Film Nickela można obejrzeć w ramach trwającego obecnie 12. LGBT Film Festival, natomiast już w październiku zadebiutuje on na VOD (7.10) oraz DVD (13.10). Jaka historia kryje się za filmem „Ostatni komers" i dlaczego w Polsce nie kręci się filmów o nastolatkach? Jak Nickelowi udało się połączyć polskie realia z estetyką rodem z „Euforii"? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź w naszym wywiadzie! Skąd wziął się pomysł na „Ostatniego komersa”?
Moja droga do reżyserii była bardzo skomplikowana. Studiowałem produkcję w Katowicach i zawsze wiedziałam, że kiedyś będę zdawać na reżyserię. Chciałem jednak najpierw dać sobie ok. 5 lat, żeby zdobyć doświadczenie i poszerzyć swój punkt widzenia. Od razu po skończeniu studiów zacząłem pracować z Małgorzatą Szumowską na planie zdjęciowym „Body/Ciało”, a później zrobiłem z nią jeszcze kolejne dwa filmy. Następnie poszedłem do szkoły filmowej Andrzeja Wajdy, czyli szkoły, do której idzie się już z konkretnym pomysłem. Wymyśliłem sobie, że zrobię krótkometrażowy film na podstawie moich różnych, osobistych doświadczeń. Jeszcze wtedy byłem w moim domu rodzinnym w Kędzierzynie-Koźlu i szukałem tematów, które dotykają moich wspomnień. Pewnego razu natknąłem się na zdjęcie, na którym byłem ja oraz chłopak mojej przyjaciółki, w którym się podkochiwałem. To był pierwszy chłopak, w którym się zauroczyłem i to właśnie dzięki niemu zrozumiałem, że jestem gejem. Byłem wtedy w trzeciej klasie gimnazjum i szykowaliśmy się na nasz ostatni komers. Minęło jednak wiele czasu, zanim zaakceptowałem swoją orientację. To była długa droga.
Czyli wszystko zaczęło się od zdjęcia.
Napisałem krótki metraż i poszedłem do szkoły Wajdy, gdzie dalej rozwijałem ten pomysł. Nie dostałem na niego dofinansowania, ale ruszał wtedy program PiSF „Mikrobudżety” i stwierdziłem, że to świetna okazja, aby zrobić pełny metraż. Postanowiłem rozszerzyć punkt widzenia tego drugiego chłopaka i połączyć go z historią z książki Ani Cieplak „Ma być czysto”. Chciałem także pokazać szersze spektrum nastolatków mieszkających w małym mieściem, bo choć za granicą gatunek coming-of-age jest bardzo popularny, w Polsce takich filmów nie ma. Uznałem, że to super moment, żeby opowiedzieć taką historię. Zresztą ja sam wciąż mam w sobie taką nastoletnią energię.
„Ostatni Komers” to jednak nie tylko historia Tomka i Kuby. Czemu nie?
Wtedy nie czułem się na siłach, żeby napisać taką mała historię na 95 min. Szukałem różnych rozwiązań i zdecydowałem, że to będzie portret zbiorowy, dzięki któremu będę mógł opowiedzieć o młodzieży nieco szerzej. To wciąż jednak wątek sięgający do moich własnych doświadczeń. Różnie mi się go ogląda. Wcześniej myślałem, że to jest w porządku, ale teraz często mam wrażenie, że oglądam sceny ze swojego życia, a ludzie oceniają, jaki byłem 15 lat temu. Dziwne doświadczenie. Jestem tym już trochę zmęczony, bo nie dość, że chcę już zacząć przygotowania do nowego projektu, to mega się uzewnętrzniłem i opowiedziałem ludziom jakaś część swojego życia. Było to dla mnie dość obciążające psychicznie i trochę się już zmęczyłem samym sobą.
„Ostatni komers", fot. Jakub Socha
Udało ci się jednak uchwycić smak młodości.
Lubię w filmach poszukiwanie tożsamości i tego, czym w ogóle jesteśmy. Okres nastoletni to idealny okres filmowy, bo właśnie wtedy większość z nas poszukuje siebie. Jako, że lubię tego typu tematy, bardzo naturalnie przyszło mi zajęcie się tematem nastolatków. Oczywiście, w wieku 30 lat również możesz przechodzić trasnformację, odkrywać siebie czy poszukiwać swojej tożsamości seksualnej, ale w moim przypadku wszystko sprowadziło się do świata nastolatków. To młodzieńcze poszukiwanie jest dla mnie niesamowicie fascynujące. Pierwsza miłość, pierwszy zawód. To wszystko kojarzy mi się z bardzo sentymentalnymi momentami, a ostatnio jestem bardzo sentymentalny.
A jak wspominasz swoje lata nastoletnie?
Fajnie byłoby być wyotowanym gejem w wieku 16 lat i prowadzić takie życie jak moi rówieśnicy. Tymczasem po powrocie do domu prowadziłem drugie życie i krążyłem po pierwszych portalach dla osób LGBT. Nie chciałem opowiadać moim znajomym, kim jestem. Miałem lekkiego stracha. A wydaje mi się, że fajnie jest być nastolatkiem i znać swoją siłę. Bycie nastolatkiem w tym kraju jest naprawdę ciężkie. 15 lat temu było łatwiej, ale teraz to jest jakaś masakra. Polityka zdecydowanie nie sprzyja temu, aby nieheteronormatywnym nastolatkom w małych miastach żyło się lepiej. Ja wspominam ten czas w porządku, bo nigdy nic takiego mi się nie stało. Oczywiście mam poczucie straty, bo nie mogłem być nastolatkiem, który o w swojej miłości głośno opowiada. Czuję sentyment naznaczony lekkim smutkiem, ale nie załamujemy się.
Jak myślisz, dlaczego w Polsce nie kręci się produkcji dla nastolatków?
Wydaje mi się, że twórcy po prostu nie chcą ich kręcić. My w Polsce bardzo późno debiutujemy i zazwyczaj chcemy zadebiutować takim filmem, który od razu wbije wszystkich w fotel. A ja na przykład nie lubię takiego opowiadania grubą krechą. Może to przyjdzie z wiekiem. Po prostu poczułem, że chciałbym pokazać życie nastolatków takie, jakie jest. Chciałem wsłuchać się w ich język i dać im wolność w mówieniu, dlatego wiele scen było improwizowanych. To jest zresztą duża zasługa Ani Cieplak, która ma świetne ucho do dialogów i która na co dzień pracuje z dziećmi w świetlicy „Krytyki Politycznej”. Uważam, że to połączenie dało moim bohaterom naturalny język. Scenariusz natomiast pełnił rolę ram, które sobie ustaliłem i które były dość luźne. Przykładowo scena z Agnieszką Żulewską była improwizowana i robiliśmy ją pół dnia.
„Ostatni komers", fot. Jakub Socha
„Ostatni komers", fot. Jakub Socha
Ogromne wrażenie robi zwłaszcza Michał Sitnicki w roli Kuby. Jak go odnalazłeś?
Trafiłem na Michała, kiedy robiłem sceny próbne w szkole Wajdy i szukałem chłopaków ze świata WIXAPOL-u. Wybrałem go do tej roli, po tym jak zobaczyłem go na Instagramie. Napisałem do niego i zapytałem, czy przyjdzie na zdjęcia próbne. Przyjechał. Oczywiście, zrobił wcześniej research na mój temat, a na moją korzyść zadziałało też to, że ludzie z WIXAPOL-u mnie znają. Michał totalnie zauroczył mnie swoją tajemnicą. Stwierdziłem, że chcę się do niej dobić, bo nie wiem, o co temu chłopakowi chodzi. Na plan weszliśmy dopiero dwa lata poźniej i w międzyczasie Michał trochę dojrzał, bo w okresie dojrzewanie rok czy dwa robią sporą różnicę. Kiedy się spotkaliśmy po tych dwóch latach, był już dość konkretnym chłopakiem. Ja jednak zawsze widziałem w nim archetyp filmowy rodem z amerykańskiego filmu, bo Michał również jest dość wyrośnięty jak na swój wiek
W „Ostatnim komersie” polski realizm kontrastuje z amerykańską estetyką rodem z „Euforii”. Czym się inspirowałeś?
Obejrzałem „Euforię” dopiero po nakręceniu „Ostatniego komersu” i bardzo się z tego cieszę, bo inaczej pewnie mocno bym się nią zainspirował. Ten film jednak od początku miał być osadzony w polskich realiach. Nie chciałem pokazać punktu widzenia osoby z dużego miasta, która operuje jakimiś schematami, tylko przedstawić rzeczywistość taką, jaka jest. Druga sprawa, to że nie mieliśmy pieniędzy na zbudowanie jakiejś wielkiej scenografii. Mieszkania wykorzystane w filmie znajdują się na blokowisku i tylko lekko je zmieniliśmy. Od początku zależało mi, aby ten film był bardzo polski. W scenografii, lokacjach, kostiumach, bohaterów. Jednocześnie jednak chciałem na niego spojrzeć przez filtry Instagrama, Tumblra czy Pinteresta. Dlatego zdecydowaliśmy się na format 4:3, choć nie jest to nic szczególnie oryginalnego. Wydaje mi się, że akurat w tym filmie ma to ogromne znaczenie. Zależało mi, żeby oglądający ten ten polski świat widzowie mieli wrażenie, że scrollują Instagrama lub przeglądają Netflixie. Dlatego basen w „Komersie” jest prawdziwy, ale wygląda jak zbudowany pod ten film. To był klucz, którym kierowaliśmy się podczas szukania lokacji.
Dlaczego zdecydowałeś się umieścić w filmie aż tyle scen tanecznych? To dość odważna decyzja.
Michał Sitnicki w zasadzie nie jest aktorem, więc stwierdziłem, że taniec będzie sposobem komunikacji jego postaci. Z drugiej strony dopiero zaczynam robić filmy i małem poczucie, że już nigdy nie będę mógł sobie pozwolić na taką ilość scen tanecznych, które są jednak dość oryginalne Bardzo lubię performance i sztuki wizualne. Chciałem, żeby w moim debiucie znalazł się ruch i coś performatywnego, co wprowadza tę czułość.
A co możesz powiedzieć o ścieżce dźwiękowej?
Ścieżka dźwiękowa to muzyka, której słucham na co dzień. Z każdą piosenką wiąże się też jakaś historia – „Explosion” towarzyszyło mi od początku pisania scenariusza, gdy odwoływałem się do swoich wspomnień. Początkowa akcja miała dziać się w 2004 roku i miała opowiadać o pierwszym komersie. Mieliśmy jednak ograniczenia budżetowe i zmieniłem na ostatni. Wolę jednak tytuł angielski, czyli „Love tasting”. Z kolei Bella Ćwir pojawiła się na soundtracku, bo chciałem, żeby świat przedstawiony w filmie był jezcze bardziej queerowy. W ogóle cały ten film jest dla mnie bardzo queerowy. Nie miałem żadnego klucza w dobieraniu muzyki, nie miałem też konsultanta muzycznego. Wszystko było bardzo dzikie. Przykładowo bardzo zapadł mi w pamięć kawałek „God is a Gabber" Rotterdam Terror Corps, do którego Michał Sitnicki tańczył, jak przyjechał po raz pierwszy.
Czy religia odgrywa w twoim filmie jakąś rolę? Na pewno rzuca się w oczy.
Religia zawsze była obecna w mom życiu, wciąż jest. Cały czas funkcjonują obowiązkowe sakramenty, religia jest też bardzo obecna w naszej kulturze. W moim filmie nie pełni jednak żadnej funkcji. Użyłem schematów typu szkoła, kościół, religia czy rodzice, ale oni nie mają żadnego wpływu na moich bohaterów. Po prostu są. Wszystkim wydaje się, że Kościół i szkoła pełnią role kształtującą, ale wcale tak nie jest.
Szczególnie w pamięć zapada scena niesienia darów.
Niesienie darów od początku było dla mnie bardzo symboliczne i kojarzyło mi się z gejowskim ślubem. Wiesz, dwóch facetów, którzy idą do księda. Chciałem pokazać taki obraz w kinie. Od początku wiedziałem, że chcę umieścić tę scenę w scenariusziu.
To trochę takie puszczenie oka.
Z Rycharskim to bardziej współpraca, a rave jest w fazie developmentu. Piszemy scenariusz, szukamy bohaterów. Ja piszę też scenariusz swojej drugiej fabuły, która ma skupiać się na toksycznej męskości i której akcji będzie toczyć się w mniejszm mieści. To dla mnie naturalna kontynuacja „Komersu”, bo robiąc go również myślałem o toksycznej męskości i świecie samych chłaopaków. Mam jeszcze zdjęcia do takiego tajemniczego projektu, o którym jeszcze nie mogę mówić.
Zobaczcie zwiastun „Ostatniego komersa":