W poprzednim akapicie wspomniałem o mroku. Film wydobywa z prozy Masłowskiej to, co w niej najtrudniejsze i najbardziej nieprzyjemne. W „Innych ludziach” nie brakuje śmiesznych scen, a w szczególności zabawnych i trafnych sformułowań z jakich znana jest autorka „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, jednak zawsze jest to śmiech podszyty niepokojem, a często wręcz grzęznący w gardle.
„Inni ludzie” to nie tyle historia, co miejska symfonia na wiele głosów. Te głosy to m.in.: Kamil (Jacek Beler) – trzydziestolatek, który zamiast zrobić coś konkretnego ze swoim życiem wciąż marzy o karierze rapera, mimo że nie ma nawet bitów, do których mógłby nawinąć, Iwona (Sonia Bohosiewicz) – głęboko nieszczęśliwa, uwięziona w małżeństwie i wspólnym kredycie przedstawicielka wyższej klasy średniej, Aneta (Magdalena Koleśnik) – studiująca zaocznie i pracująca w sieciowej drogerii dziewczyna Kamila rozczarowana jego brakiem zaangażowania w związek oraz Maciej (Marek Kalita) – mąż Iwony, który z racji, że dużo zarabia, nie czuje obowiązku jakiegokolwiek zaangażowania się w życie rodzinne, tym bardziej, że na głowie ma nie tylko żonę i syna, ale także córkę z poprzedniego małżeństwa i kochankę (chce z nią zerwać, ale nie wie jak to zrobić). Na tym bohaterowie się oczywiście nie kończą, ale spośród pozostałych najczęściej na ekranie widzimy narratora – Jezusa, którego gra Sebastian Fabijański. Pod względem aktorskim, pomimo trudnej formy, jest bardzo dobrze, a największe wrażenie robią prawdopodobnie świetny Jacek Beler i Magdalena Koleśnik, która w kolejnej roli po „Sweat” pokazuje, że stać ją na wiele. Świetnie sprawdza się też Sebastian Fabijański – do roli narratora potrzebny był aktor, który naprawdę potrafi rapować, więc bardzo możliwe, że był on wręcz najlepszym wyborem, jakiego reżyserka mogła dokonać.
Z opisu brzmi to wszystko trochę jak filmowa publicystyka, ale gwarantuję, że „Inni ludzie” są czymś więcej. Tu zdecydowanie nie chodzi o przemycenie za pomocą ruchomych obrazów i rapu kilku niezbyt odkrywczych tez na temat polskiego społeczeństwa, w którym najbardziej brakuje wzajemnego poszanowania, chęci pochylenia się nad sytuacją drugiego człowieka i wrażliwości. O co więc chodzi? O wstrząs, który ma w odbiorcy wywołać opowiadający o tym wszystkim kawał odkrywczego, filmowego mięsa. Bo „Inni ludzie” naprawdę wywołują emocjonalny wstrząs. Film poprzedza ostrzeżenie, że w tych, którzy doświadczyli homofobii, transfobii, molestowania seksualnego itd. może on aktywować traumy z przeszłości. Bez przesady – myślałem, gdy je przeczytałem. Po seansie stwierdziłem jednak, że twórcy zachowali się odpowiedzialnie, dodając takie ostrzeżenie. Film jest mocny, naprawdę mocny.
Kolejnym plusem, obok dużej siły oddziaływania, jest inwencja i pomysłowość „Innych ludzi”. To zresztą bardzo dobrze, że film jest pomysłowy – uzasadnione są obawy, że przy takiej dawce brudu i mroku, bez iskrzenia pomysłami byłby on nie do zniesienia. Formalne fajerwerki są „Innym ludziom” potrzebne choćby dla przeciwwagi. Jakie fajerwerki mam na myśli? Film otwiera animowana scena snu głównego bohatera, w której Kamil podróżuje w przestrzeni kosmicznej statkiem zbudowanym w klocków LEGO (i o dziwo: wygląda ona świetnie!) – choćby takie. W innym fragmencie pojawia się scena stylizowana na patostreaming, wraz z donate'ami i komentarzami wyobrażonych użytkowników. Jeszcze w innym miejscu pojawia się musicalowy chór złożony z osób bezdomnych, a podobnych do tej typowo musicalowych wstawek jest oczywiście o wiele więcej. Krótko mówiąc: widz, który w kinie lubi starannie wypracowaną formę, nie będzie się nudził się ani przez chwilę.
„Innych ludzi” można tylko polecać, serio. Według wyżej podpisanego to nie tylko jeden z najbardziej oryginalnych polskich filmów ostatnich lat, ale także po prostu jeden z najlepszych. Poza tym Aleksandrze Terpińskiej udało się coś niezwykłego: stworzyła film eksperymentalny, ale zarazem taki, który nie powinien zniechęcić masowego widza. Mam dużą nadzieję, że będzie z tego przebój! A także, że posypią się nagrody, również te międzynarodowe. Według mnie „Inni ludzie” zasługują na nie o wiele, wiele bardziej niż na przykład docenione na świecie kilka lat temu „Córki dancingu”.