku z udziałem zwierzęcia myślenie jest zawsze to samo – zwierzę nie powinno tam być. A to my wybudowaliśmy drogę pośrodku lasu.
AP: Ja z kolei jestem zaskoczona tym, że czasem łatwiej zmienić świadomość społeczną, niż egzekwować istniejące przepisy. Wrócę do koni z Morskiego Oka. Dzięki naszym akcjom z roku na rok świadomość społeczna wzrasta. Korzystanie z wozów na trasie do Morskiego Oka powoli staje się synonimem narodowego obciachu. Przyznam, że jestem z tego dumna, bo wkładamy ogrom pracy w edukację, podczas gdy urzędnicy uparcie nie reagują na nasze apele o przerwanie cierpienia tych zwierząt.
Niepokojące jest etykietowanie zwierząt, o którym wspomniała Iga. Podział na szkodnika lub sprzymierzeńca wedle naszego uznania stanowi ogromne zagrożenie dla wielu gatunków. Które z nich z tego powodu znajdują się w największym niebezpieczeństwie?
AP: Lokalnie na pewno wilk. Myśliwi mówią o wilku „burek”, „bury”, „pies”, pozbawiają go podmiotowości. O zranionym zwierzęciu mówi się „postrzałek”. Wilk obrósł niezliczoną ilością legend. Opowieść o Czerwonym Kapturku i wilku pożerającym babcię wciąż jest żywa. Na Podhalu ludzie są straszeni atakami wilków na dzieci, choć takowe od dawna nie miały miejsca.
MŁW: Wrócę do fok, bo one także są uznawane za szkodniki i pasożyty – głównie przez rybaków. To znowu ogrom pracy z ludźmi, których należy przekonać, że nie jesteśmy naturalnymi wrogami, lecz przeciwnie – możemy odnieść korzyści, żyjąc obok tych zwierząt.
KKŚ: Pozostając przy temacie mórz i oceanów, zdecydowanie najgorszy PR na świecie ma rekin. Zwierzę praktycznie na skraju wyginięcia w znacznej liczbie gatunków. Z jednej strony giną z naszych rąk, bo uważamy je za groźne, z drugiej zabija się to zwierzę dla samej płetwy, by zrobić z niej zupę orientalną. Los rekinów jest tragiczny przez ich postrzeganie oraz popkulturę, przede wszystkim ich filmowy portret bezwzględnego zabójcy.
Zatem z jednej strony rozwiązania systemowe i edukacja, a z drugiej to, co każdy z nas może zrobić. Michał, od wielu lat organizujesz wystawy swoich prac przedstawiających portrety zwierząt. Dochód ze sprzedaży oddajesz na cele charytatywne. Jak ludzie reagują na twoje akcje?
MT: Jestem bardzo miło zaskoczony, że z roku na rok jest coraz większe zainteresowanie. Odnieśliśmy ogromny sukces. Pierwszą wystawę zorganizowałem pięć lat temu właśnie dla WWF-u. Zamiarem tej wystawy i każdej późniejszej była nie tylko sprzedaż prac, ale także zachęcenie ludzi posiadających różne talenty, by wykorzystali je do zbierania funduszy na wybrany zwierzęcy cel. Jest mnóstwo możliwości przekazania pieniędzy choćby za sprawą popularnych obecnie zbiórek w mediach społecznościowych, lecz niestety odnoszę wrażenie, że ich ilość wpływa na nas zniechęcająco. Dlatego uważam, że malując i organizując takie wystawy, stwarzam sensowną alternatywę. Wychowałem się w Stanach Zjednoczonych, co zakorzeniło we mnie chęć do proaktywnych działań mających znacznie szerszy wymiar zarówno dla osób organizujących, jak i potencjalnych darczyńców. Malując zagrożone gatunki, czy tak jak obecnie portrety psów ze schroniska, tworzę opowieść o zwierzętach, która jest prawdziwa i przemawia do obserwujących. Obecnie mam sponsora korporacyjnego, którego prezes uczestniczył kiedyś w mojej wystawie. Kupił dwa portrety psów, a moje działania tak mu się spodobały, że zaproponował współpracę. Teraz widzę, że pracownicy tej firmy stali się częścią naszych wydarzeń, a kilkoro z nich ma w domu psy ze schroniska, które zobaczyli na jednej z aukcji. To bardzo budujące.
AP: To jest ta zasada – bądź zmianą, którą chcesz widzieć na świecie. Bardzo bym chciała, żeby Polki i Polacy poczuli w sobie tę sprawczość i zaczęli reagować na krzywdę zwierząt zawsze wtedy, gdy ta reakcja jest konieczna. Zwierzęta same się nie obronią, a w takich sytuacjach kluczową rolę często odgrywa czas. Chciałabym, żeby ludzie działali, zamiast pisać w internecie „niech ktoś coś z tym zrobi”. Przecież każdy z nas może wezwać policję, powiadomić prokuraturę, porozmawiać z sąsiadem i wytłumaczyć mu, że pies na łańcuchu i bez wody cierpi. Organizacji aktywnie działających w tym zakresie, mających odpowiednie zaplecze i doświadczenie, jest zwyczajnie za mało w stosunku do skali cierpienia zwierząt w Polsce, by mogły zareagować na każdy sygnał. Nieraz brakuje nam doby, tygodnia, miesiąca czy nawet roku, żeby zająć się wszystkim, czego się podjęliśmy. Jednocześnie musimy walczyć nie tylko o ogólną zmianę świadomości społecznej, ale także o zmianę przepisów ustawy o ochronie zwierząt i co równie ważne – o zmianę postrzegania cierpienia zwierząt przez urzędników, policję, prokuratury i sądy. Bez ich wrażliwości na krzywdę zwierząt jako społeczeństwo nigdy nie zdołamy zrobić kroku w dobrą, etyczną stronę. Ani bez dostrzeżenia przez Polki i Polaków korelacji pomiędzy jedzeniem mięsa, cierpieniem zwierząt i zmianami klimatycznymi.
IG: Obserwujemy już pewne zmiany w świadomości społecznej, które dotyczą różnych aspektów relacji ze zwierzętami. Warszawa jest jednym z najbardziej pro-wegańskich miast na świecie. Już ponad milion Polaków nie je mięsa, a kolejne dwa miliony planują ten krok. Ostatnie dane GUS-u pokazują, że w 2019 roku spożycie mięsa spadło o ponad 2%, coraz większą popularnością cieszą się roślinne alternatywy mięsa, mleka, nabiału. Zmiany widzimy też chociażby w krytycznym stosunku Polaków do myślistwa. Ponad 90% Polaków uważa, że należy zaprzestać polowania na zagrożone gatunki ptaków. Koalicja Niech Żyją złożyła właśnie do ministra środowiska wniosek o moratorium na odstrzał dzikich ptaków. Teraz pora na rządzących i decydentów. To im najtrudniej uwierzyć, że Polacy chcą nie tylko egzekwowania już istniejącego prawa, ale i lepszej ochrony prawnej zwierząt.
KKŚ: W ubiegłym roku WWF wsparło osiemdziesiąt pięć tysięcy darczyńców. Ciekawa jestem, czy jakikolwiek poseł mógłby się pochwalić takim wynikiem. Podsumowując, bardzo bym chciała, żebyśmy patrzyli na środowisko całościowo. Mówiliśmy o psach do adopcji, a ja cały czas mam w głowie taki obraz, że kiedy adoptujemy jednego psa, za chwilę będzie dziesięć kolejnych szukających domu. Patrząc na wycinek problemów, umyka nam całość. Psów jest w Polsce około siedem milionów. Wilków, które uznaliśmy za wroga, niecałe dwa tysiące. Powinniśmy patrzeć na naszą planetę jak na miejsce, gdzie wszyscy powinni się zmieścić. Myśląc w ten sposób, być może dojdziemy do wniosku, że wystarczy przestrzeni dla nas, towarzyszących nam zwierząt i dzikiej przyrody. Zwierząt należących do biomasy kręgowców, do których my również się zaliczamy, jest zaledwie 3%, zaś hodowlanych 60%. Reszta to my – ludzie. Dzikich zwierząt jest już naprawdę mało, dlatego musimy dać im przestrzeń i uznać je za wspaniałą oraz ważną część planety.
Katarzyna Karpa-Świderek – rzeczniczka i doradczyni zarządu ds. mediów WWF Polska. Przez ponad dziesięć lat prowadziła programy o tematyce ekonomicznej w telewizji TVN, w kanale TVN24 BIS (wcześniej TVN CNBC) i TVN24. Była też korespondentką i komentatorką giełdową (współprowadziła między innymi program „Mój portfel” w magazynie „Fakty, ludzie, pieniądze” TVN24), a wcześniej reporterką w poznańskiej TV Biznes. Od lat angażuje się w akcje związane z obroną praw zwierząt i ochroną środowiska. Łączy zainteresowanie ekologią i ekonomią, bo wierzy, że ekologia to długofalowa ekonomia.
Monika Łaskawska-Wolszczak – ekspertka Działu Ochrony Przyrody Fundacji WWF Polska. Specjalizuje się we współpracy międzynarodowej na rzecz ratowania gatunków i ekosystemów w Azji. Miała możliwość zaobserwowania czterech młodych panter śnieżnych w ich środowisku naturalnym w Ałtaju Mongolskim. Wierzy, że aktywizacja społeczna i współpraca ze społecznościami lokalnymi są jednymi z filarów ochrony przyrody w Polsce i na świecie. Członkini Rady Programowej Współpracy Rozwojowej przy Ministrze Spraw Zagranicznych. Geografka i psycholożka. Kajakarka morska i szuwarowo-błotna.
Anna Plaszczyk – koordynatorka akcji ratowania koni z Morskiego Oka Fundacji Viva!, ale w fundacji od wielu lat zajmuje się także problemami związanymi z wykorzystywaniem zwierząt w cyrkach, utrzymywaniem dzikich zwierząt w prywatnych domach, sprzedażą detaliczną żywych ryb, a od niedawna również sytuacją zwierząt wykorzystywanych do doświadczeń w polskich laboratoriach. Z wykształcenia politolożka, z zawodu dziennikarka telewizyjna, z wyboru – aktywistka społeczna. Weganka, fotografka, miłośniczka komiksów. Opiekunka adoptowanych kotów: Czarnego i Małego K.
Iga Glazewska – dyrektorka polskiego biura Humane Society International/Europe. Prawniczka specjalizująca się w prawnej ochronie zwierząt i etyce zwierzęcej. Doświadczenie zdobyte w pracy prawniczej, akademickiej i sektorze pozarządowym wykorzystuje w dążeniu do tego, aby Polska stała się lepszym miejscem dla wszystkich zwierząt.
Michał Torzecki – tuż przed stanem wojennym wraz z rodzicami wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez pierwsze dwadzieścia lat życia mieszkał w Nowym Jorku, Chicago i Los Angeles. Po powrocie do Polski ukończył Europejską Akademię Sztuk na Wydziale Malarstwa. W 2007 roku obronił dyplom w pracowni prof. Franciszka Starowieyskiego, by zaraz potem zostać jego asystentem. Pracował z nim aż do śmierci mistrza. Swoje prace wystawiał w Warszawie, Krakowie, Londynie i Nowym Jorku. Jest jednym z twórców Pracowni Wschodniej na warszawskiej Pradze, na co dzień zajmuje się także didżejowaniem i promocją kultury. Pierwsza indywidualna wystawa, przedstawiająca codzienność zwierząt z warszawskiego ogrodu zoologicznego, była zatytułowana „Zoo”. Kolejna – „Works in Progress” – to wspólny projekt Michała i Błażeja Żuławskiego, podczas którego obaj twórcy portretowali współczesne młode pokolenie. W ostatniej dekadzie Michał poświęcił się malarstwu zwierząt. Najpierw stworzył wystawę skupioną na obecności zwierząt w kulturze memów internetowych (MEME 2013), a rok później zainicjował swój pierwszy projekt charytatywny, wspierający gatunki zagrożone (DIY dla WWF 2014). To zainspirowało Michała do jego najważniejszego dotychczas przedsięwzięcia, czyli WIN:WIN – w pełni charytatywnej wystawy portretów psów z warszawskich i okolicznych schronisk. W ciagu trzech edycji projekt znalazł domy dla wielu psiaków, a także uzbierał ponad sto tysięcy złotych na pomoc dla zwierząt.
/materiał pochodzi z K MAG 101 ANIMAL ISSUE 2020, tekst: Agnieszka Sielańczyk/
Polecane

Gdyńskie fotopułapki pomagają karać ludzi, którzy zaśmiecają lasy

6 miejsc w Polsce, które odwiedziliśmy w 2020 roku i polecamy sprawdzić

2020 rok pokazał nam, w którą stronę iść w kwestii ochrony przyrody
![„Normalni ludzie” to melancholijna opowieść o trudnej miłości i świetny serial [recenzja]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5fd36a6379b79b05c08db949/131145133_295164161918646_1236937530251482884_n.jpg)
„Normalni ludzie” to melancholijna opowieść o trudnej miłości i świetny serial [recenzja]
Brakuje ci pomysłu na prezent? Skorzystaj z naszego prezentownika świątecznego!
Polecane

Gdyńskie fotopułapki pomagają karać ludzi, którzy zaśmiecają lasy

6 miejsc w Polsce, które odwiedziliśmy w 2020 roku i polecamy sprawdzić

2020 rok pokazał nam, w którą stronę iść w kwestii ochrony przyrody
![„Normalni ludzie” to melancholijna opowieść o trudnej miłości i świetny serial [recenzja]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5fd36a6379b79b05c08db949/131145133_295164161918646_1236937530251482884_n.jpg)

![Są razem i pracują razem. Pat Guzik i Mateusz Kołek tworzą markę wykraczającą poza modę [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5fd2965ced16cb05ded92c8d/Zrzut%20ekranu%202020-12-10%20o%2022.46.39.png)


