Ustawę uzasadniano walką z wirusem ASF (choroba afrykańskiego pomoru świń) i dotychczas zabito już niemal 30 tysięcy dzików. Wirusa tymczasem znaleziono w próbkach zaledwie 122 upolowanych zwierząt oraz w próbkach 1351 padłych dzików. Wyniki mówią więc same za siebie.
Według ekspertów, Ministerstwo powinno skupić się na prewencji oraz szukaniu padłych dzików, zamiast zachęcać do odstrzału sanitarnego. Największe zastrzeżenia dotyczą sposobu prowadzenia polowań. Giną nie tylko samce, ale również samice, czego w poprzednich latach raczej unikano. Podkreślają, że wśród wolno żyjących dzików nie da się uniknąć ASF, ale chodzi o to, aby wirus nie dostał się do chlewni. Jak twierdzi autorka interpelacji, Magdalena Tracz z Partii zieloni, środki przeznaczane na wynagrodzenie dla myśliwych, powinny trafić na "nadzór bierny, na wynagrodzenie dla osób, które znajdą padłe dziki i zaalarmują służby weterynaryjne".
Winę za skalę problemu z ASF ponoszą w dużej mierze rolnicy, którzy nie przestrzegają zasad bioasekuracji. Z opublikowanego w styczniu 2018 roku raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że w latach latach 2015-2016 i w I półroczu 2017 r., aż 74% gospodarstw nie posiadało wystarczających zabezpieczeń przed wirusem ASF. Dziki nie zakradają się do chlewni, więc wina leży po stronie ludzi. Problem jest duży, a w przypadku znalezienia ogniska, czasem pojawia się konieczność odstrzału nawet 20 tysięcy zwierząt. Wówczas jednak jest to uzasadnione, w przeciwieństwie do sezonu łowieckiego, który rozpoczęła ustawa "Lex Ardanowski". Za każdą odstrzeloną sztukę samicy przelatki lub dorosłej samicy dzika dzierżawca lub zarządca obwodu łowieckiego otrzyma od Inspekcji Weterynaryjnej zwrot kosztów w wysokości 650 złotych, podczas gdy za pozostałe dziki w wysokości 300 złotych.
Podczas gdy obecnie trwa dyskusja nad wątpliwym sensem odstrzału, na początku kwietnia media obiegła informacja, że pomimo zakazu zgromadzeń, rząd zezwoli myśliwym na kontynuację pracy (do uzasadnienia zmiany dotarła gazeta Polska Metropolia Warszawska). Tę informację miał potwierdzić rzecznik rządu Piotr Müller. Jak można się domyślić, reakcja publiczna zareagowała furią i dwa dni później Ministerstwo Środowiska wystosowało następujące oświadczenie: