Advertisement

Naczelny „Sleek Magazine”: W czasie kryzysu to, co dobre, zostaje, a nawet staje się silniejsze. Rozmawia Julia Bosski

24-01-2021
Naczelny „Sleek Magazine”: W czasie kryzysu to, co dobre, zostaje, a nawet staje się silniejsze. Rozmawia Julia Bosski

Przeczytaj takze

W 2017 roku, jeszcze mieszkając w Berlinie, wybrałam się na konferencję dla „przedsiębiorczych kobiet”. Panelistów było sporo, a jednym z nich był Christian Bracht. Przystojny, wygadany, bystry i dowcipny. Moją największą uwagę przykuły kolorowe skarpetki, idealnie komponujące się z eleganckim garniturem. Poczułam, że chciałabym go lepiej poznać, lecz nie miałam ku temu okazji aż do momentu, gdy w zeszłym roku zdecydowałam umówić się z nim na wywiad. Christian jest redaktorem naczelnym „Sleek Magazine”, awangardowego magazynu o sztuce, modzie i społeczeństwie, z wyraźnie zarysowanym przesłaniem. W jeden z grudniowych rześkich poranków odwiedziłam go w redakcji „Sleek”, a oto zapiski z naszej rozmowy.
JB: Christian, jak to się stało, że zacząłeś prowadzić „Sleek”?
CB: Zacznijmy od tego, że nie założyłem tego magazynu, lecz przejąłem jego prowadzenie po moim przyjacielu. Studiowałem ekonomię i zarządzanie. Długo pracowałem w agencjach reklamowych, ale dzięki Bogu w końcu z tego zrezygnowałem. W 2004 roku zacząłem prowadzić własną działalność. Przez przypadek wylądowałem w branży „content publishing”. Po tym doświadczeniu już za nic nie chciałem pracować w jakiejkolwiek agencji. Zapragnąłem zająć się „branded content”. Pewnego dnia otrzymałem projekt magazynu. To było wspaniałem, ponieważ wreszcie udało mi się znaleźć w pracy to, co fascynowało mnie także w życiu prywatnym. Dobra treść, naprawdę świetny magazyn. Od zawsze miałem bzika na punkcie magazynów. Jeśli wpadnie mi w ręce naprawdę dobry magazyn, wsiąkam w niego i czytam od deski do deski. Pod koniec 2008 roku zamajaczyła możliwość przejęcia „Sleek Magazine”. Mój bliski znajomy musiał zrezygnować z prowadzenia magazynu, przejąłem je w 2009.
JB: Czym jest dla ciebie „Sleek”?
CB: „Sleek” to przede wszystkim kreatywność. Wierzymy, że kreatywność, zwłaszcza dla nas, Europejczyków, jest najważniejszym czynnikiem do osiągnięcia sukcesu. Dzięki kreatywności wyróżniamy się na tle innych kontynentów. Kreatywnością wygrywamy też ze „sztuczną inteligencją”. To w Europie wymyślono demokrację, system sanitarny i wiele innych udogodnień dla życia człowieka. W „Sleek” pracują osoby, które swoją kreatywnością i pomysłami inspirują mnie do tworzenia magazynu.
JB: Kiedy przyjechałeś do Berlina?
CB: Po raz pierwszy przyjechałem do Berlina zaraz po upadku muru berlińskiego w 1989 roku. Firma, dla której wtedy pracowałem, miała tutaj swoje biuro. To miasto już wtedy wydawało mi się niezwykle ciekawe. Z kolei po raz pierwszy zamieszkałem tutaj w 1999 roku, pracując dla najlepszej, najbardziej kreatywnej agencji reklamowej Scholz & Friends. W latach 2002-2005 mieszkałem w Hamburgu, a od 2005 już na stałe w Berlinie.
JB: Ja po raz pierwszy przyjechałam do Berlina w 2004 roku, mając 13 lat. Wtedy wydawał mi się niesamowity, był kompletnie innym światem niż Warszawa. Teraz jednak uważam nieco inaczej. Obserwuję sporo fajnych zmian w Warszawie i sporo negatywnych w Berlinie. Jak ty to odbierasz? Czujesz, że Berlin się zmienił na przestrzeni ostatnich lat? Są kwestie, które cię martwią lub denerwują w strukturze miasta, jak chociażby rosnące koszty życia?
CB: Hmm, w moim mniemaniu Berlin to najwspanialsze miasto na świecie. Sporo podróżowałem. Przede wszystkim po Europie i Ameryce Północnej. Kilka razy byłem w Moskwie, 2 lata mieszkałem w Londynie. Berlin to najciekawsze miasto, jakie znam. Jest ekstremalnie liberalne. Możesz tu robić wszystko, na co masz ochotę. Nie ma tu żadnych hierarchii, grup, do których nie mógłbyś się dostać. Zupełnie inaczej niż w Paryżu, Hamburgu, Londynie. Berlin jest otwarty. Ma się tutaj bardzo łatwy dostęp do ciekawych ludzi. Oczywiście, kilka lat temu było trochę inaczej. Berlin był światową metropolią, do tego niedrogą. Ceny mieszkań były przystępne, życie na bardzo wysokim poziomie nie kosztowało wiele. Znam Berlin od 1989 roku i było to zawsze świetne miasto. Miasto, które przeszło ogromne zmiany, miasto, które rozwija się w niezwykłym tempie. Szalenie mi się to podoba. Uważam, że Berlin staje się lepszy. Pamiętam czasy, kiedy w latach 90-tych mieszkania nie miały własnych toalet, łazienki były na korytarzach. Nie sądzę, żeby ktoś nadal chciał tak mieszkać, mimo że mieszkania były wtedy niebywale tanie. Berlin nie jest miastem architektonicznie homogenicznym, takim jak chociażby Paryż. Spójrz. Z okna naszego biura [znajdującego się na Alexanderplatz – przyp. aut.] widać całe miasto. Wszystko tu jest: piękne, stare kamienice stoją obok okropnych, współczesnych kloców, w których mieszczą się centra handlowe, a po lewej stronie widać masywne komunistyczne bloki – zupełny miszmasz. Przykre, ale nie da się z tym nic zrobić.
JB: Niestety, tak samo jest w Warszawie. Ale zarówno Berlin, jak i Warszawa zostały w dużym stopniu zburzone w czasie wojny.
CB: No właśnie. W Berlinie nie podoba mi się też za bardzo polityka tego miasta. Rząd nie jest przyjazny dla tych, którzy tu pracują i zarabiają. Jeśli chcesz jeździć samochodem, przedostanie się rano z zachodu do centrum jest koszmarem. Nawet w czasie pandemii, kiedy ruch był mniejszy, nieraz było naprawdę trudno przemieścić się po mieście autem. Ciekawe, że Berlin wzbudza taką sympatię mimo polityki, która na wielu płaszczyznach kuleje. Byłoby pięknie, gdyby polityka miasta była tak liberalna, jak atmosfera w tym mieście.
JB: A co sądzisz o berlińskiej scenie kulturowej? Berlin słynie z bycia miastem artystów, choć prawie nikt tutaj nie żyje ze swojej sztuki. „Sleek” to magazyn przede wszystkim o sztuce. Uważasz, że w Berlinie powstaje jakościowa sztuka, czy to wszystko jest iluzoryczne?
CB: Berlin jest bardzo atrakcyjny dla artystów ze względu na panującą tu liberalność. Tutaj każdy może naprawdę żyć; łazić po knajpach i na imprezy, a wynajęcie pracowni wciąż mieści się w przystępnych cenach. W Londynie czy Nowym Jorku to już właściwie niemożliwe, by było cię stać na godne życie, mieszkanie i wynajem osobnego studia do pracy. Mnóstwo topowych artystów przeprowadza się do Berlina, bo chcą żyć na lepszym poziomie. Choć robią to też z uwagi na obecność tutaj wielu szkół artystycznych. Społeczność artystów jest wymieszana, dzięki czemu powstaje dużo więcej różnorodnej sztuki. Artyści uczą się od siebie nawzajem. Myślę, że tym, co mogłoby być lepiej zorganizowane w Berlinie, jest marketing sztuki i artystów. Nie ma tu wielu galerii, które faktycznie sprzedają sztukę. Zdaje się, że wszystkie berlińskie galerie razem wzięte osiągają sprzedaż na takim samym poziomie, co jedna lepsza instytucja w Londynie. Niestety. Choć wielu obcokrajowców kupuje sztukę w Berlinie. W gruncie rzeczy to miasto oferuje artystom świetne warunki, daje im możliwość bycia kreatywnym bez większych poświęceń.
fot. Rafael Poschmann
JB: W takim razie jak to artystyczne życie wygląda finansowo?
CB: Jest coraz ciężej. Przede wszystkim ze względu na rosnące czynsze. Choć to też prowokuje do bycia kreatywnym. Powierzchnia Berlina się zwiększa, ponieważ mieszkańcy migrują do kolejnych dzielnic, w których wciąż jest trochę taniej. W Berlinie i wokół Berlina mieszka około jedenaście milionów ludzi. Dlatego miasto musi dbać o to, by artyści mieli przestrzeń do pracy, ale także by mieli gdzie te prace pokazywać. My jako „Sleek” organizujemy w roku kilka wystaw, na których pokazujemy prace i przedstawiamy interesujących naszym zdaniem artystów.
JB: Wydaje mi się, że też całkiem nieźle poznałam Berlin, spotkałam tu zupełnie rożnych ludzi: od starych punków, przez artystów wszelkiej nacji, start upowców, aż po celebrytów i bogaczy. Doszłam do wniosku, że mało który berlińczyk zarabia pieniądze w Berlinie. Jeśli ktoś tu ma kasę, to jego dochód zwykle pochodzi z innego miasta czy nawet kraju. Odnoszę też wrażenie, że w Berlinie panuje „kult biedy”. Pieniądze nie grają tu wysokiej roli.
CB: Masz całkowitą rację. W Berlinie pieniądze nie stanowią ważnej kwestii. Nikogo się tutaj nie gloryfikuje ze względu na stan majątkowy. Jeśli ktoś jest bogaty, wręcz uważa się to za coś niezbyt cool. Choć jest przecież sporo bogatych i jednocześnie fajnych osób. Druga sprawa jest taka, że w przeciwieństwie do tego, co mówisz, można tu dużo zarabiać. Wszystko się zmienia, zwłaszcza ze względu na scenę start upową. Jest tu szalenie dużo młodych ludzi, zapaleńców, którzy odnoszą ogromne sukcesy, bo są zmotywowani do zarabiania kasy. Start up Delivery Hero, międzynarodowa platforma do zamawiania jedzenia, z siedzibą w Berlinie, jest nawet na giełdzie (DAX). Dzięki temu start upowi 150 osób stało się milionerami. Coraz więcej berlińskich mieszkań kupują mieszkańcy tego miasta, a nie obcokrajowcy. Nie znam ani jednego zamożnego Niemca, który nie miałby własnego mieszkania w Berlinie. To miasto sprawdza się w networkingu, ma bogatą ofertę kulturalną i jest uznawane za największą niemiecką metropolię. Nie jest więc tak, że nikt tutaj nie ma pieniędzy.
JB: Jasne. Ja zupełnie inaczej niż ty doświadczyłam tego miasta. Przyjechałam, mając 19 lat, zupełnie sama, z 50 euro w kieszeni. Chciałam studiować, ale nie znałam języka, więc zaczynałam jako au pair. Na początku otaczali mnie zupełnie przypadkowi ludzie. Dopiero po jakimś czasie odnalazłam własną drogę i „grupę” znajomych. Jednak przez wszystkie lata, które tu spędziłam, były wokół mnie osoby w żaden sposób nienastawione na zarabianie pieniędzy. Nie mieli ambicji, nie myśleli o robieniu kariery. Spotykałam się raczej z podejściem „forever young” i wieczną imprezą; nieważne, czy byli to 20- czy 50-latkowie.
CB: Absolutnie! Tak jest nadal, Berlin zawsze taki był! Wielu młodych ludzi przeprowadziło się do Berlina, ponieważ mieszkając tu, nie musieli odbywać służby cywilnej w Bundeswehrze.
JB: To wiele wyjaśnia!
CB: Dokładnie. Przyjeżdżając do Berlina, mogłeś zaoszczędzić 15 miesięcy życia bez służby. Do tego dochodzi wspomniany czynnik ekonomiczny. Jeszcze do niedawna to miasto było wyjątkowo tanie, jeśli chodzi o koszty utrzymania i życia w dobrych warunkach. Na przykład w Londynie musisz pracować potwornie dużo, żeby żyć na „lepszym poziomie”. Nawet nie chce myśleć, jak wyglądałoby moje życie w Londynie, gdybym miał tam zarabiać tyle, co tutaj. W ciągu ostatnich pięciu lat Berlin stał się zdecydowanie droższy, lecz wciąż przyjeżdża tu mnóstwo osób, które nie muszą się wiele namęczyć, żeby im się miło żyło.
JB: Wracając do twojego magazynu; „Sleek” to dom wydawniczy. Nie zajmujecie się wyłącznie jednym magazynem.
CB: „Sleek” jest tylko jedną z moich działalności. W tym roku rozpoczęliśmy serię podcastów o różnorodności, „Anders sein” („Być innym”). Do tej pory wyprodukowaliśmy 26 odcinków, w 2021 nagrywamy dalej. Przeprowadzamy rozmowy z osobami, które mieszkają w Niemczech, ale korzenie mają w innych krajach. Gadamy o ich problemach, motywacjach, doświadczeniach. Super ciekawe i popularne. W tym momencie znaleźliśmy się w Top 10 Apple’a najpopularniejszych podcastów w Niemczech. Prowadzimy też podcasty o raku, by pomagać chorym lepiej radzić sobie z chorobą. Zajmujemy się także content brandingiem dla bardzo różnych klientów.
JB: Czy nadal wierzysz w sens istnienia prasy drukowanej? W Polsce liczba magazynów wydawanych w papierze maleje.
CB: W Niemczech także jest to trudny rynek, ale przecież potrzebujemy prasy! To jeden z najważniejszych elementów demokracji. Dzięki prasie rodzi się dyskusja. Niektóre tytuły w Niemczech wręcz się rozrastają, na przykład „Zeit“, który wydaje coraz więcej „profilowanych” dodatkowych magazynów. Oczywiście, dziennikarstwo istnieje nie tylko w druku. W naszych czasach można również pisać i rozprawiać online. To ogromnie ważne, żeby prasa istniała, ale jest tego coraz więcej, za dużo. Magazyny pełne obrazków, ale bez żadnego przesłania, nie kształtujące żadnej opinii. Dlatego w czasie kryzysu to, co dobre, zostaje, a nawet staje się silniejsze.
JB: Widzę, że w Polsce także zostają te magazyny, które nie są jedynie gazetami, lecz budują wokół siebie społeczność. Ta społeczność musi być różnorodna, a tematy fascynujące dla różnych grup wiekowych i społecznych. W taki sposób można przekazać nowe pomysły, być progresywnym. Ciągłe wałkowanie tego samego, nudnego mainstreamu prowadzi do upadku.
CB: To prawda. Bardzo ważne jest, żeby pisać o nowych pomysłach, szukać nowych tematów. Ale trzeba również myśleć o nowych kanałach do działania. „Sleek” od zawsze jest dostępny w wersji online. Jesteśmy aktywni na różnych mediach społecznościowych, mamy bardzo silną bazę obserwujących na Facebooku, choć Facebook już od lat funkcjonuje inaczej, pełni zupełnie inną rolę niż na samym początku. Obecnie pracujemy nad tym, jak dotrzeć z naszymi treściami do generacji Z. To dla nas bardzo interesująca grupa docelowa. W przeciwieństwie do generacji Y, Z jest niezwykle ukierunkowana politycznie, aktywnie uczestniczy w ruchach ekologicznych, interesuje się biodegradowalnością, dbaniem o środowisko. Generacja Y myśli: „Drukowane magazyny? O nie, to nieprzyjazne środowisku!”. Oni też już raczej nie korzystają z Facebooka, więc zaczęliśmy się zastanawiać: „Jak możemy dotrzeć do nich przez Tik Toka?”. Od 3 lat wszyscy w redakcji mówili o nim ze zgrozą, ale Tik Tok naprawdę działa. Jednym postem dociera się do ogromnej liczby obserwatorów.
JB: Jak dobieracie bohaterów magazynu?
CB: W rdzeniu redakcji mamy 10 osób, które co tydzień się spotykają, by omówić różne tematy do nowego numeru drukowanego. Każdy z nich ma jakiś konkretny temat. Każdy może coś zaproponować, także praktykanci. Demokratycznie decydujemy, co wejdzie do danego numeru.
JB: A jak natrafiliście na Anję Rubik i Mary Komasę? W najnowszym numerze „Sleek” znajduje się wywiad z nimi.
CB: Nasza dyrektor ds. mody jest bardzo zaangażowana aktywistką. Wskazała Anję jako kogoś, kto ma ważne przesłanie. Mimo że kończyliśmy już składanie numeru, tematy polityczne, o których rozmawia Anja i Mary, idealnie się wpasowały. To bardzo ważne, by nie pisać tylko o modzie i ładnych rzeczach, ale także pokazywać, co się dzieje na świecie.
JB: Na czym zarabia „Sleek”?
CB: Najważniejszym źródłem dochodów są reklamy, stanowią ok. 80%. Pozostałe 20% to sprzedaż drukowanego magazynu. Nie obsługujemy już prenumerat, ale dajemy możliwość wykupienia „członkostwa”. Każdy, kto posiada członkostwo, należy do swego rodzaju „klubu”. Najdroższe członkostwo kosztuje 250 euro/miesiąc. Sporo, ale za to cztery razy w roku dostajesz dzieło któregoś z naszych artystów. To taki abonament na sztukę („Kunst Abo”). W ten sposób tworzymy naprawdę fajną społeczność. Jak dotąd wydaliśmy 67 numerów magazynu, udało nam się przeżyć wszystkie kryzysy, które też uważnie analizowaliśmy. Nauczyliśmy się nowych taktyk, a teraz czekamy na to, co przyniesie rok 2021.
/tekst: Julia Bosski/
Julia Bosski – socjolog amator, obserwatorka świata, twórczyni berlińskich Obiadów Czwartkowych i założycielka kulturalnego salonu warszawskiego „U przyjaciół kilku”, snob intelektualny, dziennikarka, aktywistka kulturalna.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement